Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a świat polityki wciąż jest zdominowany przez mężczyzn. Kobiety na wysokich stanowiskach szokują. Premierki codziennie muszą mierzyć się z seksizmem i mizoginią, poczynając od komentowania ich ubioru, aż po groźby gwałtu i śmierci.
19 stycznia 2023 roku świat obiegła szokująca decyzja premierki Nowej Zelandii, Jacindy Ardern. Polityczka postanowiła ustąpić ze stanowiska, gdyż „nie ma już paliwa w baku”. W 2017 roku, kiedy obejmowała władzę, była najmłodszą osobą na tym stanowisku na świecie. Pierwszym wyzwaniem, któremu sprostała w najlepszy możliwy sposób, był zamach na meczety w Christchurch. Od razu podjęła zdecydowane kroki i ogłosiła zakaz sprzedaży broni półautomatycznej i szturmowej. Okazała również wyjątkowe wsparcie społeczności muzułmańskiej w Christchurch. Świat podbiły zdjęcia premierki w hidżabie przytulającej rodziny ofiar zamachu. Ardern była również pierwszą premierką, która podczas kadencji urodziła dziecko. Wydawałoby się, że może sprostać wszystkiemu. Co sprawiło, że po niemal sześciu latach ogłosiła rezygnację?
Codzienny seksizm
Mimo rosnącego poparcia dla Partii Pracy, którą Ardern reprezentowała, polityczka miała swoich wrogów. Kiedy na Twitterze wyszukamy jej nazwisko, pierwsze wyświetlają się prześmiewcze profile. Część wpisów to zwykłe złośliwości, inne są jednak przesiąknięte seksizmem i mizoginią. Jak podaje „Gazeta Wyborcza”, w 2022 roku nowozelandzka policja poinformowała, że przez ostatnie trzy lata liczba gróźb karalnych wobec premierki wzrosła trzykrotnie. Poza tym Ardern nie raz musiała mierzyć się z pytaniami o to, jak łączy rządzenie państwem z wychowaniem dziecka. Negatywnie komentowano też to, że jej córką zajmuje się ojciec. Ostatnim „hitem” było pytanie zadane przez reportera podczas konferencji prasowej w Aucklando pod koniec grudnia ubiegłego roku o to, czy premierka Nowej Zelandii spotyka się z premierką Finlandii, bo są w podobnym wieku. Ardern odpowiedziała wówczas:
– Zastanawiam się, czy ktoś kiedykolwiek zapytał Baraka Obamę i Johna Keya, czy spotykają się ze sobą, bo są w podobnym wieku.
– Spotykamy się, ponieważ obie jesteśmy premierkami – dodała Sanna Marin.
Premierka Finlandii także nie raz musiała się mierzyć z seksizmem. Gdyby nie wszechobecna mizoginia nikt nie zwróciłby uwagi na to, że Sanna Marin tańczyła i piła alkohol. W końcu podczas imprezy nikt się nie bił, nie wymiotował i nie wychodził tylnymi drzwiami w środku szalejącej pandemii, jak to było w przypadku Borisa Johnsona. Mizoginia jednak istnieje i ma się dobrze, więc od Sanny Marin żądano poddania się testom narkotykowym, a nawet ustąpienia ze stanowiska.
– Przyczyną tak silnie negatywnych reakcji jest brak akceptacji dla zmian związanych z rosnącymi aspiracjami kobiet. Od lat obserwujemy stopniową zmianę w postrzeganiu społecznych ról kobiet w wielu państwach, choć z pewnością jeszcze daleka droga do pełnego równouprawnienia w praktyce. Polska wydaje się być tego dobrym przykładem. Z jednej strony mieliśmy niedawno dwie kobiety na fotelu premiera, na czele wielu instytucji stoją kobiety (Sejm, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy). Z drugiej strony badania i przebieg wyborów z 2020 roku pokazały, że Polacy nie byli gotowi na wybór kobiety na prezydenta, a przy protestach, będących efektem wyroku TK, pojawiało się wiele opinii mocno krytycznych na temat tego rodzaju aktywności kobiet – mówi politolog prof. UAM dr hab. Szymon Ossowski.
Cierpliwość się kończy
Mogłoby się wydawać, że skrajny seksizm jest już przeszłością, przynajmniej na Zachodzie.
– W rozwiniętych „zachodnich” liberalnych demokracjach uczestnictwo kobiet w polityce jest normą, dlatego negatywne reakcje są stosunkowo rzadkie i traktowane jako przejaw skrajności. Inaczej wygląda to w państwach i kulturach, w których rola kobiet jest sprowadzana głównie do życia prywatnego, a ich aktywność społeczna i polityczna kulturowo lub prawnie ograniczana. Jest to szczególnie widoczne w autorytarnych państwach „Wschodu” – opowiada prof. Ossowski.
Jednak i tu polityczki nieustannie muszą mierzyć się z seksizmem. Czasem oczywistym, gdy Janusz Korwin-Mikke w Europarlamencie wyjaśnia, że kobiety są słabsze, więc powinny zarabiać mniej. Czasem bardziej dyskretnym, gdy uważający się za feministę dziennikarz „Wyborczej” pisze o tym, jaką przyjemność sprawiają kolorowe ubiory, staranne fryzury i uśmiechy polityczek kontrastujące z „ponuractwem politycznych samców”.
W pewnym momencie cierpliwość się kończy i premierki odpowiadają. Tak do historii przeszła przemowa Julii Gillard, byłej premierki Australii (2010-13). „Misogyny speech” kierowała do lidera opozycji Tony’ego Abotta, jednak był to wyraz dyskryminacji, jakiej doświadczała ze strony całej jego partii, a także systemu. Przez trzy lata nieustannie komentowano jej ubiór, głębokość dekoltu, fryzurę czy głos. Oceniano jej styl życia, a nawet płodność. Tworzono plakaty z napisem „Ditch the witch”, zabawki dla psów z jej podobizną, a nawet menu oferujące danie pod nazwą „Julia Gillard Kentucky Fried Quail (przyp. red. przepiórka) – mały biust, ogromne uda i duże czerwone pudełko”.
Dokąd prowadzi mizoginia?
Mimo tego że, jak wspomina prof. Ossowski, rośnie akceptacja dla wyborów kobiet na wysokie stanowiska, to seksizm, którego doświadczają premierki, wciąż jest poważnym problemem, który nie kończy się na słowach. Mowa nienawiści przenika do świadomości społecznej i prowadzi do czynów. Gdyby nie mizoginia, Benazir Bhutto, była premierka Pakistanu, mogłaby wciąż żyć. Została jednak zamordowana w 2007 roku, ponieważ ktoś nie mógł pogodzić się z tym, że krajem rządzi kobieta.
Karolina SZMYGIN