2023 rok bezsprzecznie należy do Barbie. Do 30 lipca w poznańskim Muzeum Sztuk Użytkowych trwa wystawa „Barbie – nieznane oblicza” zgłębiająca różnorodne wizerunki kultowej lalki oraz feministyczne wątki z jej życia, a latem na wielkim ekranie pojawi się autoironiczny i różowy do granic możliwości film Grety Gerwig pt. „Barbie” z Margot Robbie oraz Ryanem Goslingiem w rolach głównych. W rozmowie z naszą dziennikarką Aleksandra Podżorska – kuratorka goszczącej tłumy wystawy, przedstawia inspirującą historię Barbie, opowiada o zmianach obyczajowych, które ta reprezentowała w amerykańskim społeczeństwie oraz zastanawia się nad społeczną rolą Kena i zmieniającym się współcześnie obrazem męskości.
Czy według ciebie Barbie określiłaby się feministką? Z jednej strony nie pozwala się uprzedmiotowić i zaszufladkować, a z drugiej niejako sama przyczyniła się do stworzenia stereotypu głupiej i plastikowej blondynki.
– Tak, myślę, że Barbie nazwałaby się feministką, a przynajmniej mam taką nadzieję. Uważam, że od samego początku to udowadniała. To właśnie dlatego zanurzyłam jej historię w historii kobiet w Stanach Zjednoczonych Ameryki, gdzie Barbie powstała, żeby pokazać, że faktycznie zawsze wyprzedzała swoją epokę. Już od samego początku, jako nastolatka z 1959 roku, zarabiała na siebie pracując zawodowo w modelingu. Jej kolejne wersje, które wypuszczano na rynek również wychodziły poza przyjęte ramy społeczne. Dodatkowo, nigdy nie wyszła za Kena i do dzisiaj nie posiada dzieci. Więc to, co dzisiaj wydaje się wyborem, który niewiele osób szokuje, na przełomie lat 50 i 60. było czymś absolutnie nieznanym. Oczekiwano od kobiet czegoś zupełnie innego. Oczywiście firma Mattel miała po drodze dużo wpadek wizerunkowych. Sama również przyczyniła się do tego, że Barbie jest postrzegana jako głupiutka blondynka. Koniec lat 70. oraz kolejne dwie dekady były czasem spadku możliwości Barbie, chociaż pojawiały się też bardzo ciekawe przedsięwzięcia. Cały czas musimy jednak pamiętać, że w Polsce mamy ograniczony sposób patrzenia na lalkę Barbie, bo pojawiła się u nas bardzo późno i przez lata była czymś nieosiągalnym. Nie znamy jej początków, bo przecież na szeroką skalę dostępna zaczęła być dopiero po transformacji, a do tego czasu można ją było zdobyć jedynie w Pewexie za dolary albo, jeśli się miało szczęście, przez rodzinę zza granicy. Barbie była towarem luksusowym. W Polsce pojawiła się już w wersji platynowej blondynki z wybielonym uśmiechem i różowym anturażem. To nie był wizerunek znany od samego początku jej historii, a skutek mocnego uderzenia marketingowego z końcówki lat 70.
To ciekawe, że Barbie nie zdecydowała się nigdy na małżeństwo ani macierzyństwo. Miała za to przyjaciółkę Midge, która niejako wyręczyła ją w tej kwestii i niemal zawsze była w ciąży.
– Może nie zawsze, ale rzeczywiście była pewną przeciwwagą dla Barbie. Podczas gdy ta mieszkała w dużym mieście, miała pracę i to nie jedną, bo wykonywała ponad 200 zawodów – latała w kosmos i zdobywała medale olimpijskie, Midge prezentowała postać kobiety zdecydowanie bardziej wyciszonej i rodzinnej, która posiadała męża Alana oraz dzieci. Pojawiła się w wersji ciążowej w 2002 roku, chociaż niedługo później przeszła pewną transformację, a Alan oraz dzieci zniknęły z jej życia. Mimo to, stanowiła przeciwieństwo Barbie i miała za zadanie wypełnić jej pewną lukę wizerunkową.
Barbie inspirowała oraz inspiruje swoimi dokonaniami miliony dziewczynek na całym świecie, ale mam wrażenie, że również współtworzy niedościgniony i wyidealizowany obraz kobiety. Niezależna, zawsze wystrojona i zadbana, potrafi jednego dnia zdobyć Nobla oraz zostać prezydentką, a kolejnego polecieć w kosmos.
– To faktycznie może się wydawać przytłaczające, gdy ktoś jest perfekcyjny na aż tylu polach, ale z drugiej strony musimy mieć świadomość, że jako ludzie nie możemy zdobyć czegoś, czego nie widzimy albo co wydaje się nam nieosiągalne. Jeżeli ktoś albo coś pokazuje nam jako dziewczynkom i później kobietom, że mamy do czegoś dostęp, to nagle ta myśl wizualizuje się w naszych głowach jako możliwa do osiągnięcia. Krytycy bardzo często wypowiadają się, że Barbie nie opowiada nam o realnym życiu, a jedynie o naszych marzeniach, a w rzeczywistym świecie kobiety o wiele częściej muszą zderzać się ze szklanym sufitem i nie zawsze potrafią go przebić. Wciąż zarabiają mniej niż mężczyźni, więc rzeczywiście pewne rzeczy są dla nich nieosiągalne albo trudniejsze do zdobycia. Nie ma się co łudzić, że lalka to zmieni – tutaj potrzebne są praca u podstaw, wsparcie z góry i systemowe rozwiązania. Na pewno jestem daleka od tego, żeby mówić, że lalka Barbie rozwiąże wszystkie nasze problemy.
Ken pojawił się w życiu Barbie w 1961 roku, co ciekawe, w tym samym roku, w którym Barbie dostała swój pierwszy samochód. Czy twórcy mieli na niego konkretny pomysł?
– Gdy Ken pojawił w 1961 roku, czyli dokładnie dwa lata i dwa dni później po Barbie, od samego początku był określany i reklamowany jako jej chłopak. I właściwie jest to jeden z niewielu przypadków mężczyzny, który nie wyszedł z cienia kobiety. To dosyć niesamowite i rzadkie zjawisko, bo pomimo tego, że również przechodził różne przemiany, to cały czas nazywano go lalką „niczyją”. Dziewczynki niekoniecznie chciały się nim bawić lub po prostu go nie potrzebowały, ponieważ wolały mieć większą kolekcję różnorodnych Barbie. Chłopcy również nie uznawali go za „swoją” lalkę i zupełnie nie chcieli się nim bawić. Co ciekawe, Ken nie był jedynym mężczyzną w życiu Barbie, ponieważ ta porzuciła go w 2004 roku i związała się z australijskim surferem Blainem. To również jedna z tych nieznanych historii ze świata Barbie, które chciałam pokazać.
Wiem, że śledzisz losy nadchodzącej premiery filmu „Barbie” w reżyserii Grety Gerwig. Niedawno światło dzienne ujrzały oficjalne plakaty oraz zwiastun. Na jednym z nich prezentuje się slogan: „She’s everything. He’s just Ken”, a w jednym z wywiadów Ryan Gosling wcielający się w rolę chłopaka Barbie, przyznał nawet, że Ken jest w rozsypce, nie ma samochodu, domu ani życiowych celów. Czy ty również masz nadzieję, że twórcy zgłębią temat celowości i podmiotowości Kena w życiu Barbie?
– Jestem tego bardzo ciekawa, tym bardziej, że Ken od samego początku wzbudzał duże kontrowersje. Syn Ruth Handler, Kenneth, miał duży żal do swojej matki, że nazwała lalkę jego imieniem, ponieważ dużo osób się z niego wyśmiewało. Ken pozbawiony był krocza, więc jego tożsamość płciowa i seksualna były nieustannie poddawane w wątpliwość, a sam Kenneth zmagał się ze swoją tożsamością seksualną, więc na pewno nie było mu lekko. Myślę, że w dzisiejszych czasach, gdy świat się tak mocno zmienia, jest to wspaniały temat do zastanowienia się nad rolą męskości. Co my możemy z tym zrobić? Czy możemy zbudować jakiś nowy wzorzec? Gdzie tego wzorca szukać? W kontekście wystawy i filmu jest to naprawdę bardzo ciekawa zagwozdka: jakim partnerem ma być Ken dla Barbie i kim może być, jeżeli ona ma wszystko? Gdy Martyna Wojciechowska otrzymała swoją własną Barbie z kolekcji Shero powiedziała, że Barbie udowadnia, że może wspiąć się na Everest, mając jednocześnie cellulit i będąc singielką. Ken w tym zestawie nie został uwzględniony.
Czy seria Barbie Shero jest faktyczną odpowiedzią na oczekiwania współczesności?
– Myślę, że tak. To jest bardzo trafiona seria. Zazwyczaj występuje w pojedynczym egzemplarzu, który otrzymują kobiety obdarowane tym tytułem i swoją własną mini wersją, ale część z nich również trafia do ogólnej produkcji, czego przykładem jest Samantha Cristoforetti, włoska astronautka, której lalkę Shero również można zobaczyć na wystawie. Cristoforetti zabrała swoją Barbie na Międzynarodową Stację Kosmiczną, gdzie połączyła się z Ziemią i odpowiadała na pytania dziewczynek o życiu i pracy w kosmosie. Myślę, że jest to ogromna zachęta do tego, żeby pomyśleć: „Hmm, może ja też pewnego dnia znajdę się na jej miejscu”.
Dlaczego to właśnie postać Barbie stała się tematem przewodnim wystawy? Czy ma dla ciebie znaczenie sentymentalne?
– Co ciekawe, nie jestem wielką fanką Barbie ani jej kolekcjonerką. W dzieciństwie miałam jedną Barbie, jednego Kena i bardzo różowego kampera. Te zabawki przywiózł mi z Niemiec mój tata, bawiłam się nimi, ale to nie były moje ulubione lalki. Kiedy po wieloletnim remoncie otwieraliśmy Muzeum Sztuk Użytkowych w nowej odsłonie, zapadła decyzja, aby pokazać Barbie na naszej wystawie stałej. Ja w tamtym momencie byłam największą przeciwniczką tego pomysłu! W sali jest niewiele miejsca i uważałam, że posiadamy tyle wspaniałych ikon designu światowego, że Barbie po prostu będzie zabierała niesłusznie miejsce innym znakomitym obiektom. Tak się stało, że to akurat ja musiałam się nią zająć, może trochę dlatego, abym przekonała się do tego przedsięwzięcia. No i to rzeczywiście zadziałało! Głęboko zanurzyłam się w historię Barbie i teraz przyznaję, że byłam ogromną ignorantką, która o lalce Mattela nie wiedziała absolutnie nic, jedynie tyle, ile wie przeciętny człowiek wypełniony stereotypami. Pomyślałam sobie, że to fascynująca historia i że chciałabym innym pokazać to, co sama odkryłam eksplorując jej losy. Zorganizowałam spotkania o Barbie w ramach cyklu „Ikony Designu” i ku mojemu zaskoczeniu przyszło na nie bardzo dużo osób, głównie kobiet. I to pokazało mi, że warto rozwinąć tę historię. W kolejnym roku zaaranżowałam spotkanie z kolekcjonerką i socjolożką, które ponownie okazało się dużym sukcesem. Wtedy stwierdziłam, że warto pójść jeszcze jeden krok dalej i zrobić o Barbie osobną wystawę.
Lalki z twojej wystawy pochodzą głównie z prywatnych kolekcji. Czy mogłabyś opowiedzieć o procesie selekcji i komunikacji z kolekcjonerami?
– Wszystkie lalki, które znalazły się na wystawie należą do prywatnych polskich kolekcjonerów, nie licząc dwóch prac Jana Lenicy, który przerobił Barbie i Kena, wykorzystując ich korpusy do stworzenia swoich własnych postaci. Do kolekcjonerów, którzy wypożyczyli nam obiekty dotrzeć było łatwo, a ich odpowiedź była bardzo entuzjastyczna, na przykład jedna kolekcjonerka jest z Poznania, więc tutaj komunikacja nie była trudna. Ale są również tacy pasjonaci, którzy nawet przed własną rodziną ukrywają fakt, że kolekcjonują Barbie, więc nie chcą się ujawniać ani wypożyczać swoich zbiorów. Nawet jeżeli powszechnie wiadomo, że je posiadają, to często nie chcą ich udostępniać, bo są do nich zbyt przywiązani, zwłaszcza gdy nie są pewni czy ich lalki będą odpowiednio dobrze traktowane. Część kolekcjonerów nie otwiera swoich lalek z pudełek, a mi bardzo zależało, żeby jak najwięcej z nich było poza opakowaniem. Rozumiem oczywiście, że te nieodpakowane mają znacznie większą wartość kolekcjonerską, ale ponieważ chciałam zanurzyć je w historii kobiet i feminizmu, a przynajmniej tego drugiej fali w Stanach Zjednoczonych Ameryki, to zależało mi, żeby Barbie nie były pozamykane w pudełkach. Są takie egzemplarze na wystawie, w przypadku których nie dało się tej kwestii rozwiązać inaczej, ale czułam, że to trochę odbiera im życie. Starałam się zrobić wszystko, by lalki uosabiały kobiety oraz ich wolność i swobodę.
Rozmawiała Daria SIENKIEWICZ