Nie jest tajemnicą, że podczas rządów Emmanuela Macrona, czyli od 2017 roku do dzisiaj, sytuacja społeczna we Francji wydaje się być mocno napięta. W ciągu tych sześciu lat przez kraj przelały się tysiące strajków i protestów w ramach sprzeciwu wobec licznych reform społeczno-finansowych oraz niedofinansowaniu niektórych sektorów pracowniczych. Ostatnia zmiana, podwyższająca wiek emerytalny z 62 do 64 lat, po raz kolejny wyprowadziła ludzi na ulice.
Tegoroczne protesty we Francji trwają już od stycznia, kiedy reforma emerytalna zaczęła być dopiero zapowiadana. Wtedy na ulice francuskich miast wyszło około 1,2 miliona demonstrantów chcących zatrzymać ustawę na etapie projektu. Kiedy w marcu wyznaczono termin procedowania zmian w systemie, mieszkańcy miast i wsi jeszcze raz dokonali mobilizacji, aby sprzeciwić się planowanym reformom.
„Nasza walka musi trwać”
Strajki i protesty opanowały wiele sektorów gospodarki. Sprzeciw jest koordynowany głównie przez koalicję związków zawodowych oraz partie i działaczy lewicowych. Konfederacja związkowa CGT poinformowała o zmniejszeniu wytwarzanej energii jądrowej w elektrowniach z powodu strajku pracowników. 7 marca doszło do masowego protestu nauczycieli, w wyniku czego kilka tysięcy szkół było zamkniętych. Na początku miesiąca odwołano znaczną część lotów z powodu strajku sektora lotniczego. Wciąż dochodzi do zakłóceń transportu kolejowego i metra. Problemy występują także, jeśli chodzi o dostęp do paliwa na stacjach benzynowych. CGT ogłosiła zablokowanie transportów paliwa ze wszystkich rafinerii we Francji. Na siedem dni wyłączone zostały trzy z czterech terminali LNG, umożliwiających sprowadzanie gazu skroplonego do kraju. Ta kwestia jest o tyle ważna, iż Francja jest głównym punktem importu LNG na kontynent europejski. – Walka musi trwać, aby rząd w końcu posłuchał głosu rozsądku i porzucił swój niedopuszczalny projekt – mówił 3 marca podczas konferencji prasowej przewodniczący CGT Philippe Martinez.
Paryż tonie w śmieciach
Do strajku przeciw reformie emerytalnej przyłączyli się również pracownicy miejskiego zakładu gospodarki odpadami w Paryżu. W efekcie tej decyzji tysiące ton śmieci zalegają na ulicach stolicy Francji. Nie dość, że odpady powodują nieprzyjemny zapach i szpecą miejski krajobraz, to w dodatku niewywożenie zanieczyszczeń na wysypiska grozi plagą szczurów. Rozmnażają się one w workach i innych pozostałościach zalegających na stołecznych ulicach. Sprawa stała się na tyle poważna, iż w problem zaangażowani są obecnie aktywiści ekologiczni, merka Paryża Anne Hidalgo oraz szef paryskiej policji Laurent Nuñez. Ekolodzy apelują o „pokojowe współżycie” ze szczurami. Podkreślają również, że o dziwo mogą one okazać się pożyteczne. – Szacuje się, że szczury zjadają kilka ton odpadów dziennie. – mówiła „Le Figaro” Dushka Markovic, jedna z przedstawicielek Partii Animalistów. Dlatego też ekoaktywiści promują pomysł „doustnej antykoncepcji” dla szczurów zamiast trutek. – Taka polityka może jedynie doprowadzić do pojawienie się szczurów szczególnie odpornych na antykoagulanty – stwierdzili na łamach „Le Figaro” członkowie proekologicznego stowarzyszenia PAZ. Konflikt w kwestii zwiększonej liczby gryzoni w mieście trwa także na linii paryskiego merostwa i tamtejszej policji. Socjalistyczna polityczka broni strajkujących, podkreślając prawo każdego obywatela do strajku. – Żądanie paryskich śmieciarzy, którzy nie chcą pracować dwa lata dłużej, jest uzasadnione – mówiła cytowana przez portal Interia. Odmiennego zdania zdaje się być miejscowa policja, która zagroziła w przypadku niezakończenia strajku postawieniem protestujących pracowników przed sądem. Turyści i mieszkańcy są podzieleni. W social mediach widać prawdziwy wysyp satyrycznych materiałów na temat zaśmiecenia francuskiej stolicy.
„Nadal mam wiele do zrobienia”
Przy omawianiu tematu wprowadzanej właśnie reformy emerytalnej we Francji nie sposób nie wspomnieć o warunkach, w jakich została ona uchwalona. Podczas sesji parlamentu nie doszło do zwykłego głosowania nad ustawą, lecz premierka Élisabeth Borne wykorzystała artykuł 49.3 konstytucji Francji, mówiący, iż głosowanie nie jest konieczne w przypadku, gdy większość posłów nie opowie się za dymisją obecnego rządu. Po tej decyzji posiedzenie przerwano na dwie minuty, ponieważ lewicowi parlamentarzyści zaczęli odśpiewywać Marsyliankę. Borne uzasadniała swoją decyzję tym, iż rząd i cały kraj nie mogą sobie pozwolić na upadek projektu, który był opracowywany tak długo i który ma uratować system emerytalny od zapaści. Komentatorzy wskazują jednak, że tą decyzją premierka zasygnalizowała, iż nie znalazła wystarczającego poparcia dla ustawy w parlamencie. Zatwierdzenie reformy w taki sposób tylko podgrzało atmosferę na ulicach miast. Do największych protestów doszło w Paryżu i Marsylii, nie brakowało starć z policją. Opozycja grzmi w sprawie dymisji rządu Borne. Oburzone są zarówno partie lewicowe, jak i skrajna prawica. – Ona musi odejść – komentowała w parlamencie 16 marca liderka partii Zjednoczenie Narodowe, Marine Le Pen. – Nadal mam wiele do zrobienia, nie zamierzam podawać się do dymisji – odpowiadała w wywiadzie dla telewizji TF1 premierka.
Ostatnie wydarzenia pokazały, jak napięta w kwestiach społecznych jest sytuacja we Francji. Zakrojone na szeroką skalę i trwające od wielu miesięcy protesty Ruchu Żółtych Kamizelek, a teraz sprzeciw wobec reformy emerytalnej. Francuskie społeczeństwo znów znalazło się na skraju wytrzymałości, podobnie jak rządy prezydenta Emmanuela Macrona. Pytanie, kto z tej próby sił wyjdzie zwycięsko?
Filip STACHOWICZ