Kluczowa mechanika fabuły „The Last of Us” opiera się na zagrożeniu wywołanym przez Cordyceps (pol. maczużnik). W serialu drapieżny gatunek grzyba infekuje mózg człowieka i przekształca go w istotę pozbawioną wolnej woli. Apokalipsa zombie będąca produktem przemysłu popkultury nadal brzmi niepokojąco, zwłaszcza że wspomnienia pandemii jeszcze nie wyblakły. Jedno jest pewne – już nigdy nie spojrzymy na pieczarki tak samo jak wcześniej.
W scenie otwierającej pierwszy odcinek serialu zostajemy zaproszeni na widownię programu telewizyjnego, w którym dyskusja pomiędzy prowadzącym a gościem toczy się wokół poważnych skutków ocieplenia klimatu. Kiełkującą w nas świadomość zagrożenia twórcy zestawiają z widokiem słonecznego poranka w domu głównego bohatera. Ten silny kontrast pogłębiają zwłaszcza dramatyczne wydarzenia z początków szalejącej epidemii. Na podobnej zasadzie skonstruowano poniekąd przebieg całego sezonu, ponieważ nastrój poszczególnych etapów fabuły jest starannie tonowany i dostarcza różnorodnych bodźców, co w efekcie angażuje widza w historię jeszcze bardziej. Jest to ważne nie tylko ze względu na opowieść samą w sobie, ale także na informacje o świecie przedstawionym (zwłaszcza te odnoszące się do zarażonych), które przemycają w serialu twórcy. Skalę produkcji możemy śmiało określić jako imponującą, przy czym trzeba zaznaczyć, że większość sfilmowanych ujęć jest stworzona na bliźniacze podobieństwo tych, które mają miejsce w grze. Stało się to pod nadzorem Neila Druckmanna, który koordynował prace nad obydwoma projektami. Niemal identyczne odwzorowanie materiału źródłowego nie okrada serialu z autentyczności, a wręcz przeciwnie – dodaje ją całymi garściami, bo jako widzowie wyczuwamy szacunek reżyserów do części growego dziedzictwa studia Naughty Dog.
Na świat ogarnięty zarazą patrzymy głównie z perspektywy Joela (Pedro Pascal) i towarzyszącej mu Ellie (Bella Ramsey). Różnica w liczbie życiowych doświadczeń, jak i wieku pomiędzy bohaterami stawia ich naprzeciw sobie, choć ze względu na charakter wspólnej podróży powinni przecież trwać razem ramię w ramię. Droga do osiągnięcia porozumienia jest wyboista i co najważniejsze, etapy tego procesu nie są płytkie i mdłe, a stanowią faktyczny rdzeń akcji. Dlatego „The Last of Us” podąża motywem znanym z kina drogi – podróż wyznacza tu rytm opowieści. Kunszt aktorski wzmacnia emocjonalność poszczególnych sytuacji i dodatkowo je ubarwia, tworząc sceny o ładunku emocjonalnym oscylującym między biegunami koszmaru i wytchnienia. Fundamentem pierwszego z nich są nie tylko naturalistyczne obrazy zarażonych, ale także zmuszenie bohaterów do podejmowania drastycznych decyzji w celu ochrony najbliższych. Jedną z najlepiej ilustrujących to zestawienie scen jest fragment zamykający piąty odcinek pt.: „Wytrwać i przeżyć”, kiedy po chwili wytchnienia, gdy niebezpieczeństwo wydawało się już zażegnane, dochodzi do tragicznych dla bohaterów wydarzeń. Natomiast drugi biegun emocjonalny pozwala ujrzeć w obrazie poszukiwanie bliskości oraz piękno pozornie naturalnych zdarzeń, wypaczonych epidemią Cordycepsu. Najbardziej szumnym przedstawicielem tego rodzaju podejścia jest niewątpliwie odcinek pt.: „Do ostatnich dni”, który wywołał niemałe poruszenie ze względu na swój queerowy motyw przewodni.
Warto jednak ponownie zwrócić uwagę na odtwórców głównych ról. Pedro Pascal nie miał łatwego zadania w portretowaniu Joela, mężczyzny, który przez lata dźwiga na barkach ciężar śmierci córki, walki o przetrwanie i troski o zaginionego brata. Aktor sprostał wyzwaniu, o czym świadczy choćby ostatni odcinek sezonu, w którym mimo wewnętrznej przemiany pozwala dojść do głosu dawnym instynktom. Swoisty balans tworzy tu postać Ellie, w którą wciela się Bella Ramsey. Dziewczynka urodzona już w trakcie zarazy nie doświadczyła nigdy ,,normalności’’, ponieważ wychowano ją wedle zasad panujących w strefie zamkniętej. Obcowanie z przedmiotami należącymi do przeszłości jest tu pozbawione dziecięcej infantylności, mimo że silnie pobudzają przestrzeń poznawczą widza. Grono aktorów drugoplanowych spaja tło w poczuciu komfortu, mając na uwadze, że każdy kadr jest czymś w rodzaju obrazu.
Kompozycja wątków głównych i pobocznych splata się w spójną całość, której nie można odmówić logiki, mimo że nie wszystkim poświęcono należytej uwagi. Wątpliwości pojawiają się również w kontekście tempa poszczególnych odcinków, ponieważ nierównomiernie rozłożona akcja sprawia, że oglądanie całego sezonu może przypominać jazdę po wyboistej drodze. Bardzo możliwe, że jest to celowy zabieg twórców, niemniej jednak, bardziej harmonijny rytm serialu mógłby wyraźniej wyeksponować konkretne emocje.
„The Last of Us” jest kolejnym udanym serialem wyprodukowanym z ramienia HBO MAX. Sukces „Rodu Smoka”, na który składają się pochlebne recenzje i wysokie wyniki oglądalności, podniósł oczekiwania widzów na niebotyczny poziom. Przygody Joela i Ellie nie bez przyczyny zyskały sympatię oglądających, ponieważ poziom odzwierciedlenia gry w fabule jest wysoki, a sam materiał źródłowy miał potencjał przebicia się ponad to, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni choćby przez produkcje Netflixa.
Oliwia GÓRSKA