„Martwe zło: Przebudzenie” to już piąty film z kultowej franczyzy, którą zapoczątkował amerykański mistrz horrorów Sam Raimi. Tym razem za kamerą stanął autor “Impostora”, irlandzki filmowiec Lee Cronin. Czy nowe „Martwe Zło” to dla fanów gore powiew świeżości? Czego można spodziewać się po stylu Cronina? I czy naprawdę jego film jest aż tak makabryczny?
Seans rozpoczyna się brutalną sceną w domku nad jeziorem – ale w przeciwieństwie do poprzednich części, to nie w nim rozgrywa się główna akcja filmu. Na początku dowiadujemy się, że główna bohaterka Beth zachodzi w ciążę, co sprawia, że decyduje się na wizytę u swojej siostry Ellie. Kobieta wraz z trójką dzieci zamieszkuje starą kamienicę, z której niebawem mają zostać wyeksmitowani z pozostałą resztą lokatorów. To jednak dopiero początek problemów bohaterów. Podczas pobytu Beth u rodziny dochodzi do trzęsienia ziemi. Na pobliskim parkingu powstaje mroczna wyrwa prowadząca do opuszczonego pomieszczenia, w którym syn Ellie odnajduje tajemniczą księgę i stare płyty winylowe. Nieświadomy zagrożenia chłopak zabiera je ze sobą do domu, gdzie otwiera Księgę Umarłych, a następnie odtwarza znalezione nagrania . Na tym etapie możecie się już domyślić, że przywołanie mrocznych sił nie skończy się to dla bohaterów niczym dobrym. Znany nam doskonale z poprzednich części demon powraca!
Godną pochwały decyzją twórców było uczynienie z rodziny z dziećmi głównych bohaterów filmu. Podsyca to dramaturgię dzieła, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że osobą, którą wpierw znajduje się na celowniku złowieszczego demona jest właśnie matka. W tę rolę niezwykle przekonująco wcieliła się Alyssa Sutherland, i nie będzie przesadą, jeśli powiem, że swoją grą aktorską skradła całe show. Aktorzy wcielający się w dzieci kobiety również wypadli przekonująco, dlatego cała filmowa rodzina wydaje się szalenie wiarygodna, a oglądanie na ekranie jej rozpadu pod wpływem demonicznej siły tak mocno oddziałuje na widza.
Demon ma całkowity dostęp do umysłu i wiedzy Ellie, przez co może skrzywdzić dzieci nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Kusi ich, okłamuje i nęka obietnicami. Dotyka to zwłaszcza najmłodszą córkę, która jako bardzo mała dziewczynka nie zdaje sobie sprawy z realiów sytuacji i myśli, że jej mama jest po prostu bardzo chora. Widza rozczula także relacja między rodzeństwem – dzieci walczą ze złem i próbują się wzajemnie chronić, pomimo tego, że nęka ich strach, a wróg skrywa się w ciele ich ukochanej mamy.
Nie zapominajmy jednak, że „Martwe zło” to przecież horror gore, dlatego w filmie więzy rodzinne schodzą na drugi plan, a na pierwszy wysuwają się makabra, brutalność i litry krwi. Na ekranie dominuje skrajna przemoc, przedstawiona w sposób bardzo dosłowny. Twórcy nie krępują się w ukazywaniu cielesnych obrażeń, które, co warto zaznaczyć, są bardzo realistycznie zainscenizowane. Oprócz tego, że sceny przedstawione w filmie są satysfakcjonująco barbarzyńskie, warto zaznaczyć, że obraz Cronina jest po prostu świetnie zrealizowany i niezwykle dobrze ogląda się go z technicznego punktu widzenia. Dynamiczny montaż oraz fenomenalne zdjęcia wynagradzają niektóre kulejące wybory fabularne scenarzystów, jak np.: wątek ciąży Beth, który, w teorii kluczowy dla całego filmu, został poprowadzony wyjątkowo miałko i nieinteresująco. Reżyser czerpał wizualne inspiracje chociażby z ikonicznego „Lśnienia”, używając obrazu wylewającej się z windy krwi, albo sceny z niepokojąco wystającą (i gadającą) głową przez niedomknięte drzwi.
Idąc do kina, warto pamiętać o tym, że w przeciwieństwie do trzech pierwszych filmów z franczyzy “Martwego Zła”, w dziele Lee Cronina nie ma elementów stricte komediowych i nastawić się na półtoragodzinną przemoc pozbawioną komizmu czy nerwowego humoru. Widzom wiernym klasycznym horrorom i nieprzepadającym za mieszaniem różnych konwencji gatunkowych, akurat takie rozwiązanie może przypaść do gustu.
„Martwe zło: Przebudzenie” jest dobrą rozrywką – oczywiście dla osób, które nie boją się krwi, u Cronina jest to bowiem warunek konieczny. Litry posoki towarzyszą widzom na ekranie od początku do samego końca filmu. Dla fanów horrorów, a przede wszystkim produkcji gore, jest to pozycja warta obejrzenia. Seans nie powinien okazać się rozczarowaniem, o ile podejdzie się do niego ze świadomością, że nie jest to arcydzieł, ani w warstwie fabularnej, ani psychologicznej. Nie ma w nim interesujących metafor, wysublimowanej symboliki, czy intrygujących niedopowiedzeń – ale przecież nie na tym oparty jest fenomen „Martwego zła”.
Paulina Juzak