Od początku inwazji Rosji na Ukrainę Zachód podejmuje próby pomocy napadniętemu państwu. Oprócz wsparcia wojskowego udzielana jest też pomoc w eksporcie dóbr z Ukrainy, który przez wojnę praktycznie przestał istnieć. Poprzez umowę podpisaną latem 2022 roku Polska miała stać się hubem gospodarczym dla Ukrainy i być krajem tranzytowym dla zboża, które miało trafić do ubogich krajów. Jak się jednak okazało, kwestia ta sprawiła wiele poważnych problemów.
Niecały rok temu w Stambule zapadło postanowienie o odblokowaniu ukraińskich portów na Morzu Czarnym. Decyzja była spowodowana narastającym ryzykiem klęski głodu, które pojawiło się na horyzoncie po wybuchu konfliktu na większą skalę. Zboże z Ukrainy stanowi znaczną część światowego eksportu, dlatego zamknięcie czarnomorskich portów w rezultacie mogłoby oznaczać śmierć głodową wielu milionów ludzi poza obszarem wojny.
„Proceder niemożliwy do upilnowania”
Od razu po konferencji sprawa była szeroko komentowana przez media, rolników oraz byłych i obecnych polityków. Były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia latem 2022 roku mocno krytykował ten pomysł. Mówił, że zboże wcale nie będzie wyjeżdżać z Polski i zostanie ono na dłuższy czas w naszym kraju, a to z kolei spowoduje konieczność wykorzystania go na miejscu i zastąpienie polskiego zboża zbożem ukraińskim. – Jest to proceder niemożliwy do upilnowania – ostrzegał ówcześnie były członek rządu. Wątpliwości miał także Donald Tusk, podkreślający podczas zeszłorocznej konferencji prasowej w Biestrzykowie, iż pomoc dla Ukrainy jest konieczna, ale z zachowaniem rozsądku, biorąc pod uwagę interes społeczeństwa polskiego. Głos zabrał również lider AGROunii Michał Kołodziejczak. – Spekulanci będą kupować tańsze zboże z zagranicy, co może doprowadzić do tego, że Polacy mogą zostać z pełnymi magazynami zboża – komentował w rozmowie z „Super Expressem”.
„Zboże techniczne”
Na początku tego roku w mediach rozpowszechniło się określenie tzw. „zboża technicznego”, które to zboże w założeniu miało być wykorzystywane do produkcji przemysłowej i na opał. Jednakże nikt z branży rolniczej nie znał wcześniej tego terminu. Rolnicy nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia. – Nigdy (…) nie słyszałem sformułowania „zboże techniczne”. Najprawdopodobniej zostało wymyślone przez sprowadzające takie zboże firmy na potrzebę chwili, by uniknąć kontroli i czekania na granicy polsko-ukraińskiej – wypowiadał się dla portalu „Business Insider” prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Zbożowo-Młynarskiego Krzysztof Gwiazda. W tym przypadku również obawy nie były nieuzasadnione. 11 kwietnia 2023 roku „Rzeczpospolita” ujawniła, iż ukraińskie „zboże techniczne” zostało sprzedane największym producentom mąki w Polsce. Parę dni później śledztwo w tej sprawie wszczęła Prokuratura Okręgowa w Zamościu. Ma ono wyjaśnić, w jaki sposób przeznaczone na potrzeby przemysłowe ukraińskie zboże mogło zostać wykorzystane do użycia w produktach żywnościowych. Sprawa jest o tyle problematyczna, iż zboże zza naszej wschodniej granicy nie spełnia unijnych norm, które zapobiegają m.in. użyciu znacznej ilości pestycydów, a więc jest to zboże znacznie gorszej jakości. Nie bez znaczenia pozostają także warunki, w jakich zboże z Ukrainy było trzymane. Istnieje prawdopodobieństwo, iż w zbyt wilgotnych wagonach mogła rozwinąć się w tym czasie pleśń, która niewątpliwie byłaby szkodliwa dla konsumentów.
Polityczne konsekwencje
Od samego początku sprawy polscy rolnicy nie patrzyli przychylnie w kierunku utworzenia w Polsce miejsca tranzytowego dla ukraińskiego zboża. Obawiali się, że zamiast być kierowane dalej do innych krajów, ukraińskie zboże zostanie na terenie naszego kraju i zastąpi to polskie. Kiedy do informacji podano wiadomości związane ze sprzedażą „zboża technicznego” na produkcję mąki oraz wciąż zalegającym zbożem w magazynach, rolnicy w pełnym wymiarze wyszli na ulice polskich miast i wsi. Sytuację próbował opanowywać ówczesny minister rolnictwa, wicepremier Henryk Kowalczyk. Nie odnosił się jednak bezpośrednio do sprawy, a winę za obecną sytuację ze zbożem zrzucał na Unię Europejską. – Ponoszę winę za decyzję Komisji Europejskiej, bo to KE podjęła decyzję, zresztą Polska też w tym brała udział, o otwarciu granic Ukrainy, a teraz skutki, które są w związku z tą decyzją, są przerzucane na mnie – mówił w marcu na antenie Polskiego Radia. Kowalczyk był nawet obrzucany przez rolników jajami i innymi produktami żywnościowymi. Ostatecznie 5 kwietnia Henryk Kowalczyk podał się do dymisji, a jego miejsce zajął poseł PiS Robert Telus. Od razu zabrał się on do pracy, aby zmienić sytuację. W tym celu odbył kilka spotkań ze stroną ukraińską. W połowie kwietnia ogłosił on sukces i zapowiedział, iż od teraz wszystkie transporty z Ukrainy zostaną objęte system monitorowania SENT i GPS. Jednakże, jak się okazało, nie rozwiązało to wszystkich problemów. Na rzekomym „porozumieniu” ze stroną ukraińską się nie skończyło. W kwietniu rząd podjął decyzję, aby całkowicie zakazać wwożenia zboża, ale również miodu i cukru z Ukrainy do Polski. Ponadto ustalono, że tona zboża ma być warta nie mniej niż 1400 złotych wraz z dopłatami. Nie bez echa ta decyzja odbiła się w instytucjach Unii Europejskiej. – Polityka handlowa należy do wyłącznych kompetencji Unii Europejskiej, a zatem działania jednostronne są niedopuszczalne – w swoim oświadczeniu stwierdziła Komisja Europejska. Miała być realna pomoc, jest ogrom problemów. „Hub gospodarczy” to obecnie fikcja, dużo stracili polscy rolnicy.
Filip STACHOWICZ