Nowy serialowy dokument Netflixa – „Królowa Kleopatra” wzbudził ogromne kontrowersje już na długo przed premierą. Wszystko dlatego, że w głównej roli obsadzono ciemnoskórą aktorkę Adele James. Twórcy być może chcieli w ten sposób oddać hołd „wielkiej, afrykańskiej władczyni” (która w rzeczywistości z Afryką miała niewiele wspólnego). Zamiast tego dopuścili się poważnych nadużyć zakrawających o fałszowanie historii.
Film dokumentalny rządzi się swoimi prawami. Nowa „Kleopatra” nie tylko je łamie, lecz powiela również bezrefleksyjnie popkulturowe klisze, czyniące z antycznej władczyni kogoś w rodzaju ludowej bohaterki. Rozliczenie z „dziełem” Jady Pinkett Smith rozpocznijmy od lekcji historii. Kleopatra VII Filopator panowała nad Egiptem w latach 51-30 p.n.e., tym samym będąc jego ostatnią królową. Nazywanie jej „ostatnim faraonem” (takie stwierdzenie pojawia się w dokumencie) jest mocnym uproszczeniem. Słowo faraon to grecka wariacja staroegipskiego zwrotu „per-aa”, który oznaczał dosłownie „wielki dom” i wykorzystywany był do opisywania pałacu królewskiego. Kleopatra reprezentowała tradycję hellenistyczną, była monarchinią wywodzącą się z obcej kulturowo dynastii Ptolemeuszy, która władała Egiptem od momentu jego podboju przez Aleksandra Macedońskiego. Kleopatra oraz jej przodkowie nie byli więc Egipcjanami.
Macedońskie korzenie Kleopatry determinowały z pewnością jej (prawdziwy) wygląd. Szukając odpowiedzi na pytanie o kolor skóry władczyni, warto pamiętać o tym, jak różnie sztuka tradycyjnie egipska oraz sztuka okresu grecko-rzymskiego przedstawiały ludzi. Dzieła hellenistyczne były dużo bardziej realistyczne, w przeciwieństwie do staroegipskich, które ukazywały postaci zgodnie ze sztywnym kanonem. Zachowane wizerunki Kleopatry VII to monety, popiersia, statuetki i malowidła. Widzimy na nich kobietę o urodzie zdecydowanie europejskiej – rudowłosą Greczynkę z wydatnym, wręcz haczykowatym nosem i sporymi, ciemnymi oczami. Taki obraz jest zupełnie odmienny od tego, do czego przyzwyczaiła nas przez lata popkultura. Odbiega on mocno od wizerunku ociekającej złotem egipskiej królowej z podkreślonymi oczami. Jest też drastycznie odmienny od tego, co zaproponowała Pinkett Smith. Ojcem Kleopatry był Ptolemeusz XII. Chociaż nie mamy pewności, co do pochodzenia jej matki, z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że należała do najbliższej rodziny ojca. Dynastia praktykowała kazirodztwo celem zachowania czystości królewskiej krwi. Prawdopodobieństwo, że matka Kleopatry była ciemnoskóra, jest bardzo niewielkie. Przeciwko tej teorii świadczą również wspomniane artefakty. Stuprocentową pewność dałyby nam szczątki królowej, tych jednak do dziś nie odnaleziono.
Kolejny wizualnym aspektem serialu Netflixa, który nie zgadza się z rzeczywistością historyczną, jest przedstawienie scenerii. Widzimy bowiem piramidy w nieskazitelnym stanie, otoczone doskonale zachowanymi świątyniami. Wnętrza pałaców pokazane w serialu są szare i piaskowe, emanujące pustynną aurą. W czasach Kleopatry piramidy były już bardzo „starożytne”. Warto zdać sobie sprawę, że od powstania piramid w Gizie do okresu panowania władczyni minęło więcej lat, niż od czasów jej rządów do współczesności. Jeżeli chodzi o estetykę budowli, w których toczy się akcja, jest ona w znacznej mierze niezgodna z realiami epoki. Po pierwsze, starożytne budowle i rzeźby były niesamowicie kolorowe – wiemy to dzięki badaniom archeologicznym. Po drugie, Kleopatra, podobnie jak jej poprzednicy, rezydowała w Aleksandrii, mieście o wyglądzie typowo greckim.
Być może najpoważniejszym zarzutem wobec produkcji Netfliksa jest to, że przedstawia ona typowo współczesne podejście do rządów Kleopatry i podboju Egiptu przez Rzymian. Na Kleopatrę patrzy się zatem przez pryzmat władczyni uciśnionych, obrończyni swojego ludu, patriotki, która w tragicznym akcie poświęcenia próbuje uratować „ojczyznę”. To nic innego, jak patrzenie na czasy starożytne przez pryzmat koncepcji wymyślonych tak naprawdę dopiero w XIX wieku. Kleopatra przecież sama była poniekąd najeźdźczynią. Z dużym prawdopodobieństwem wielu Egipcjan czuło się równie obco pod jej berłem, jak pod berłem rzymskiego cesarza. Obydwa systemy były tak samo autorytarne. W życiu egipskiego rolnika bądź robotnika dominującym czynnikiem były podatki oraz widmo ubóstwa, które były dużo bardziej realne niż świat wielkiej, pałacowej polityki. Z perspektywy przytłaczającej większości mieszkańców ówczesnego Egiptu, najprawdopodobniej nie miało większego znaczenia czy rządziła nimi grecka królowa z pałaców odległej Aleksandrii, czy rzymski cesarz z dalekiego Rzymu.
W „dokumencie” Netflixa pojawia się wypowiedź „ekspertki”, która mówi, że „nieważne co mówiono w szkole, Kleopatra była czarna”. Tego typu nienaukowe podejście nie wpisuje się w koncepcje gatunkowe filmu dokumentalnego, a ponadto reprezentuje pewnego rodzaju teorię, jakoby starożytni Egipcjanie byli rasą czarną. Teorię nieznajdującą potwierdzenia w badaniach archeologicznych i genetycznych. Zamiast prawdziwego dokumentu dostaliśmy miałką produkcję bazującą na stereotypach oraz próbującą nagiąć historię do wyobrażeń reżyserki. O ile w przypadku sztuk teatralnych, dzieł fabularnych i fabularyzowanych rasa aktora nie powinna stanowić przeszkody, tak produkcje szczycących się mianem dokumentalnych powinny dochować dbałości o szczegóły, takie jak scenografia oraz zachować możliwie jak największą wierność w przedstawianiu postaci historycznych.
Kacper ZIELENIAK