Szalejąca korupcja, wewnętrzne rozbicie, kłopoty z tożsamością mieszkańców – to tylko niektóre z licznych wyzwań, z jakimi musi zmierzyć się do niedawna najuboższy kraj Europy. Mołdawia spogląda z nadzieją na Zachód, tylko czy Zachód zechce ją przyjąć do siebie?
W maju dziesiątki tysięcy Mołdawian wyszły na ulice w stolicy kraju, by zamanifestować chęć zachowania niezależności kraju od wpływów rosyjskich i włączenia go do UE i NATO. Proeuropejska prezydentka Mołdawii, wykształcona w USA Maia Sandu, wprost mówi, że jedynym ratunkiem przed Moskwą jest dla jej kraju pełna integracja z obiema organizacjami. Sandu obiecuje mieszkańcom kraju, że do 2030 roku staną się częścią wspólnot. Czy to w ogóle realistyczne? Z jednej strony Mołdawia jest niewielka, więc jej „polityczny ciężar” nie powinien stanowić przeszkody. Kraj liczy zaledwie niecałe trzy miliony mieszkańców. Kłopotem są poważne, strukturalne zapóźnienia, dotyczące obszarów takich jak gospodarka, system prawno-medialny oraz infrastruktura. Wszystkie te dziedziny w Mołdawii kuleją. Kraj trawi korupcja, według danych z raportu Corruption Perceptions Index, Mołdawia zajmuje 91 miejsce pod względem poziomu skorumpowania na świecie, znajdując się w otoczeniu państw takich jak Indie i Etiopia. Również poziom życia jest tam alarmująco niski, zgodnie z Human Development Index, jest to najgorsze pod tym względem miejsce w Europie. Do niedawna uzależniona niemal całkowicie od Rosji gospodarka wymaga gruntownych reform wolnorynkowych oraz wyeliminowania nadmiernego wpływu oligarchów, którzy stworzyli z Mołdawii swoje prywatne eldorado.
Pomimo ogromnych wyzwań, Mołdawianie wybrali demokratycznie proeuropejski dyskurs. Przemiany mentalnościowe w tym postsowieckim kraju zdecydowanie przyspieszyła rosyjska agresja na Ukrainę. Kiszyniów doskonale rozumie, że znajduje się na liście potencjalnych celów. Dlatego oprócz reform i próśb o wsparcie finansowo-militarne, dąży do zbliżenia politycznego z partnerami z Zachodu. Od 2022 roku, Mołdawia jest oficjalnym kandydatem do UE, zaś w ciągu ostatnich miesięcy, prezydentka Maia Sandu odbyła prawdziwe dyplomatyczne tournée, rozmawiając z szefami instytycji unijnych, rządów i głowami państw. Mogłoby się zatem wydawać, że Mołdawia chce na Zachód. Czy aby na pewno? Jej społeczeństwo nie jest w tej proeuropejskiej postawie zjednoczone. Szczególnie nieufne wobec USA i Europy są starsze, wychowane w czasach ZSRR pokolenia, a także przedstawiciele mniejszości etnicznych, zamieszkujących dwa problematyczne z punktu widzenia rządu w Kiszyniowie regiony: Naddniestrze i Gagauzję.
Państwo z przypadku?
Mołdawia jako niepodległy byt polityczny powstała po upadku ZSRR w 1991 roku. Od początku jej istnienie budziło kontrowersje. W końcu przed podbojem Besarabii przez Sowietów była częścią Rumunii. Językiem urzędowym Mołdawii jest wbrew pozorom język rumuński, bowiem język mołdawski (taki termin bywa spotykany w starszych publikacjach) nie istnieje. Samo posiadanie wspólnego języka nie jest niczym nadzwyczajnym. W końcu w sąsiadujących z Francją kantonach Szwajcarii mieszkańcy także posługują się językiem Balzaca. W przypadku Mołdawii, znamienne jest istnienie silnego ruchu irredentystycznego, dążącego do przyłączenia obszarów Mołdawii do Rumunii. Zwolennicy tego rozwiązania upatrują w tym również sposób na przyspieszoną akcesję do UE i NATO (analogicznie do sytuacji byłych landów NRD w świetle zjednoczenia Niemiec w 1990 roku). Według badań z 2022 roku, 44% Mołdawian popiera koncepcję zjednoczenia z Rumunią. Szczególnie popularna jest wśród osób młodych i mieszkańców stolicy.
Kraj, który nie istnieje
Mołdawia nie kontroluje znacznej części swojego terytorium. Na prawym brzegu Dniestru, funkcjonuje pseudo-państwo, oficjalnie nieuznawana Naddniestrzańska Republika Mołdawska. Zajmuje ona wąski skrawek lądu o długości niemal 200 km, na którym według szacunków żyje niecałe pół miliona ludzi, w znacznej części uznających się za etnicznych Rosjan. Stolicą tej kuriozalnej republiki jest miasto Tyraspol. Naddniestrze zyskało pewną popularność wśród podróżników poszukujących niecodziennych wrażeń z dala od utartych szlaków. Nazywane jest „postsowieckim skansenem” i pewnie słusznie, bo oprócz sfery wizualnej żywa jest tam nostalgia za „Sojuzem”. Żywym dowodem na współczesne poddaństwo wobec Rosji jest natomiast fakt stacjonowania w regionie blisko dwóch tysięcy rosyjskich żołnierzy. Naddniestrze tworzy nierozwiązany problem, który ciąży na Mołdawii i stanowi potencjalny element destabilizacji. Zamieszkująca ten zbuntowany region ludność rosyjskojęzyczna może stanowić „argument” dla Moskwy, która zobowiązuje się bronić „rodaków” na obczyźnie przed „faszyzmem” i zgniłym zachodem. Walka z rzekomymi prześladowaniami Rosjan była tematem ataków kremlowskiej propagandy na chociażby Kraje Bałtyckie, a w przypadku Ukrainy stała się jednym z oficjalnych powodów inwazji wojskowej. Oprócz Naddniestrza, potencjalnym obszarem zapalnym w granicach Mołdawii pozostaje Gagauzja, czyli autonomiczny region o prorosyjskich sympatiach, zamieszkany przez turkijskojęzycznych Gagauzów.
Mołdawia stała się państwem graniczącym niebezpiecznie blisko ze strefą otwartego konfliktu zbrojnego. Nieobce są jej zagrożenia płynące z imperialnej polityki Moskwy. Pomimo proeuropejskich ambicji, przyszłość Kiszyniowa pozostaje pod znakiem zapytania. Jeśli Zachód nie zintensyfikuje wsparcia dla Mołdawii, obawy dotyczące rychłego rosyjskiego przewrotu mogą się spełnić.
Kacper ZIELENIAK