Na demograficznych rozdrożach – Polska już nie taka katolicka

Polska staje się coraz bardziej różnorodna etnicznie i religijnie / źródło: Candace McDaniel/netagivespace.co

Główny Urząd Statystyczny sukcesywnie publikuje dane z przeprowadzonego dwa lata temu spisu powszechnego. Pod koniec września dowiedzieliśmy się, że Polska nie jest tak bardzo katolickim krajem, jak chcieliby traktować ją niektórzy politycy i hierarchowie kościelni. Zmiany zachodzą również w innych dziedzinach badanych przez GUS. Jest nas coraz mniej, a przyszłość rysuje się pod znakiem rychłej katastrofy demograficznej.  

28 września GUS udostępnił materiały zawierające dane o przynależności religijnej Polek i Polaków w 2021 roku. Okazało się, że odsetek osób deklarujących wiarę katolicką spadł aż o 16 punktów procentowych względem poprzedniego spisu. Zgodnie z danymi GUS, katolicy stanowią „jedynie” 71% populacji Polski, co jest najniższym wynikiem po 1989 roku. Rozpatrując liczby bezwzględne, zdeklarowanych katolików jest aż o 6,6 miliona mniej niż dekadę temu. 

Druga Irlandia? 

Jeszcze do niedawna „obowiązywał” konsensus, chętnie podnoszony przy okazji ideologicznych sporów, jakoby Polska była krajem w ponad 90% katolickim. Padały tutaj różne szacunki, od 92 do 95 procent. Jeśli spojrzymy na liczbę osób ochrzczonych (najkorzystniejsze demograficznie rozwiązanie z perspektywy Kościoła), to być może wciąż uzyskalibyśmy tak wysoki odsetek katolików w Polsce. Warto pamiętać, że stosunkowo niewiele osób decyduje się na „ostateczny” krok, jakim jest dokonanie oficjalnego aktu apostazji. Co prawda brakuje zbiorczych danych, które pozwoliłyby określić ogólnokrajowe rozmiary tego zjawiska, lecz na podstawie dostępnych danych pochodzących z miejskich archidiecezji (krakowskiej i poznańskiej), wynika, że co roku kilkaset osób oficjalnie występuje z Kościoła. Znacznie większa część decyduje się na apostazję „prywatną”, to znaczy zwyczajnie przestaje utożsamiać się z wiarą katolicką bądź z samą instytucją Kościoła. Według poprzedniego spisu powszechnego, przeprowadzonego w 2011 roku, z Kościołem katolickim identyfikowało się aż 87% Polaków, co plasowało nas w światowej czołówce pod kątem rozpowszechnienia katolicyzmu w skali ogółu społeczeństwa. W Europie ze świecą było szukać bardziej „wiernego” kraju. Wystarczyła dekada, aby w naszym społeczeństwie zaczęły zachodzić drastyczne zmiany. Trudno jednoznacznie ocenić, co jest w przypadku naszego kraju decydującym czynnikiem przyspieszającym gwałtowną sekularyzację społeczeństwa. Być może są to liczne afery związane z problemem pedofilii w Kościele lub obserwowany od początków rządów Zjednoczonej Prawicy swoisty mariaż tronu z ołtarzem, którego wizualnym symbolem stały się częste odwiedziny czołowych polityków PiS na Jasnej Górze, gdzie występowali ramię w ramię z hierarchami. Historia chociażby Irlandii czy Hiszpanii pokazuje jasno, do czego prowadzi wzajemna agitacja i ideologiczna kooperacja na linii państwo-kościół. Kończy się masową sekularyzacją i laicyzacją życia społecznego, w czasie kilku dekad spychającą katolicyzm na margines.  

Widmo depopulacji 

Poziom dzietności w Polsce miał już wielokrotnie osiągnąć swoje dno, lecz ostatnimi laty puka od spodu. Liczba urodzeń przypadająca na kobietę maleje konsekwentnie od 2017 roku, kiedy wyniosła 1,45. To dużo mniej niż wartość wymagana, aby osiągnąć tak zwany współczynnik zastępowalności pokoleń, wynoszący 2,1. W zeszłym roku w Polsce rodziło się średnio 1,26 dziecka na kobietę. Co to oznacza? Problemy gospodarcze, zmniejszenie rozmiaru siły roboczej, narastanie niewydolności systemu emerytalnego a także kaskadowe przyspieszenie spadku populacji Polski. Jeśli nic się nie zmieni, według danych opracowywanych przez stronę World Population Review, za 30 lat będzie nas o blisko dziewięć milionów mniej. Już teraz populacja Polski spada. W 2011 roku wynosiła 38,5 miliona osób, obecnie jest to niecałe 37,8 miliona. Co robić? Polityka prorodzinna PiS to fikcja, szczególnie w sytuacji, gdy restrykcyjne prawo aborcyjne skutecznie odstrasza kobiety od macierzyństwa, a sytuacja na rynku mieszkaniowym to katastrofa. Być może rozwiązaniem jest imigracja? Na krótką metę tak, na dłuższą niekoniecznie. Demografowie zauważają, że imigranci w ciągu zaledwie dwóch pokoleń „dostosowują” się poziomem dzietności do ludności rodzimej. Masowa imigracja wiąże się również z wyzwaniami społecznymi, w postaci asymilacji oraz dostosowania infrastruktury do potrzeb jej nowych użytkowników. Napływ uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy pokazał, że to nie takie proste.  

Demograficzni przegrani 

Sytuacja demograficzna nie jest w Polsce jednolita. Depopulacja dotyka przede wszystkim średniej wielkości miasta oraz regiony wiejskie, które nie wchodzą w skład aglomeracji skupiających się wokół ośrodków wojewódzkich. Wyludniają się także niektóre miasta, w szczególności Łódź oraz gminy tworzące policentryczną aglomerację Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Łódź, która pod koniec lat osiemdziesiątych była drugim największym miastem Polski, zbliżającym się wielkimi krokami do miliona mieszkańców, w 2021 roku miała ich już tylko około 670 tysięcy. Wypadła również z aglomeracyjnego podium, wyprzedzona w 2007 roku przez Kraków a w roku 2021 przez dynamicznie rozwijający się Wrocław. Katowice w latach 2011-2021 straciły blisko 30 tysięcy mieszkańców. W tym samym okresie, Warszawa zyskała ich 162 tysiące, a Kraków niemal 41 tysięcy. Te dane pokazują, że w Polsce mamy zarówno miasta przyciągające rzesze nowych mieszkańców, jak i takie, które znalazły się w trudnej do przezwyciężenia demograficznej zapaści. Ludzie dosłownie z nich uciekają, a nieudana transformacja gospodarcza obszarów zdominowanych przez przemysł ciężki rzutuje na stosunkowo niską atrakcyjność tamtejszego rynku pracy.  

Kacper ZIELENIAK