Bez względu na to, czy byłeś grzeczny, Spotify jak co roku przygotowało dla ciebie prezent. Spersonalizowane muzyczne podsumowanie dostarczane w ładnym opakowaniu wciąż robi wrażenie na obdarowywanych, którzy bezwstydnie chwalą się nim w mediach społecznościowych. Musi kryć się za tym coś więcej niż chęć wzbudzenia zazdrości u wykluczonych z zabawy użytkowników konkurencyjnych serwisów streamingowych.
Całe to zamieszanie dotyczy prezentacji wniosków wysnutych na podstawie indywidualnych poczynań w aplikacji na przestrzeni minionych miesięcy. Ulubione gatunki i artyści, najczęściej odtwarzane utwory – liczby mówią same za siebie. Na fali popularności horoskopów i testów rozstrzygających na przykład, jakim rodzajem pieczywa jesteś, stojący za tym twórcy wymyślają psychoanalityczne i rozluźniające atmosferę obrazki i slogany („Jak wyglądałby Twój gust muzyczny, gdyby był kanapką?”). Od wielości kolorów, dźwięków, przejść i animacji kręci się w głowie, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, którego nigdy nie poniosło w PowerPoincie. Wszystko to gotowe jest do udostępnienia za jednym kliknięciem.
I ty możesz zostać zwycięzcą
Na tle innych końcoworocznych rozrachunków Spotify Wrapped wypada szczególnie przyjemnie, bowiem niezwykle łatwo wyjść z niego obronną ręką. Każdego traktuje wyjątkowo, nie krytykuje jego preferencji, słowem – odpowiada na ludzką potrzebę uznania. Nic więc dziwnego, że zwycięskie rezultaty tak ochoczo podtyka się przed oczy obserwatorów. W przeciwieństwie do namacalnych dowodów na niewywiązanie się z postanowień, chociażby w postaci niewykorzystanego karnetu na siłownię. Nutkę rywalizacji wyczuwa się w kategorii czasowej. Nie ustalono przyzwoitego minimum ani realnego pułapu, ale trudno przejść obojętnie obok opublikowanego na grupie miłośników dawnych rytmów wyniku należącego do studentki psychologii – 221 tysięcy minut, czyli… (trochę matematyki) 153 pełnych dni. Muzykę odtwarza na okrągło, z przerwą na sen, spotkania towarzyskie i zajęcia na uczelni. Kto podejmie rękawicę?
Spotify Wrapped jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co Ci się trafi…
…O ile nie będziesz maczać w tym palców. Pytanie, czy widmo podsumowania wpływa na wybory konsumenckie subskrybentów serwisu wywołało na Facebooku natychmiastową reakcję kilkudziesięciu zainteresowanych. Nikt nie przyznał się do korzystania z działającej niczym peleryna-niewidka funkcji sesji prywatnej, aby pod jej osłoną zakradać się do biblioteki utworów spod znaku „guilty pleasure”. Nie odnotowano również jawnego przypadku wykalkulowanego zapętlania utworów. Niecierpliwi spryciarze, choć świadomi, że wyczekane smakuje lepiej, śledzą swoje kroki za pomocą narzędzia Stats for Spotify umożliwiającego im w porę zejść z niewłaściwej (czytaj: niespójnej z kreowanym przez nich wizerunkiem lub grożącej ostracyzmem) drogi. Członkowie internetowych grup poświęconych konkretnym wykonawcom za punkt honoru stawiają sobie znalezienie się wśród 0,01% najwierniejszych słuchaczy swoich idoli, co ma symbolicznie potwierdzać ich prawowitą przynależność do fandomu. Dla większości osób spontaniczność oraz element zaskoczenia są jednak priorytetowe, w razie czego zawsze mogą zrezygnować z publikacji uzyskanej diagnozy albo zrzucić winę na wadliwy algorytm.
Nienachalna akcja marketingowa przynosi serwisowi zamierzone zyski, więc spokojnie – subskrypcja gwarantuje pakt milczenia, wszelkie ruchy na koncie dozwolone. Ale gdyby tak faktycznie, zgodnie z ideą, uczynić z niego nośnik wspomnień znajdujący się zawsze pod ręką? I tym samym móc w przyszłości z sentymentem zaobserwować swoją ewolucję z zagubionego słuchacza ślepo podążającego za trendami w konesera jazzu lub odkrywcę niszowych zespołów, o których po latach zrobiło się głośno. Poddać refleksji swoje wyniki, pamiętać, że uszom przyda się czasem odpoczynek, a wreszcie dowiedzieć się, co innym w duszy gra. Liczniki zostały już wyzerowane, to sprzyjająca pora, by na nowo przystąpić do muzycznej eksploracji.
Katia SZWEDA