Tuż po wydaniu „Gąsienicy” autorstwa Ranpo Edogawy czytelnicy byli przekonani, że nikt nie zdoła prześcignąć geniusza japońskiego horroru. Błyskotliwa fuzja strachu i niepokoju bardzo długo czekała na pojawienie się godnego przeciwnika. „Przeklęty królik” wskoczył na salony literackie tak niespodziewanie, jak mogłoby zrobić to tylko tytułowe zwierzę.
Bora Chang podzieliła dzieło na opowiadania o różnorodnym stopniu nasycenia emocjami. Pokusa znalezienia malarskiego odpowiednika zaprowadzi czytelników do obrazów Gustava Klimta – kadry skrzące się od złota, błękitu czy zieleni przyprószone strachem, jakiego nie powstydziłby się sam Wes Craven w ,,Koszmarze z ulicy Wiązów”. Pochodząca z Seulu pisarka operuje na wskroś żywym słowem, pozwalając fabule obrosnąć nas równie mocno, co bluszcz pnący się po pniu drzewa. Dla łatwiejszego zrozumienia lektury jako całości nie wolno zapomnieć o umieszczonym przez autorkę posłowiu, w którym nienachalnie wskazuje na najbardziej wartościową ścieżkę interpretacji, jednak nawet bez tej wskazówki będzie to dobrze wykorzystany czas.
W głąb króliczej nory
Następujące po sobie opowieści ułożono w określonej kolejności. W przeciwieństwie do wspomnianego już Ranpo Edogawy, Chang zdecydowała się umieścić najmocniejszą historię na samym początku, a ich delikatniejsze odpowiedniki na końcu. Jednym z niewielu słabych punktów książki jest niezgrabny przeskok dominującego elementu nastroju. Stopniowe, bardziej płynne przejście dodałoby całości finezji, przy czym w ogólnym spojrzeniu na całość nie jest to wada wpływająca na odbiór historii.
„Przeklęty królik”, będący jednocześnie tytułem całej książki i pierwszego opowiadania, porywa czytającego równie mocno, co rwący nurt lodowatej wody. Lodowatej, bo jedną z najczęstszych reakcji na książkowe zetknięcie się ze stworzeniami o długich, obrośniętych śnieżnobiałym futerkiem uszach był dreszcz. Kontrast między kulturową konotacją cech zwierzęcia, a obsadzenie go w roli narzędzia zemsty to rozwiązanie dość schematyczne i wielokrotnie w popukulturze wykorzystywane, aczkolwiek sedno podziału jest na tyle dobrze napisane, że z łatwością przymyka się na to oko. Warsztat Bory Chang tka opowiadania z pozornie niepasujących do siebie elementów, spajając je bogatymi opisami natury i ludzkich myśli, które aż kipią od emocji. Dzięki temu tekst jest jeszcze bardziej żywy i łatwiej jest wejść w trakcie czytania w skórę bohatera opowiadania. W ,,Potrzasku” – opowieść rozpoczyna się perspektywą lisa tkwiącego w pułapce, broczącego złotą krwią. Nie jest to jedyny fragment, w którym autorka książki sięga po bardzo naturalistyczne opisy krzywd.
Porachunek ze światem
Współcześnie na każdym kroku jesteśmy atakowani wyidealizowanymi obrazami rzeczywistości. Zdjęcia publikowanie w mediach społecznościowych są częścią estetycznego dyskursu beżowej, białej i złotej rzeczywistości. Macierzyństwo jako droga pełni szczęścia. Związki i relacje o trwałych, nienaruszalnych fundamentach. Osoby pozbawione tego przywileju czują się – słusznie – wykluczone. Opowiadania Bory Chang dają czytelnikom nadzieję, że poczucie bycia samotnym zostanie pomszczone. Nie jest to tradycyjna regułka o walce dobra ze złem, gdzie zwycięstwo oznacza skroń ozdobioną wieńcem laurowym. Wymierzenie sprawiedliwości jest okupione krwią, przerażeniem, gniewem i rozpaczą. Pisarka znowu korzysta ze znanego w literaturze motywu, ale i tym razem nie traktuje go infantylnie, wykorzystując sam szkielet. Mięśnie opowiadań są żywym dowodem na umiejętnie postawioną konstrukcję fabularną. Nie każde z nich kończy się szczęśliwie, w niektórych skala zadanej przemocy i doświadczonego bólu jest zbyt wielka, żeby przyjąć triumfalną perspektywę bohatera. „Przeklęty królik” z godnością radzi sobie z presją, jaką wyrządzają mu podobieństwa do „Gąsienicy” Ranpo Edogawy. Piękno bijące z okładki znajduje odzwierciedlenie wewnątrz, choć bywa brutalne i trudne do zrozumienia.
Oliwia GÓRSKA