U schyłku 2023 roku przed widzami pojawiła się okazja do spotkania kultowej postaci Roalda Dahla w kolejnej już interpretacji filmowej. W reżyserii Paula Kinga, z nową obsadą i świeżymi przygodami „Wonka” okazał się niemałą sensacją jeszcze na długo przed premierą. Zasłużenie?
W nowej odsłonie losów Willy’ego Wonki dostajemy coś, czego nigdy dotąd nie widzieliśmy, a o czym ewentualnie padały drobne wzmianki: jego początki w cukiernictwie. Rzecz zaczyna się w duchu gatunku (musical, fantasy), czyli od piosenki. Dość lekka, pełna nadziei i gotowości, ukazuje marzenie bohatera i nastraja odpowiednio odbiorcę. To świetne wprowadzenie, zgrabnie kontynuowane kolejnymi utworami, adekwatnymi do rozwoju fabuły i umiejętnie podsycającymi uczucia widza. Towarzysząca im choreografia nieraz imponuje i sprawia, że na fotelu aż chce się zacząć podrygiwać. Wiele z piosenek zostaje na długo w głowie.
Tak, jak i fabuła. Pozytywna, bajkowa, nie jest pozbawiona trudności, kryzysów i wyzwań. Otwarty, nieco naiwny i nieumiejący czytać Wonka, przybywając do miasta z zamiarem podbicia swoimi wyrobami Galerii Smakoszy i otworzeniem własnego sklepu, musi zmierzyć się z układami czekoladowego kartelu oraz oszustwami, naciągactwem czy drobnymi druczkami. To intrygujące pomysły, dodające historii barw, a odbiorcom wrażeń. Oferują też pole do bliższego poznania postaci oraz nawiązanie z nimi unikalnych relacji. Ogromne znaczenie ma tu również więź tytułowego bohatera z – uwaga – jego matką. A mówiąc o „Wonce” nie można nie wspomnieć o niezwykłej scenografii. Ta sprawia, że widz przenosi się w bajkowy świat i, przyznajmy to przed sobą, wzmaga apetyt. Oj będziecie mieli ochotę na słodycze.
I w końcu: obsada. Timothée Chalamet bardzo pozytywnie zaskakuje w głównej roli. Ekspresywny, czarujący, energetyczny i przekonujący, świetnie sprawuje funkcję wodzireja oraz „maszyny napędowej” fabuły. Jego gra, w tym gestem i mimiką, pasuje do historii, która została nam przedstawiona i do ukazanego w niej etapu życia Willy’ego. Równie wiarygodnie wypadają kreacje postaci, które w wyniku rozwoju zdarzeń fabularnych, stają się przyjaciółmi i sprzymierzeńcami Wonki: Nitka (Calah Lane), Abakus Całka (Jim Carter), Larry Śmiechuwart (Rich Fulter), Porcelia Bęc (Natasha Rootwell) i Ludka Bell (Rakhee Thakrar). Dynamika między nimi przyciąga, razem tworzą grupę, której się kibicuje i którą chce się oglądać. Atrakcyjne dopełnienie stanowi też wątek Umpa-Lumpasa (Hugh Grant), jako pierwszej interakcji Willy’ego ze swoimi późniejszymi pracownikami – aż szkoda, że tak go tu mało! Niektórzy mogą poczuć niedosyt czy zdziwienie, choć z drugiej strony może być w tym metoda. W końcu lepsze jest zawsze to, co krótsze, a wypielęgnowane, niż dłuższe a na siłę rozwleczone.
Jak na film o magicznym cukierniku przystało, nie brakuje w nim wszelkiego rodzaju słodkich smaczków. Z tych aktorskich, warto wspomnieć jeszcze o przezabawnej kreacji przekupnego kapłana-hipokryty w wykonaniu Rowana Atkinsona. Z tych konstrukcyjnych, dotyczących scenariusza produkcji – scenę po, a w sumie już w trakcie napisów, zakrawającą na najlepiej wprowadzoną i prowadzoną, jaką w życiu widziałem. Resztę odkryjcie sami, warto.
Jak już wspomniałem, Willy jest tu bardzo łagodny, familijny, otwarty na świat, nawet naiwny. W ciekawy sposób kontrastuje to ze starszymi dziełami, ukazującymi go na późniejszym etapie życia. Czy to z książkowym oryginałem „Charlie i Fabryka Czekolady” Roalda Dahla, czy w wersjach filmowych – ekstrawaganckim, groteskowym Wonką w kreacji Deepa, czy tym sarkastycznym i ekscentrycznym Gene Wildera. Śledząc losy protagonisty, widz z tyłu głowy siłą rzeczy zastanawia się, jak na Willy’ego Wonkę wpłyną późniejsze wydarzenia – zdrada i szpiegowanie fabryki przez konkurencję. Myśli się o tym, co Wonka będzie wówczas czuł i jak bardzo się zmienił. Ale, o czym nie powinno się zapominać, są to oddzielne obrazy i odmienne interpretacje.
Najnowsza odsłona twórcy słodkości szybko odniosła niemały sukces, zarówno finansowy, jak i odbiorczy, co widać w ocenach widzów oraz krytyków. Nie ma się co dziwić, „Wonka” w reżyserii Paula Kinga niejednokrotnie wzruszy was i rozbawi, bardzo możliwe, że do łez. Dodatkową i ważną zaletę stanowi też znakomity polski dubbing. – Aż człowiek chce się wznieść – cytując fragment jednej z piosenek. Bo to produkcja bardzo udana, klimatyczna oraz przemyślana, co widać, słychać (dosłownie) i po prostu czuć. Na każdym kroku.
Marcin KLONOWSKI