Zadowolenie umiarkowane, czyli co pozytywnego z bezbramkowego remisu mogą wyciągnąć Ruch Chorzów i Warta Poznań. 

Piłkarze Warty rozpoczęli wiosenne zmagania obiecująco fot. wikimedia commons/Wojciech Kuchta (own work)/klapi

Do swojego drugiego meczu w tym roku oba zespoły przystępowały w odmiennych nastrojach. Ruch mógł odczuwać niedosyt po przyzwoitym, choć przegranym spotkaniu z Legią. Natomiast Warta przyjechała do Chorzowa zmotywowana niezwykle cennym zwycięstwem na inaugurację wiosny. Kto po sobotniej konfrontacji schodził z boiska bardziej usatysfakcjonowany? 

Sobota 17. lutego dla poznańskich kibiców zapowiadała się wyśmienicie. Tego dnia na boiska Ekstraklasy wybiegli zarówno piłkarze Warty, jak i Lecha. W dodatku oba spotkania miały niebagatelne znaczenie w kontekście reszty sezonu. Pierwsza swoje spotkanie rozegrała Warta Poznań. Jej rywalem w wyjazdowym spotkaniu był Ruch Chorzów – jeden z bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie. „Zieloni” do rundy wiosennej przystępowali w niekomfortowym położeniu. Przed poprzednią serią gier mieli ledwie punkt przewagi nad znajdującą się w strefie spadkowej Koroną Kielce, która w dodatku ma do rozegrania jeden zaległy mecz, jeszcze z jesieni. Zawodnicy Dawida Szulczka od początku wiosny musieli więc zacząć punktować. Tak też zrobili i to z nie byle kim, bo pokonali u siebie obecnych Mistrzów Polski – Raków Częstochowa. Taka niespodziewana wygrana może być pokaźnym zastrzykiem motywacyjnym, który Warcie jest niezwykle potrzebny. Przed tą kolejką jej sytuacja poprawiła się, ale nie na tyle, by spać spokojnie (dwa punkty przewagi nad strefą spadkową). Co jednak ma powiedzieć Ruch Chorzów, który do sobotniej rywalizacji przystępował jako przedostatnia drużyna w lidze ze stratą ośmiu punktów do bezpiecznej strefy? „Niebiescy” jedyne zwycięstwo w bieżącym sezonie odnieśli… w lipcu. Motywacja obu drużyn przed tym spotkaniem była zatem gigantyczna. Gospodarze musieli zacząć w końcu wygrywać, by w ogóle mieć szanse na skuteczną walkę o utrzymanie. Natomiast „Duma Wildy” mogła zapoczątkować serię i zyskać jeszcze więcej pewności siebie przed kolejnymi spotkaniami. 

 Dwa oblicza Warty, nóż na gardle Ruchu 

Już od pierwszych minut gry łatwo było zauważyć, który z zespołów bardziej potrzebuje punktów. Ruch Chorzów, bo o nim oczywiście mowa, właściwie od samego początku ruszył z atakami. Już po upływie trzech minut gospodarze mieli dwie dogodne okazje. Najpierw po dalekim podaniu za linię obrony Warty w ostatniej chwili interweniował Mohamed Mezghrani, a chwilę później z dystansu obok słupka uderzył Patryk Sikora. Wspomniany przed chwilą wahadłowy gości niezwykle ważną interwencję zaliczył też pod koniec pierwszej połowy, gdy zablokował strzał z groźnej pozycji Roberta Dadoka,  dla którego nie była to jedyna okazja w tym spotkaniu. Szczególnie w pierwszej połowie wykazywał się on dużą aktywnością, często podłączał się do ataków i wygrywał pojedynki na skrzydle. Na początku meczu jego strzał świetnie wybronił Jędrzej Grobelny. Dadok nie był jednak jedynym dobrze dysponowanym piłkarzem beniaminka tego dnia. Właściwie to cały zespół prezentował obiecujący poziom gry. Podopieczni Janusza Niedźwiedzia sprawnie operowali piłką, nie panikowali przy próbach wysokiego pressingu ze strony rywali i umiejętnie wychodzili z kontratakami. Brakowało w tym jednak kluczowej rzeczy, czyli odpowiedniej finalizacji akcji. Niekiedy było to słabe dośrodkowanie, niecelne podanie czy też nieudany strzał. Swoje trzy grosze do tego stanu rzeczy dołożyli także piłkarze Warty, a szczególnie środkowi obrońcy, którzy w swoim stylu raz po raz skutecznie interweniowali we własnym polu karnym. 

Tak dobrze sytuacja nie wyglądała jednak po drugiej stronie boiska. W pierwszej połowie „Zieloni” mieli bardzo duże problemy, by dłużej utrzymać się przy piłce i przenieść ciężar gry na połowę chorzowian. Goście dość szybko tracili piłkę, przez co swoich umiejętności nie byli w stanie zaprezentować dwaj główni kreatorzy gry — Stefan Savić i Kajetan Szmyt. Ten pierwszy dał znać o sobie prawie po godzinie trwania spotkania, gdy w dobrym stylu wypracował sobie sytuację strzelecką, ale uderzył obok słupka. Był to też lepszy moment gry w wykonaniu zespołu przyjezdnych, którzy zaczęli częściej kontrolować futbolówkę i sprawiali, że Ruch na długi czas wytracił swój rytm, a co za tym idzie – spadło też tempo całego spotkania. Mimo tego, gospodarze przez ostatnie pół godziny meczu zdołali przeprowadzić jeszcze kilka obiecujących ataków. Najpierw przytomne podanie między linie do Adama Vlkanovy zanotował Miłosz Kozak, a strzał tego pierwszego świetnie wybronił Grobelny. Po kilku minutach ponownie przypomniał o sobie Dadok, który po dobrze rozegranej akcji otrzymał piłkę na prawym skrzydle i dograł płasko w pole karne, gdzie świetną sytuację strzelecką zmarnował Wiktor Długosz. Ostatnim akcentem meczu był strzał Juliusza Letniowskiego z rzutu wolnego, po którym piłka przeleciała nieznacznie nad poprzeczką.  

Różne źródła zadowolenia trenerów 

W Chorzowie padł więc bezbramkowy remis, z którego raczej żadna z drużyn nie będzie jakoś szczególnie się cieszyć. W szczególności nie można tego powiedzieć o miejscowym zespole, gdyż do końca sezonu zostało im 13 spotkań, a strata do bezpiecznej pozycji wciąż jest pokaźna. Po pierwszych dwóch meczach rundy wiosennej widać poprawę w boiskowej postawie „Niebieskich” pod wodzą Janusza Niedźwiedzia, ale są w tak trudnym położeniu, że same objawy dobrej gry niewiele dają, potrzebne są zwycięstwa. W sobotę kreowali oni sobie sytuacje, ale zdecydowanie zabrakło im jakości przy ich finalizacji. Podobne wnioski na pomeczowej konferencji prasowej przedstawił Janusz Niedźwiedź, który był zadowolony z postawy swoich zawodników, choć nie ukrywał rozczarowania sposobem rozwiązywania ataków i wynikiem meczu. Większą satysfakcję z rezultatu sobotniej rywalizacji wykazywał Arkadiusz Szczerbowski, czyli asystent nieobecnego z powodu choroby głównego trenera Warty – Dawida Szulczka.  

O ile Ruch większe powody do zadowolenia miał z gry, a nie wyniku, tak w przypadku Warty można pokusić się o przeciwne stwierdzenie. Goście w defensywie wykazali się bowiem charakterystyczną dla siebie solidnością, choć i tak nie uniknęli niebezpiecznych ataków ze strony rywali. Zważywszy jednak na to, że mierzyli się oni z przedostatnim zespołem w Ekstraklasie, to w ofensywie można było oczekiwać od nich znacznie więcej, nawet pomimo braku kontuzjowanego od września lidera warciańskiej ofensywy – Adama Zrelaka. Zespół z Drogi Dębińskiej oddał w tym meczu bowiem zaledwie jeden celny strzał… i to po upływie ponad 80 minut rywalizacji. Poza tym było to uderzenie, przy którym strzegący bramki przeciwników Dante Stipica nie musiał wykazać się ponadprzeciętnymi zdolnościami bramkarskimi. Remis w kontekście walki o utrzymanie należy szanować, bo na koniec sezonu każdy pojedynczy punkt może okazać się bezcenny. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Warta mogła w tym meczu ugrać więcej. Patrząc ostatecznie na całokształt, start wiosny w wykonaniu poznańskiego zespołu należy uznać za udany. Cztery punkty w pierwszych dwóch meczach i brak straconego gola z gry to naprawdę solidny wynik. Kluczowe w przypadku „Zielonych” jest jednak to, by w kolejnych spotkaniach podwyższyć dorobek punktowy i uspokoić swoją sytuację w tabeli. Z kolei Ruch wreszcie musi przełożyć obiecującą dyspozycję nie tylko na punkty, ale po prostu na zwycięstwa. Bez nich utrzymanie będzie niemożliwe. 

Igor DZIEDZIC