Jednym z głośnych postulatów nowego rządu były różnego rodzaju zmiany w polskiej edukacji. Wspominano o potrzebie podwyżek dla nauczycieli, ale też reform dotyczących podstawy programowej, niezwykle często krytykowanej w ostatnich latach. Kolejne pomysły i projekty spotykają się z różnymi opiniami – jedni są usatysfakcjonowani, drudzy niekoniecznie.
Ministerstwo Edukacji Narodowej rozpoczęło pracę nad reformami w edukacji. Pojawiają się kolejne projekty dotyczące tego, co powinno ulec zmianie. Wydaje się, że w końcu wysłuchano głosów osób najbardziej dotkniętych problemami polskiej oświaty – nauczycieli, rodziców, a przede wszystkim uczniów. Do informacji publicznej dotarły konkretne pomysły, jak ulepszyć polskie szkoły i co należy zmienić, aby poprawić ich funkcjonowanie.
W ostatnich latach wzrosła świadomość konieczności odchudzenia podstawy programowej i sprawienia, aby dzieci i młodzież nie były poddawane aż takiej presji dotyczącej przerobienia wymaganego materiału. To, jak bardzo ilość nauki przekracza ich możliwości, można zaobserwować na wielu płaszczyznach, jednak najbardziej alarmujące są statystyki prób samobójczych wśród osób nieletnich, które z roku na rok wzrastają. Często wiąże się to właśnie ze szkołą, ponieważ to ona generuje ogromne ilości stresu wśród młodych osób.
Proponowane zmiany dla uczniów dotyczą przede wszystkim podstawy programowej, ale także zadań domowych, zatrudniania psychologów w szkołach czy chociażby rozliczania lekcji religii. Lekcje tego przedmiotu, a także etyki miałyby zostać ograniczone do jednej godziny w tygodniu, a ocena nie będzie już wliczała się do końcowej średniej. Z nowym rokiem szkolnym z planów zajęć ma zniknąć historia i teraźniejszość. Prawdopodobnie zostanie zastąpiona zajęciami z wychowania obywatelskiego. Wejście w życie całkowicie nowej podstawy programowej ministra edukacji Barbara Nowacka zaplanowała na rok szkolny 2026/2027 – do tego czasu, w okresie przejściowym będzie obowiązywać jej zawężona wersja. Plan już jest, ale opinie na jego temat bywają skrajne.
Co z pracami domowymi?
Ostatnio dyskusję w mediach społecznościowych wywołała zmiana dotycząca zadawania dzieciom pracy do domu. Według nowego rozporządzenia, wchodzącego w życie od kwietnia nauczyciele w szkołach podstawowych nie będą mogli zadawać obowiązkowych prac domowych dzieciom. W klasach I–III nie powinno się robić tego wcale, zaś w przypadku klas IV–VIII jest taka możliwość, ale w charakterze fakultatywnym. Decyzję uzasadniano częstymi praktykami ze strony pedagogów polegającymi na zadawaniu nadmiernej liczby zadań do domu (także na ferie, wakacje czy przerwy świąteczne) oraz obserwowaniem zmęczenia uczniów wynikającego z braku czasu wolnego. Przypomniano, że oprócz zadań domowych młodzież ma także inne obowiązki, takie jak systematyczna nauka czy chociażby czytanie lektur, na co muszą poświęcić godziny, których nie spędzają już w placówce. Ocena tej decyzji wśród zainteresowanych nie zawsze okazuje się jednak zgodna ze stanowiskiem MEN.
– Brak zadań domowych nie jest do końca w mojej opinii dobrym rozwiązaniem. Moim zdaniem trzeba się przyjrzeć sensowności zadawanych zadań i ograniczyć je, jednak całkowita ich likwidacja wpłynie negatywnie na systematyczność i uczenie się dzieci – mówi Anna, nauczycielka w szkole podstawowej.
Wśród komentujących, między innymi na platformie X, pojawiają się przeróżne głosy – jedne oceniają reformę pozytywnie, wskazując na konieczność jej wprowadzenia, inne uznają ją za całkowicie zbędną. Zwracano uwagę na fakt, że nie obejmuje ona uczniów na etapie szkoły średniej, co także spotyka się z krytyką, bowiem to oni muszą poświęcić najwięcej czasu na samodzielną naukę, chociażby do matury.
Przeładowana podstawa programowa?
W ostatnich latach bardzo dużo mówi się o potrzebie zmodyfikowania podstawy programowej. Przestarzała, przeładowana, z ogromną ilością zbędnych informacji – to tylko niektóre z najczęstszych negatywnych komentarzy uczniów, rodziców i nauczycieli. Dzieci i młodzież zarówno w podstawówkach, jak i szkołach średnich mnóstwo czasu spędzają przed książkami, często kosztem własnego czasu wolnego, rozwijania pasji, a także zdrowia psychicznego. Ilość materiału okazuje się nieadekwatna do ilości godzin przewidzianych na jego realizację w placówce, więc w rzeczywistości wiele treści należy nadrabiać w domu.
– Nauki w ciągu czterech lat liceum jest bardzo dużo. Nie wystarcza czasu na dokładne omówienie wszystkiego, przykładowo lektur na polski. Ogromna ilość materiału generuje dużo stresu, bo ostatecznie uczniowie muszą sami douczać się przed samą maturą – ocenia Maja, uczennica jednego z poznańskich liceów.
„Pan Tadeusz” do skasowania
Zmniejszenie zakresu treści do przerobienia dotyczy wielu przedmiotów – największe emocje wzbudził jednak język polski. Temat lektur powoduje spore podziały od zawsze – jedni uważają, że omawianie klasyki literatury jest konieczne, inni wskazują na pewne wady. Większość nastolatków podkreślała brak sensu w przerabianiu przynajmniej niektórych lektur, co w końcu spotkało się z odpowiedzią MEN–u.
Media obiegła propozycja zmian w kanonie – wiele z dotychczas obowiązkowych tekstów miałoby przejść do lektur uzupełniających, głównie poetyckich. Zniknąć miałyby m.in. niektóre treny i psalmy Jana Kochanowskiego, „Reduta Ordona”, czy „Romeo i Julia”. Większość zmian dotyczy tekstów krótkich, zwykle drukowanych w podręcznikach – na których czytanie bardzo często i tak brakuje czasu. Część książek dotychczas obowiązujących w całości miałaby zostać omówiona jedynie we fragmentach. Tutaj pojawiła się informacja wzbudzająca najwięcej skrajnych opinii – obowiązywałyby jedynie fragmenty „Pana Tadeusza”. W mediach społecznościowych pojawiło się wiele krytycznych opinii, jednak liczne pochodzą od osób, których temat ten od dawna już nie dotyczy. Wśród uczniów można zaś dostrzec sporo pozytywnych komentarzy.
– Lektury takie jak „Pan Tadeusz” są napisane trudnym do zrozumienia językiem. Myślę, że ich treść nie jest szczególnie istotna w całym procesie kształcenia się młodego pokolenia. Takie lektury w kanonie często powodują z kolei niechęć do czytania jakichkolwiek książek – przyznaje Maja.
Na razie nie mamy zbyt wielu konkretów, jednak obecne plany wskazują na to, że niektóre kwestie należałoby wprowadzić „na już”, najlepiej od najbliższego roku szkolnego. Stąd pojawia się pytanie, na ile podłoże tych reform jest dobrze przygotowane, a w jakim stopniu jest to odpowiedź na aktualne potrzeby, bez zbytniego wybiegania w przyszłość. Większość głosów w MEN proponuje przede wszystkim zmniejszenie ilości treści, nie precyzując, w jakim kierunku miałaby pójść całkowita zmiana w podstawie programowej.
– Absolutnie popieram zmiany w podstawie programowej, ale zmiana nie powinna polegać na odchudzeniu, przynajmniej nie jedynie. Początkowo należałoby zastanowić się, jakie cele chcielibyśmy osiągnąć w kształceniu. Czy chodzi nam tylko o przygotowaniu do egzaminu? Wtedy możemy się bawić, raz coś skreślając, a raz dopisując. Natomiast gdybyśmy najpierw zajęli się sprecyzowaniem celów edukacji, jej priorytetów, to dopiero kolejnym krokiem byłoby pytanie o to, jakimi metodami należałoby to osiągnąć. Dobrą lekcję należy przygotowywać dwa razy tyle czasu, ile ona potrwa. Dobrze przygotowaną reformę szkoły ponadpodstawowej należałoby opracowywać, jeśli nie osiem lat, to przynajmniej cztery – podsumowuje Magda, nauczycielka w jednym z poznańskich liceów.
Oliwia GARCZYŃSKA