Jak wyglądało „nieprzyzwoite” krzesło z XIX wieku, na którym kobiety nie mogły siadać? Co ma waza do porodu i jak się w tym odnajduje Audrey Hepburn? Na te i na inne pytania odpowiedź poznali uczestnicy marcowego spaceru „Skóra, w której żyje”, organizowanego przez Aleksandrę Podżorską w Muzeum Sztuk Użytkownych w Zamku Królewskim w Poznaniu.
Zaczęliśmy od średniowiecznego parteru, który zachwycił nas okazale zdobionymi relikwiarzami (zdjęcie nr 1), by kilkoma krokami odejść od motywu śmierci i przenieść się do renesansu – czasu odrodzenia. W szesnastowiecznych Włochach dominowała wtedy majolika (ceramika o bogatej kolorystyce), a nas obchodził akurat zestaw, który dostawały kobiety (zazwyczaj z wyższych sfer) po narodzinach pierwszego męskiego potomka (zdjęcie nr 2). Co ciekawe, tradycja w niektórych rejonach przetrwała do dzisiaj.
Sarmaci, puder i gruźlica
Pani Podżorska o ceramice wspominała jeszcze kilka razy, chociażby w kontekście otrucia. Puchary wykonane z łupiny kokosa, kości słoniowej czy tej nosorożca miały usuwać toksyny z organizmu. Co więcej, nosorożca przyrównywano do jednorożca, mającego magiczne właściwości. Ze względu na to wierzono, że mężczyzna pijący z takiego pucharu staje się silniejszy i atrakcyjniejszy.
Kolejny obiekt znajdował się piętro wyżej, a był nim strój sarmacki, którym niektórym mógł skojarzyć się z serialem „1670” (zdjęcie nr 3).
– Strój jest odzwierciedleniem naszej tożsamości, cielesności. Sarmaci, którzy ubierali się w ten sposób, byli takimi „rajskimi ptakami”, różniącymi się ubiorem od mężczyzn z zachodniej Europy – opowiada pani Podżorska.
Sarmaci przywiązywali szczególną uwagę nie tylko do ubioru, ale także do tego, jak wygląda ich ciało. Pokaźne brzuchy świadczyły o bogactwie. Modne były także wąsy. Niezwykły był sposób tworzenia tzw. portretów trumiennych. Przedstawiona na zdjęciu nr 4 kobieta ma otwarte oczy, ponieważ w czasie pogrzebu miała patrzeć na wszystkich i weryfikować kto jest obecny w trakcie celebracji jej wejścia w życie po śmierci.
Kilka kroków dalej czekała na nas epoka porcelanowa – rokoko. Puder i koronki przykrywające niedoskonałości skóry. Niewyraźne lustra podbijające ego i peruki noszone zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Popularne były także muszki, czyli sztuczne pieprzyki, których umiejscowienie na ciele miało swoje znaczenie. Komunikaty potencjalnym zalotnikom wysyłano także wachlarzem (zdjęcie nr 5). Odkryty dekolt sprzyjał gruźlicy, dlatego modę wzbogaciły kaszmirowe szale, z których pierwotnie mężczyźni robili turban.
Barbie i meblowe nieprzyzwoitości
Niewątpliwie moją uwagę przykuło krzesło z XIX wieku uchodzące za dosyć bezpruderyjne (zdjęcie nr 6). Całkiem ładne z dębowego drewna i z kilkoma sprytnymi szufladkami. Jednakże przeznaczone tylko dla mężczyzn, ze względu na to, że siadało się na nim w rozkroku. Jak się okazało, kobietom do 20-lecia międzywojennego nie wolno było nawet jeździć konno w tak „niestosowny” sposób. Musiały korzystać z damskich siodeł, umożliwiających jazdę bokiem.
Na drugim piętrze znajdowała się gablota podkreślająca dynamiczną zmianę w postrzeganiu kobiecego ciała, zwłaszcza przez same kobiety. Na zdjęciu nr 7 widoczny jest strój secesyjny z końca XIX wieku (po lewej), składający się z mocno zabudowanej bluzki z bufiastymi rękawami, o których marzyła Ania z Zielonego Wzgórza, a z których się naśmiewano, nazywając je „baranimi udźcami”. Po prawej zaś w kontrze mini sukienka z XX wieku nie pozostawiająca zbyt wiele dla wyobraźni.
W tym roku Barbie obchodzi swoje 65 urodziny, więc nic dziwnego, że poświęciliśmy kilka minut na rozmowę na temat miniaturowej Audrey Hepburn w roli księżniczki Anny w filmie „Rzymskie wakacje” (zdjęcie nr 8), zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że pani Podżorska miała pod pieczą zeszłoroczną głośną wystawę „Barbie. Nieznane oblicza”.
Spacer zakończył się glinianym dziełem o niecodziennym kształcie autorstwa Tomasza Niedziółki (zdjęcie nr 9 i 10). Autor chciał nią odzwierciedlić prace rąk w trakcie tworzenia (stąd widoczne odciski palców), a także związek człowieka-artysty z Bogiem-Twórcą, którego dziełem jest sam człowiek.
„Ciało – święte, grzeszne, przeklęte, dyscyplinowane, poddawane przyjemności, cierpiące, chore, martwe, pełne życia, odbite w lustrach i spojrzeniach innych” – możemy przeczytać na stronie Muzeum Narodowego w Poznaniu. Bez wątpienia rozmowa o czymś tak bliskim i jednocześnie nieuchwytnym, w trakcie zwiedzania ciałopozytywnych i ciałonegatywnych obiektów z muzealnej kolekcji, to świetny sposób na spędzenie wieczoru.
Katarzyna RACHWALSKA