Od Kórnika i Śremu, przez Włocławek i Elbląg, po Kraków i Wrocław – mieszkańcy aż 748 gmin wzięli udział w drugiej turze wyborów samorządowych. Wyborów, które pokazały, że być może, duża frekwencja z 15 października była jedynie „wypadkiem przy pracy”. Dlaczego Polacy w znacznej części zlekceważyli tę kampanię i nie poszli do urn? Czy wśród wyników drugiej tury są zaskoczenia?
O wyborach samorządowych powiedziano już wiele, przede wszystkim to, że są „najbliżej nas”. Przecież to w kompetencjach władz lokalnych leży wiele kluczowych dla mieszkańców spraw. „Zwykły, szary obywatel” ma również dużo większą szansę na bezpośredni kontakt z politykami na szczeblu lokalnym, podczas rozmaitych wydarzeń czy załatwiania spraw urzędowych. W przypadku radnych czy burmistrzów, ich dobre relacje z otoczeniem muszą być zdecydowanie bardziej pielęgnowane. To nie Sejm, w którym posłowie „pozwalają sobie” na pokrzykiwanie i obrażanie całych grup ludzi, którzy przecież mogliby być ich potencjalnymi wyborcami.
Frekwencyjna klapa
Pomimo (w teorii) dość koncyliacyjnego charakteru polityki lokalnej i żywotnego interesu obywateli w jej uczestniczeniu, w drugiej turze tegorocznych wyborów samorządowych wzięło udział jedynie 44,06% uprawnionych do głosowania. To zdecydowany regres, nawet w porównaniu do pierwszej tury, gdzie niecałe 52% wyborców poszło do urn. Skąd ten spadek? Politolodzy i sami politycy mówią otwarcie, że wkroczyliśmy w okres demobilizacji elektoratu, kolokwialnie rzecz ujmując, „zmęczenia polityką”. Przy pierwszej turze wyborów samorządowych próbowano tłumaczyć kiepską frekwencję… dobrą pogodą. Stalowoszare niebo i chłodna aura panująca podczas drugiej tury skutecznie podważają tę tezę. W rozmowie z „Portalem Samorządowym” politolog dr Maciej Sychowiec tłumaczył, że kluczową rolę w kreowaniu frekwencji mają następujące czynniki: narracja medialna wokół wyborów oraz rozpoznawalność kandydatów. Oliwia Aziz – 22-letnia kandydatka w ubiegłorocznych wyborach do Sejmu, w rozmowie z TVP wskazywała również na bardzo ograniczoną skalę wszelkich kampanii profrekwencyjnych. Faktycznie, brakowało wszechobecnej jesienią tezy o „najważniejszych wyborach”. Niska rozpoznawalność kandydatów, mętne postulaty i niewielka świadomość kompetencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, skutecznie odstraszyły wielu wyborców.
– Ostateczną decyzję o wyborze kandydata na burmistrza podjęłam w dniu wyborów – mówi mi Anna, 22-letnia studentka i mieszkanka podpoznańskiej gminy Kórnik. Tam, w drugiej turze z wynikiem 52,89% głosów zwyciężył dotychczasowy burmistrz – Przemysław Pacholski. Jego miniona kadencja upłynęła pod znakiem kontrowersji związanych z rozbudową sieci kanalizacyjnej w gminie oraz bardzo kosztowną inwestycją w samym Kórniku. Chodzi o budowę monumentalnej kładki spinającej brzegi jeziora, którą wielu mieszkańców określiło mianem finansowej fanaberii. Z drugiej strony zwolennicy burmistrza podkreślają jego doświadczenie w polityce samorządowej oraz liczne udane inwestycje, w rodzaju modernizacji gminnych szkół oraz rozbudowy dróg. W dynamicznie urbanizującej się gminie podmiejskiej, jaką jest Kórnik, dobry dojazd do szkoły i pracy to jeden z kluczowych czynników decydujących o jej atrakcyjności.
W sąsiednim mieście powiatowym – Śremie, mieszkańcy postawili na zmianę, wybierając stosunkowo młodego kandydata – Grzegorza Wiśniewskiego, który uzyskał ponad 53% głosów, tym samym, pokonując wieloletniego burmistrza Adama Lewandowskiego. – Śremianie odczuwają od jakiegoś czasu stagnację, być może dlatego postawili na kogoś nowego – wskazuje Mikołaj – mieszkaniec Śremu. Śremianie liczą na poprawienie skomunikowania miasta z Poznaniem, przez wzmocnienie komunikacji autobusowej (realizowanej przez PKS Poznań) oraz przywrócenie zlikwidowanego w latach dziewięćdziesiątych połączenia kolejowego z Czempiniem. – Naprawa chodnika czy budowa amfiteatru to chyba zbyt mało, by przekonać wyborców – dodaje Mikołaj, komentując minioną kadencję odchodzącego burmistrza.
Horyzont – Metro
Kraków to miasto-marka. Wiedział to odchodzący prezydent miasta królów polskich – Jacek Majchrowski, wiedzą to również Łukasz Gibała oraz Aleksander Miszalski – zwycięzca drugiej tury wyborów. Samorządowe starcie w drugiej co do wielkości metropolii Polski zapewniło obserwatorom polityki, jak również mieszkańcom niemało emocji. Kandydaci szli łeb w łeb i w zasadzie do końca liczenia głosów nie było pewności, kto zostanie kolejnym prezydentem Krakowa. Ostatecznie zwyciężył kandydat Platformy Obywatelskiej, który od ośmiu lat szefuje krakowskim strukturom tej partii. Miszalski obiecuje wiele, przede wszystkim zmierzenie się z piętą achillesową odchodzącego Jacka Majchrowskiego – metrem. Za realizacją tego systemu komunikacji zbiorowej mieszkańcy Krakowa opowiedzieli się w referendum dekadę temu. Miszalski przekonuje, że budowę kolei podziemnej uda się rozpocząć w 2028 roku. Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej wtórował mu Donald Tusk, który podkreślał, że pieniądze na metro się znajdą i że „nie ma drugiego miasta w Polsce, tak bardzo potrzebującego tej inwestycji”. Faktycznie, według danych z raportu firmy Tom Tom, Kraków był w 2022 roku jednym z najbardziej zakorkowanych miast Europy. Oprócz problemów z transportem absolutnie kluczowe dla miasta są kwestie rynku nieruchomości, zanieczyszczenia powietrza (w ostatnich latach słynny krakowski smog nieco zelżał, natomiast wciąż jest poważnym utrapieniem) oraz systemowego podejścia do turystyki. Kraków jak mało które miejsce w Polsce jest narażony na skutki masowego napływu turystów, który na przykładzie wielu popularnych destynacji z całego świata, potrafi być niszczycielski dla jakości życia mieszkańców. Przed Aleksandrem Miszalskim trudne zadanie – rozwijać Kraków i promować miasto na świecie, bez przemieniania go w drugą Barcelonę czy Wenecję.
Nadodrzański pojedynek
Szczególnym zainteresowaniem komentatorów politycznych cieszyła się kampania we Wrocławiu. W stolicy Dolnego Śląska w drugiej turze starli się dość nieoczekiwanie urzędujący prezydent – Jacek Sutryk oraz kandydatka z ramienia Trzeciej Drogi – Izabela Bodnar. Sutryk ewidentnie wziął sobie do serca swój rezultat w pierwszej turze wyborów. Odrobił zadanie domowe ze skutecznego prowadzenia kampanii wyborczej. Dotarł do znacznej części wyborców, którzy w pierwszej turze wystawili mu żółtą kartkę. Ważne dla sukcesu Sutryka były również wielokrotnie powtarzane przeprosiny, za Collegium Humanum i inne afery, które sprawiły, że wielu Wrocławian było niezadowolonych z jego prezydentury. Izabela Bodnar zmarnowała szansę, jaką dał jej niewątpliwy sukces w pierwszej turze, TVN24 wskazuje, że blisko 40% jej pierwotnych wyborców oddało swój drugi głos na Jacka Sutryka. Bodnar zabrakło z pewnością przemyślanej komunikacji z wyborcami, nie wykazała się również dogłębną znajomością potrzeb Wrocławian oraz wiedzą na temat samego miasta. Być może, zaszkodził jej także sztandar partyjny – Trzecia Droga w ostatnich miesiącach mocno straciła w oczach wyborców, szczególnie kobiet, które mogły poczuć się „zdradzone” konserwatywnym i upartym podejściem Szymona Hołowni do kwestii aborcji.
„Mniejsze zło”
Poznaniacy wzięli udział w drugiej turze wyborów samorządowych niejako „z obowiązku”. Wielu mieszkańców miasta, z którymi rozmawiałem, podkreślało rozczarowanie prezydentem Jaśkowiakiem i ubolewało nad tym, że w drugiej turze zamiast Przemysława Plewińskiego znalazł się kandydat PiS-u. Chociaż Jacek Jaśkowiak zdeklasował Zbigniewa Czerwińskiego, uzyskując ponad 70% poparcia, to trudno nie zauważyć, że jest to zwycięstwo pyrrusowe. Dziwaczna i nieprzystająca do liberalnych, poznańskich realiów była kampania prezydenta – „Razem pokonamy PiS” – głosiły plakaty Jaśkowiaka. W kampanijnej postawie prezydenta mało było pokory oraz koncentracji na realnych potrzebach mieszkańców.
Wybory zakończyły się w przededniu kolejnej kampanii – w czerwcu czeka nas przecież kolejne głosowanie. Nietrudno dostrzec, że polityczny krajobraz Polski ewoluuje. Starzy włodarze odchodzą, często po wielu, wielu latach. Tak było w przypadku Gdyni, której prezydent – Wojciech Szczurek sprawował urząd przez aż 26 lat. Pewne rzeczy jednak się nie zmieniają. Chociażby to, że Prawo i Sprawiedliwość ma ogromny, wręcz systemowy problem z dotarciem do wyborców wielkich miast. Po tegorocznych wyborach najludniejszym miastem, w którym zwyciężył kandydat PiS, jest Jastrzębie-Zdrój, mające nieco ponad 80 tysięcy mieszkańców.
Kacper ZIELENIAK