Przedstawiciel dawnej nowej fali powrócił na kanwie sukcesu odniesionego podczas gali Fryderyków. Triumfatorem ceremonii okazał się bowiem Lech Janerka dzięki swojemu pierwszemu od 18 lat albumowi „Gipsowy Odlew Falsyfikatu”. Swego czasu artysta był jedną z kluczowych postaci polskiej nowej fali, a jego ostatni sukces to dobra okazja, żeby przyjrzeć się tej scenie trochę bliżej.
Granie nowofalowe pojawiło się w Polsce z pewnym opóźnieniem. Styl, który na Zachodzie rozpoczął się jeszcze w latach 70., u nas na pełną skalę zaistniał dopiero w następnej dekadzie. Przyjął się jednak bardzo dobrze, a zespoły zajmujące się muzyką, która wpisywała się wówczas w estetykę new wave, noszą dziś status kultowych. Szeroka pojemność stylistyczna zachodniego nurtu, który obejmował artystów z kręgów rockowych, popowych, synth-popowych, jak i post-punkowych znalazła odzwierciedlenie także na naszym rodzimym rynku, co uwidacznia się, porównując do siebie chociażby przeboje Lady Pank i Republiki. Początki sięgają jednak pewnego konkretnego albumu, dzisiaj nieco zapomnianego.
Walijczyk, który zmienił polski rock
John Porter to postać rozpoznawalna, ale płyta „Helicopters” nie należy obecnie do szczególnie popularnych. Tymczasem nie brakuje opinii, że było to wydanie przełomowe, które znacząco ukształtowało polską muzykę ejtisów. Porter w połowie lat 70. przeprowadził się do Polski, gdzie wraz z Markiem i Olgą „Korą” Jackowskimi muzykował jako część trio Maanam Elektryczny Prysznic. Muzyk odszedł z grupy, zakładając swój własny Porter Band, a Jackowscy po rozbudowaniu składu skrócili nazwę do Maanam. Tym samym powstały dwa zespoły, które dla rozwoju polskiej nowej fali okazały się kluczowe. W ich twórczości można było dosłyszeć wpływy klasycznego rocka, co jednak nie sytuowało artystów daleko od chociażby Television – jednej z czołowych post-punkowych formacji tamtych lat. Pojawiały się także bardziej nowoczesne inspiracje, chociażby Talking Heads, przez co brzmienie wyraźnie osadzało twórczość tych grup we współczesności. Pierwszy zaistniał Porter, który wraz z zespołem nagrał w 1979 r. „Helicopters”. Walijczyk otworzył tym albumem (dosłownie i w przenośni) nową dekadę w polskiej muzyce – adaptując na nasz grunt zachodnie trendy oraz oferując nowofalowe rockowe granie, utrzymane w chwytliwym, ale niegłupim stylu.
Nie trzeba było długo czekać na kolejne albumy w stylu new wave. W ciągu najbliższych trzech lat pojawiają się debiuty Maanamu, Republiki, Brygady Kryzys i Lady Pank. Jednocześnie to w Polsce czas trwania stanu wojennego, który, jak można się domyślić, miał ścisły wpływ na stan krajowej sceny muzycznej. Komunistyczna władza, uznając, że lepiej, aby młodzież okazywała swój bunt na koncertach niż demonstracjach, złagodziła w pewnym momencie swoje podejście, chociaż nie zrezygnowała z cenzury. Niezrażeni muzycy w znaczącej części krytykowali w swoich tekstach ówczesny system, czasem w sposób tak bezpośredni, że dziwić może ich przepuszczenie przez GUKPPiW. Nie uświadczymy tego na eponimicznym debiucie Maanamu, ale już za to w często uznawanym za największe osiągnięcie zespołu, „Nocnym Patrolu”. Odniesienia albumu do stanu wojennego pojawiły się zarówno na płaszczyźnie lirycznej, jak i muzycznej. Umieszczenie ikonicznego „Krakowskiego spleenu” jako przedostatniego utworu zdaje się nieść natomiast pewną nadzieję. Może już nie odnośnie do zniesionego już wtedy stanu wojennego, ale na to, że skończy się także PRL. Wybrzmiewa to w słynnym refrenie: „Czekam na wiatr co rozgoni/ciemne skłębione zasłony”.
Głos w sprawach politycznych zabierała także Brygada Kryzys z liderami w postaci Roberta Brylewskiego i Tomasza Lipińskiego. Obaj mieli już za sobą muzyczne doświadczenia – Lipiński w grupie Tilt, Brylewski w Kryzysie. New wave związane było z punk-rockiem, a zarówno Kryzys, jak i Brygada dobrze te relacje ukazywały. Pierwszy z nich zdecydowanie należał do sceny punkowej, ale jego dość nietypowe jak na tę stylistykę brzmienie, wykorzystujące na szeroką skalę pogłosy, stało w opozycji do standardowego podejścia do punka, opartego na hałasie i przesterach. Była to zapowiedź nowofalowej stylistyki, która w pełni wybrzmiała w nagraniach Brygady. Rdzeniem eponimicznego debiutu, tak zwanej „Czarnej Brygady”, jest post-punk wykorzystujący saksofon, obudowany punk-rockiem, psychodelią, dubem i reggae. Z nową falą, niestroniącą od punkowych wpływów, mieliśmy już do czynienia przy okazji „Maanamu” (warto wspomnieć, że również tam pojawił się saksofon, na którym zagrał Zbigniew Namysłowski), jednak muzyka Brygady pozbawiona była wpływów bluesowych i silniej akcentowała pierwiastek post-punkowy, przez co debiut formacji był kolejnym krokiem w rozwoju nurtu. Zespół osiągnął to pomimo licznych trudności, jakie napotkał na swojej drodze, włącznie z pozbawieniem możliwości koncertowania, kiedy to nie zgodził się wystąpić pod ocenzurowaną nazwą Brygada K.
Myśląc o najważniejszych polskich wydaniach mieszczących się w ramach tej stylistyki, trzeba także wspomnieć o „Nowych Sytuacjach” Republiki. Zespół Grzegorza Ciechowskiego wyróżniał się od innych już samym wizerunkiem, którego konsekwentne i spójne kreowanie było wówczas na naszej scenie prawdziwym ewenementem. Ich muzyka była wypadkową post-punkowych fascynacji lidera – The Stranglers, Talking Heads i wpływów bardziej progresywnych – od twórczości King Crimson, po Jethro Tull, które zainspirowało Ciechowskiego do sięgnięcia po flet. Charakterystyczny stał się post-punkowy nerw; niedoskonały technicznie, ale oryginalny wokal; oparcie brzmienia przede wszystkim na klawiszach i umieszczenie w tym wszystkim fletu. Repertuar debiutanckich „Nowych Sytuacji” także okazał się interesujący. Zespół, który miał na koncie przeboje z „Białą Flagą” na czele, zdecydował się na kompozycje szerzej nieznane. Album należy dziś jednak do klasyki rodzimego rocka. Oprócz muzyki ponownie istotną rolę odegrały teksty, w których najważniejszą tematyką była orwellowska, biurokratyczna rzeczywistość, w jaką uwikłana jest jednostka oraz miłość. To wszystko znalazło odzwierciedlenie w erotykach Ciechowskiego, posługującego się nieoczywistymi porównaniami i sposobami portretowania uczucia. Jednym z pomników rangi zespołu jest jego występ w Jarocinie, podczas którego muzyk został obrzucony pomidorami i wygwizdany za niepojawienie się poprzednim razem, a także z racji innych zarzutów, jak np. niezgodność z ideałami. Artyści nie zamierzali jednak zejść ze sceny. Kontynuowali występ, a publiczność śpiewała im „Sto lat”, prosząc o bis.
Porównanie z Zachodem
W Polsce nowa fala przyjęła się znakomicie. Jak jednak prezentowali się nasi wykonawcy w zestawieniu z muzykami zachodnimi? Z jednej strony był Kult, który wypracował dla siebie styl oryginalny na skalę nie tylko krajową. Eklektyczne inspiracje przeplatały się w muzyce grupy w ciekawy sposób, a w ramach jednego utworu potrafiono połączyć post-punk, funk, psychodelę oraz elementy jazzujące. Z drugiej Lady Pank, silnie czerpiący z muzyki The Police i The Rolling Stones, w porównaniu z nimi wypadał znacznie ubożej.
W latach 80. obserwowano prawdziwy wysyp zespołów rockowych, z którymi czas obszedł się różnie. Nie brakuje grup, które, choć dzisiaj cieszą się kultowym statusem, niegdyś grały w sposób wtórny i nieoryginalny względem Zachodu, jak i zespołów o wyraźnym, autorskim rysie artystycznym. Oprócz omówionych artystów także Lech Janerka, od którego rozpoczął się ten tekst, ma na koncie rewelacyjne, godne artystów zza oceanu, albumy. Mowa przede wszystkim o tym stworzonym wspólnie z zespołem Klaus Mitffoch, jak i o pierwsze solowej przygodzie Janerki pt.: „Historia Podwodna”. 2024 rok to dobry czas, by sobie o nich przypomnieć.
Aleksander GRĘDA