14 lipca w Berlinie na zwieńczenie Mistrzostw Europy starł się ze sobą futbol radosny, reprezentowany przez Hiszpanię oraz pragmatyczny, którego twarzą byli Anglicy. Prawdopodobnie ku uciesze postronnych widzów, kluczem do sukcesu okazało się stawianie ofensywy ponad defensywą.
W miarę narastania przedturniejowej gorączki coraz częściej szukaliśmy odpowiedzi na pytanie: kto zostanie Mistrzem Europy. Słowo „Hiszpania” nie padało w tym kontekście szczególnie często w porównaniu z kilkoma innymi nacjami. Potencjał ekipy z Półwyspu Iberyjskiego prezentował się interesująco, ale trudno było oszacować, czego należy się po niej spodziewać. Tym najbardziej sceptycznym kibicom być może towarzyszyły nawet obawy co do ewentualnego niepowodzenia już w fazie grupowej. Czyhało tam bowiem niemałe zagrożenie. Rywale w postaci Albanii, Chorwacji oraz Italii wymagali wzniesienia się na wyżyny już od pierwszego meczu; tak to przynajmniej potraktowali Hiszpanie.
Od Berlina do… Berlina
Należałoby właściwie powiedzieć, że z Ar-Rajjan do Berlina. W tym pierwszym mieście Hiszpania rozegrała ostatni mecz na katarskim Mundialu w 2022 roku, odpadając po rzutach karnych z Marokiem. Tamten moment to ważna cezura wyznaczająca nową erę hiszpańskiego futbolu. Po fiasku walki o medale w światowym czempionacie, z funkcją selekcjonera pożegnał się Luis Enrique. Fakt ten jest tożsamy przede wszystkim ze zmianą boiskowego stylu. Podopieczni „Lucho” grali do bólu przewidywalnie, bezproduktywnie wymieniając się futbolówką przed polem karnym rywali. Z dominacji w posiadaniu piłki nie wynikało nic. Na nowego szkoleniowca wskazany został Luis de la Fuente, który niekoniecznie był rozpoznawalny dla tych kibiców, którzy nie śledzą piłki tak szczegółowo i skrupulatnie. Tymczasem 63-latek w spokoju zajął się pracą, która szybko przyniosła efekty. Poza porażką ze Szkocją, La Furia Roja przeszła przez eliminacje bezbłędnie, notując bilans bramkowy 25 – 5. W międzyczasie triumfowała w Lidze Narodów, ogrywając w półfinale Italię, a w finale po rzutach karnych Chorwację. Łączny bilans de la Fuente (wliczając mecze towarzyskie) prezentuje się zatem następująco: 18 zwycięstw, remis i dwie porażki (wygraną z Chorwacją po karnych i z Niemcami po dogrywce traktujemy tutaj jako normalne zwycięstwo). Należy jednak pamiętać, że Luis de la Fuente nie wziął się znikąd. Nie wygrał on bowiem Euro po raz pierwszy. Medal za triumf w seniorskich rozgrywkach dołożył do krajowych czempionatów do lat 19 (2015 rok) oraz do lat 21 (2019 rok). Te tytuły również zdobył jako selekcjoner swojej macierzystej reprezentacji. W tych dwóch zespołach występowali m.in.: Dani Olmo, Fabian Ruiz, Mikel Merino, Mikel Oyarzabal, Rodri i Unai Simon, czyli piłkarze, których de la Fuente zabrał ze sobą do Niemiec. W dodatku każdy z wymienionych odegrał ważną rolę za naszą zachodnią granicą.
Zanim jednak o tym, to przejdźmy jeszcze raz tę drogę wraz z piłkarzami z Półwyspu Iberyjskiego. Zaczęła się ona i zakończyła w stolicy Niemiec. Już w pierwszym meczu nie mogło być mowy o niedociągnięciach, bo porażka na start grupowych zmagań podczas turniejów reprezentacyjnych drastycznie zmniejsza margines błędu, tym bardziej w takiej stawce. Hiszpanom przyszło zainaugurować rozgrywki starciem z drużyną, która w ostatnich lat wbiła się nie tylko do europejskiej, ale i światowej czołówki. Mowa oczywiście o Chorwatach, którzy przywozili medale z dwóch ostatnich Mundiali. Dla Luki Modrica i jego kompanów była to okazja do podwójnego rewanżu. Nie tylko za wspomniany już zeszłoroczny finał Ligi Narodów, ale też za pojedynek na Euro sprzed trzech lat, gdy po niezwykle emocjonującym meczu w ramach 1/8 finału zespół z Bałkanów pojechał do domu.
W sobotnie popołudnie na Stadionie Olimpijskim ta żądza rewanżu nie zdołała się jednak urzeczywistnić. Nie była to wyłącznie wina Chorwatów. Podopieczni Zlatko Dalica po nieudanym początku potrafili bowiem kilkukrotnie sprawić mniejsze lub większe kłopoty Hiszpanom, a w końcówce spotkania mieli nawet rzut karny, którego nie wykorzystali. Niech te sytuacje jednak nie przesłonią obrazu gry, bo to „La Furia Roja” miała kontrolę nad przebiegiem rywalizacji. Nie było w tym być może furii, lecz z pewnością niezwykła inteligencja w grze. Te 90 minut oraz doliczony czas gry tak naprawdę zdefiniowało cały występ zawodników de la Fuente na niemieckich boiskach. To, co zaprezentowali w Berlinie, w mniejszym lub większym stopniu odtwarzali w kolejnych spotkaniach. Od pierwszego gwizdka sędziego, piłkarze w czerwonych koszulkach długo i mądrze utrzymywali się przy piłce. De la Fuente nie zerwał więc z ofensywną tożsamością Hiszpanii. W porównaniu z reprezentacją Enrique jego podopieczni prezentowali bowiem większą dynamikę oraz przebojowość i niemal z lekkością zdobywali przestrzeń, sprawnie przemieszczając się pod pole karne oponentów. Wszystkie trzy bramki tego wieczoru padły w pierwszej połowie. Każda z nich to nieco inna odsłona świeżo upieczonych Mistrzów Starego Kontynentu. Pierwsza to opanowanie piłki w środkowej strefie boiska na własnej połowie i świetne podanie prostopadłe Fabiana Ruiza do wybiegającego w tempo za plecy obrońców Alvaro Moraty, który bez problemu pokonał Dominika Livakovica. Bohaterem kolejnego skutecznego ataku również był Ruiz. Tym razem, z tłoku na własnej połowie posłał kapitalne podanie krzyżowe górą, mijając przy tym de facto całą drużynę przeciwną. Piłkę sprawnie opanował Lamine Yamal, podciągnął akcję, na raty dograł do Pedriego, który wystawił futbolówkę na 16 metr do… Ruiza, a ten świetnym balansem minął rywali i posłał płaskie uderzenie. Przy golu na 3:0 po raz kolejny i nie ostatni zabłysnął Yamal, który po krótkim rozegraniu rzutu rożnego posłał niskie dośrodkowanie za plecy obrońców, a zza nich wyskoczył Dani Carvajal.
Hiszpanie kontrolę nad meczem zdobyli dzięki rzetelnej pracy w każdej fazie gry. Nie rzucali się szaleńczym pressingiem, ale potrafili wyczuć moment, w którym go zastosować, a dokładniej sygnał reszcie drużyny dawali Morata oraz Pedri. Piłkę zbierała wysoko ustawiona linia obrony lub trzymający cały zespół w ryzach Rodri, który operował w środku pola. Zawodnicy de la Fuente stosowali też indywidualny pressing, doskakując do rywala, który akurat otrzymywał podanie. Takie rozwiązanie bardzo mocno utrudniało Chorwatom operowanie futbolówką, bo nie mieli do tego zazwyczaj zbyt wiele przestrzeni. Co w przypadku, gdy któryś z hiszpańskich graczy przegrywał taki pojedynek? Sprawnie w tym przypadku funkcjonowała asekuracja. Gdy dany piłkarz opuszczał formację, przytomnie jego miejsce zajmował kolega z zespołu. Zdarzało się jednak (niezbyt często), że również to zawodziło. Wtedy na posterunku stawali defensorzy albo bardzo pewny na linii Unai Simon, który zanotował też kilka niezłych wyjść z bramki.
Szybki awans
Promocję do fazy pucharowej zespół z południa kontynentu zapewnił sobie już po drugim grupowym meczu. Zagrali w nim z broniącą tytułu Mistrza Europy Italią. Nie pozostawili w nim złudzeń, kto jest obecnie lepszą drużyną. Wynik 1:0 nie oddaje różnicy klas pomiędzy oboma zespołami. Włosi w przeciwieństwie do Chorwatów, nie zaprezentowali nic. Ten pojedynek można streścić tym, że Hiszpania szturmowała bramkę „Squadra Azzurra” błyskotliwymi i groźnymi atakami, a kolegów przy piłkarskim życiu trzymał fenomenalny Gianluigi Donnarumma lub nieskuteczność „La Furia Roja”. Ofensywne wysiłki spłaciły się na początku drugiej połowy, po dynamicznej akcji Nico Williamsa lewym skrzydłem, zwieńczonej jego dośrodkowaniem i samobójczym trafieniem Riccardo Calafioriego.
Rzetelna praca opłaciła się, bo w spotkaniu kończącym rywalizację w grupie de la Fuente wystawił niemal w całości rezerwowy skład. Jedynym zawodnikiem, który miał już wcześniej okazję wyjść w pierwszym składzie, był Aymeric Laporte. Starcie z Albanią nie należało do szczególnie widowiskowych, ale zmiennicy zrobili swoje. Jedyną bramkę zdobyli w 13. minucie. Laporte posłał płaskie przeszywające podanie z linii obrony do Daniego Olmo, który wszedł między formacje rywali, zabrał się z piłką i prostopadle zagrał do ścinającego w pole karne ze skrzydła Ferrana Torresa. Nie była to jedyna okazja Hiszpanów w tym meczu. Swoje miała też do powiedzenia walcząca o życie Albania, ale kilka razy świetnymi interwencjami wykazał się David Raya.
Kaukazka przeprawa
Rywalizacja w grupie nie okazała się więc taka straszna. Można wręcz stwierdzić, że podopieczni de La Fuente przeszli przez nią stopą na tyle suchą, na ile się da. Pierwszą bramkę stracili bowiem w meczu 1/8 finału i to wtedy musieli się zmierzyć z pierwszymi poważnymi problemami. Niespodziewanie to oni zostali postawieni w roli zespołu zmuszonego do odrabiania strat. W 18. minucie Gruzini zdołali wyjść spod hiszpańskiego pressingu. Zrobili to za pomocą podania na skrzydło, a następnie zagrania do ustawionego przy linii środkowej Georgesa Mikautadze, który najpierw uwolnił się spod pressingu kilku rywali, a następnie rozciągnął grę na prawe skrzydło do Otara Kakabadze. Piłkarz Cracovii Kraków popędził wolnym korytarzem i dośrodkował w pole karne. Tam naciskany przez rywala Robin Le Normand skierował piłkę do własnej bramki. Hiszpanie wykazali się jednak klasą, bo nie pozwolili Gruzji nabrać wiatru w skrzydła w momencie, który mógł być przełomowy dla reszty meczu. Mimo to, w okolicach 30. minuty piłkarze z Kaukazu ponownie ruszyli do ataków i sprawiali nimi duże problemy swoim przeciwnikom. Skuteczną kontrę wyprowadzili jednak faworyci tego spotkania. Przekuli ją w atak pozycyjny. W pewnym momencie jego rozgrywania Nico Williams znalazł ustawionego przed polem karnym Rodriego, który pokazał swój kunszt, przyjęciem wypracowując sobie pozycję do skutecznego strzału. Twarde warunki stawiane przez charakternych Gruzinów nie odwiodły zawodników de la Fuente od preferowanego stylu gry. Zostali tym wynagrodzeni, bo kreowali sobie kolejne sytuacje i zdołali je trzykrotnie przekuć na zdobycze bramkowe. Działo się to już w drugiej połowie. Tak jak w meczu z Chorwacją – tym razem po ataku pozycyjnym – świetnie dośrodkował Yamal, a głową udanie uderzył Ruiz. Kilka minut później to on przejął rolę kreatora, wyprowadzając futbolówkę z zagęszczonej przestrzeni i rozrzucając ją na lewo do Nico Williamsa. Młody skrzydłowy pewnym strzałem podwyższył prowadzenie. Los Gruzji przypieczętował po świetnej akcji Dani Olmo, który – jak się okazało – dopiero miał zaistnieć.
Przedwczesny(e) finał(y)
Uczynił to już w ćwierćfinałowym pojedynku z gospodarzami turnieju, w 8. minucie zastępując kontuzjowanego Pedriego. Ze względu na dotychczasową formę obu zespołów, piątkowy pojedynek postrzegany był jako przedwczesny finał. Hiszpanie i Niemcy w bezpośrednim starciu godnie zapracowali na słuszność tego stwierdzenia. Jak to miała w zwyczaju w poprzednich spotkaniach, to Hiszpania lepiej zaczęła mecz, bardzo szybko kreując sobie dogodną okazję. Niemcy z czasem zaczęli się jednak odgryzać, co uczyniło to spotkanie pasjonującym. Coraz bardziej narastające napięcie rozładował w drugiej połowie Olmo. Nie zrobił tego jednak sam, bo gol padł po kolejnej pięknej akcji. Zainicjował ją Laporte podaniem do schodzącego głęboko do środkowej strefy Moraty. Napastnik zagrał do Yamala, ten ruszył z piłką prawym skrzydłem, inteligentnie złamał lekko do lewej nogi i posłał płaskie podanie w pole karne, do świetnie wbiegającego z drugiej linii Olmo. Gdy na boisku nie było już największych hiszpańskich gwiazd (Yamala i Nico), do ataku przeszli Niemcy. Tuż przed doliczonym czasem gry wyrównali i byli bardzo blisko awansu do półfinału. Hiszpania wyszła jednak z potężnej opresji, a w dogrywce w 119. minucie wprawiła gospodarzy w osłupienie. Atak najpierw napędzili boczni obrońcy; Carvajal przerzucił piłkę do Marca Cucurelli, ten wystawił ją Daniemu Olmo, który dośrodkował z lewego skrzydła, a w powietrze wzbił się atakujący z drugiej linii Mikel Merino i kapitalnie złożył się do strzału głową, zapewniając swojemu zespołowi promocję do półfinału. We wcześniejszych meczach był on etatowym zmiennikiem w środku pola i wywiązywał się z tej roli co najmniej solidnie, ale zabłysnął właśnie w takim momencie. Niemcy byli rozżaleni, tym bardziej że na początku drugiej części dogrywki piłka w polu karnym trafiła w rękę Cucurelli, ale sędzia nie wskazał na 11. metr.
W półfinale kolejnych problemów przysporzyła natomiast Francja, która na wcześniejszych etapach nie pokazała swojego blasku. W 9. minucie Wicemistrzów Świata na prowadzenie wyprowadził ofensywny tercet. Ousmane Dembele ściął akcję do środka, przerzucił na lewe skrzydło do Kyliana Mbappe, a ten posłał świetne dośrodkowanie na dalszy słupek, gdzie bardzo dobrze głową uderzył Randal Kolo Muani. Było to paliwo napędowe dla „Trójkolorowych”, którzy mieli znakomite warunki do groźnych kontr. I znowu, tak jak z Gruzją, Hiszpania pokazała swoją turniejową klasę, wyrównując po 12 minutach. Nacho Fernandez z linii obrony podał do Olmo, ten przyjęciem napędził akcję, ale jego próbę podania zablokował William Saliba. Oczy świata w najlepszy możliwy sposób zwrócił wówczas na siebie Lamine Yamal. Przekładając piłkę, zwiódł rywali, a następnie z dużego dystansu oddał kapitalny, a zważywszy na okoliczności wręcz magiczny strzał w okienko. Skrzydłowy zrobił to w półfinale, w bardzo trudnym momencie i na kilka dni przed 17. urodzinami!
Nim Francuzi zdążyli się otrząsnąć z tego ciosu,”La Furia Roja” wyprowadziła kolejny. Który to już raz istotny wkład w bramkę miał Olmo. Ponownie całe zamieszanie wprowadzeniem rozpoczął Nacho, w środkowej strefie znalazł się Yamal, zagrał do przodu do Olmo, ten rozciągnął na prawo i pomknął w pole karne. Zastępujący Carvajala, Jesus Navas posłał dośrodkowanie, piłkę wybitą przez Salibe zgarnął Olmo (bo któż by inny) i znakomicie wypracował sobie pozycję do strzału, po którym piłka, zanim wleciała do bramki, odbiła się od Jules’a Kounde. Hiszpanie inteligentnie rozegrali resztę meczu, nie dopuszczając do wyrównania ze strony „Les Bleus” i tym sposobem zyskali przepustkę do finału.
Zespół kompletny
Niedzielne starcie było niemal odbiciem lustrzanym obu zespołów, których style gry skomponowały się w jedną całość w Berlinie. Hiszpania od początku przejęła inicjatywę i miała kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi, a Anglicy przyjęli postawę defensywną, która w pierwszej połowie skutecznie neutralizowała ofensywne zapędy rywali. Z czasem piłkarze z kraju wyspiarskiego też próbowali zyskać przynajmniej chwilową przewagę, ale na gole musieliśmy poczekać do drugiej połowy. Już dwie minuty po przerwie z prowadzenia cieszyli się Hiszpanie. Ustawiony przy prawej linii Carvajal po podaniu z obrony, bez przyjęcia zagrał do Yamala. Świeżo upieczony 17-latek dynamicznie zszedł do środka i posłał podanie na lewe skrzydło do wbiegającego w pole karne Nico Williamsa, który popisał się pięknym wykończeniem. Po tym zdarzeniu rzeczywiście okazała nam się prawdziwa „La Furia” w pełnej okazałości. Nabierała ona coraz większej pasji w konstruowaniu ataków, dając okazję ku temu, by Jordan Pickford wykazał się kunsztem bramkarskim. Postawie swojego bramkarza „Synowie Albionu” zawdzięczali to, że gol Cole’a Palmera z 73. minuty zdobyty po błyskotliwej akcji był trafieniem wyrównującym, a nie honorowym.
To jednak nie załamało Hiszpanów. Atakowali dalej z nieustającym zaangażowaniem i na cztery minuty przed końcem podstawowego czasu gry przypieczętowali, nie tylko ten mecz, ale całe Mistrzostwa w swoim wykonaniu. Po piłkę do Ruiza głębiej zszedł Olmo, zagrał pionowo do Oyarzabala, który kapitalnie rozegrał podaniem bez przyjęcia na lewo do Cucurelli i ruszył w pole karne, gdzie na wślizgu wykorzystał podanie od swojego kolegi. Tak o to zawodnik, który rzetelnie zmieniał Morate, stał się ostatecznym bohaterem, wprowadzając Hiszpanię na tron na oczach jej króla po 12 latach przerwy.
Cały ten turniej to był majstersztyk w wykonaniu tego zespołu. Po latach posuchy i rozczarowań zapoczątkowanych klęską na brazylijskiej ziemi w 2014 roku, zespół odpłacił się swoim kibicom w najlepszy możliwy sposób. Zdobył kontynentalny czempionat atrakcyjną i skuteczną grą, niesiony często przez młodych lub nie tak oczywistych zawodników dla kibiców, którzy śledzą futbol z doskoku. Wyjątkowości temu triumfowi dodaje fakt, że Hiszpania nie była rozpatrywana w gronie ścisłych faworytów. Luis de le Fuente stworzył drużynę funkcjonującą, jak na warunki reprezentacyjne, niemal perfekcyjne. Był to zespół kompletny, w różnym rozumieniu tego słowa. Wszyscy piłkarze doskonale rozumieli swoją rolę i rzetelnie się z niej wywiązywali, ponadto mieli swoje zadania w każdej fazie gry. Hiszpański selekcjoner znakomicie dobrał zawodników, tak aby ich umiejętności sumowały się w całość. Wreszcie Hiszpania była kompletna jako drużyna, gdyż wiedziała, jak się zachowywać w zależności od strefy boiska i działała skutecznie w każdym miejscu placu gry. Gdy na murawę wchodzili zmiennicy, sposób gry dalej był kultywowany, a bardzo często dokładali oni od siebie coś ekstra. Martin Zubimendi w przerwie finału skutecznie zastąpił kontuzjowanego lidera; Rodriego. Wspomnieliśmy już o Merino i Oyarzabalu. W ćwierćfinale przebojem do składu na dobre przebił się Olmo, dokładając jeszcze większą jakość w ofensywie niż Pedri i wznosząc się na niebotyczny poziom. Na jakości w zależności od zmian nie tracił środek defensywy. W półfinale pauzującego za kartki Carvajala całkiem udanie zastąpił Navas, a gdy musiał opuścić boisko z powodu kontuzji, na boisko wszedł Dani Vivian, wypychając Nacho na prawą stronę defensywy. Obaj skutecznie zatrzymywali Francuzów.
Magiczne słowa
Brzmią one: cierpliwość, inteligencja, wyczucie, zrozumienie taktyczne i… Rodri. Bohaterów Hiszpania miała wielu, ale to właśnie zawodnik Manchesteru City trzymał środek pola, przenosząc klubową formę na grunt reprezentacyjny. Naciskał rywali, pracował w pressingu, notował wiele odbiorów, zbierał drugie piłki, uspokajał grę, pomagał w rozegraniu, a w trudnym momencie starcia z Gruzją pięknym strzałem doprowadził do wyrównania. Rozwińmy sobie pozostałe słowa wymienione w pierwszym zdaniu, choć można by użyć ich jeszcze więcej. Cierpliwość w tym przypadku objawiała się w konstruowaniu akcji. Hiszpanie nie zrażali się w sytuacjach, gdy gra nie była taka płynna. Spokojnie mogli wycofać piłkę do środkowych obrońców, a nawet bramkarza, by zacząć budować kolejny atak od nowa. W odróżnieniu od ekipy z katarskiego Mundialu, nie rozgrywali biernie piłki, ale nieustannie szukali opcji do rozegrania, a gdy przyszedł odpowiedni moment, przyspieszali grę i znajdowali odpowiednią lukę. Inteligencja i wyczucie się ze sobą łączą. Zawodnicy de la Fuente doskonale wiedzieli, kiedy zastosować pressing, doskoczyć do przeciwnika czy też przyspieszyć grę. Świadczy to też o ich zrozumieniu taktycznym, o którym już sobie trochę powiedzieliśmy. „La Furia Roja” miała w sobie pierwiastek drużyny turniejowej i jednocześnie nie traciła przy tym swojej tożsamości. O co chodzi z drużyną turniejową? Hiszpanie mądrze szachowali swoimi siłami i nie grali cały czas w szaleńczym tempie. Zachowywali przy tym wysoką skuteczność, choć z drugiej strony przy jeszcze lepszej finalizacji, mogli mieć okazalszy dorobek bramkowy.
Wyjaśnijmy jeszcze role poszczególnych piłkarzy. Unai Simon zapewnił w bramce odpowiedni spokój, wielokrotnie ratując swoich kompanów w newralgicznych momentach. Wprawdzie przydarzyły mu się dwa poważne błędy, ale żaden nie zakończył się bramką. Przed nim świetnie spisywali się środkowi obrońcy. Najczęściej występowali tam Laporte i Le Normand, ale całkiem sporo minut zanotował też Nacho. Mieli istotną rolę w kreowaniu gry, świetnie wyprowadzając piłkę. Dobrze grali na wyprzedzenie i mieli również sporo interwencji. Na flankach znakomicie wspierali ich Carvajal i Cucurella (ich zmiennikami byli Navas i Alejandro Grimaldo). Przede wszystkim imponująco wywiązywali się z pierwotnej roli bocznych obrońców, czyli bronienia. Skutecznie grali również w powietrzu i prezentowali bardzo dobre przygotowanie fizyczne. Ponadto aktywnie uczestniczyli w akcjach ofensywnych (np. gol Carvajala w pierwszym meczu i asysta Cucurelli w finale), tworząc dodatkowe opcje do rozegrania. Rodriemu partnerował genialny Fabian Ruiz, o którym padło już tutaj wiele dobrych słów. Harował w defensywie jak reszta zespołu, dołożył zdobycze bramkowe i błyskotliwymi zagraniami kreował grę. Przed nimi biegał Pedri, pracujący w kreacji, odbiorze, pressingu, ale też w ofensywie. Gdy zastąpił go Olmo, podniósł i tak już wysoki potencjał w ataku. Wykazywał się przy tym niemałą boiskową inteligencją i nieprzeciętnym wyszkoleniem technicznym. Ostoją z przodu byli jednak przebojowi skrzydłowi – Yamal oraz Nico. Napędzali akcje, podawali, finalizowali ataki i znakomicie dryblowali, przypominając, jak pięknie mogą grać skrzydłowi. Ledwie jedną bramkę zdobył napastnik Morata, ale sprawował bardzo istotną funkcję, która ostatecznie spajała zespół. Zdawał sobie sprawę z wagi noszonej na ramieniu opaski kapitańskiej, skrupulatnie wywiązując się ze swoich obowiązków. Pracował w pressingu i odbiorze, schodził do rozegrania, a czasem opuszczał swoją pierwotną pozycję, by zrobić miejsce innemu koledze.
Słowem podsumowania – Hiszpania występem w Niemczech przede wszystkim przypomniała nam, za co właściwie kochamy futbol. W dobie coraz to bardziej zaawansowanych taktycznie zmagań, odbierających niektórym drużynom blask i efektowność, „La Furia Roja” pokazała, że świetną organizację taktyczną można połączyć z atrakcyjną i przebojową grą. Zanosi się na ekscytujące lata w futbolu reprezentacyjnym. „La Furia Roja” ma wiele argumentów za tym, by nawiązać do swoich osiągnięć z przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku, gdy dwa kontynentalne czempionaty przedzieliła Mistrzostwem Świata. Najważniejsi ofensywni piłkarze mają przed sobą jeszcze wiele lat kariery (szczególnie Yamal), nie brakuje też alternatyw, a Luis de la Fuente zdaje się być idealnym człowiekiem na to stanowisko. Hiszpania znów gra w rytmie futbolu!
Igor DZIEDZIC