Lekomania może dotknąć każdego. Bez względu na wiek, status społeczny czy wykształcenie. Chociaż Polacy są w ścisłej czołówce pod względem spożywania farmaceutyków, nie sposób nie odnieść wrażenia, że problem ten jest wciąż bagatelizowany i ignorowany przez społeczeństwo.
Karolina od Tramalu uwalniała się sama. Kazała mężowi zabrać córkę. Pierwsze dwa dni przebiegły w porządku. Substancja nadal była w organizmie. Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej. Omamy, halucynacje, diabły za oknami. Kobieta powybijała szyby. Nie jadła. Wymiotowała.
I była w tym całkiem sama. Nie chciała niepokoić rodziców. Małe zwycięstwo. Dwa lata temu zaczęła wciągać tabletki nosem. Nie wystarczało i na dwa miesiące pojawił się w jej życiu mefedron. Kilkuletnie podtruwanie chemią poskutkowało guzem na nerce, problemami natury psychicznej i padaczką, której łagodzenie wymaga kolejnych leków. I choć życie Karoliny przypomina mozaikę smutnych i traumatycznych wydarzeń, to przemawia przez nią niezwykła siła i spora dawka nadziei, którą ucieleśnia siedmioletnia córka – Iga. Mówiąc o niej, ton głosu Karoliny mięknie, jest przepełniony dumą.
– Ona jest cudownym dzieckiem. Szalenie inteligentnym. Pewnie każda mama tak powie, ale naprawdę. Gdybym ją straciła, to byłby dla mnie koniec – mówi, a jej słowom towarzyszą radosne okrzyki samej Igi, która bawi się w ogrodzie.
Rozmawiamy przez telefon. Karolina nie chce, żeby Iga słyszała treść rozmowy, ale nie oddala się na tyle, żeby stracić małą z oczu. Musimy co jakiś czas przerywać rozmowę, bo dziewczynka podbiega, by zadać pytanie albo pokazać coś niecierpiącego zwłoki, co rozczula mnie jeszcze bardziej. Żadna z nas się nie gniewa.
– W zeszłym roku byłam na dwumiesięcznej terapii zamkniętej. Rodzice mogli mnie odwiedzać, ale nie chciałam, żeby Iga widziała mnie w takim stanie. Wiedziałam, że pęknie jej serce, a wtedy moje też by pękło – mówi Karolina.
Kobieta zdaje sobie sprawę, że gdy jeden członek rodziny jest uzależniony, to tak naprawdę choruje cała rodzina. Iga jest pod opieką psychologa.
Ze specjalistycznej pomocy korzystała także pani Jola, mama 24-letniego Igora, uzależnionego najpierw od Tramadolu, a potem od Oksykodonu.
– Nie mogłam jeść, spać, odpoczywać czy pracować. Czułam strach, że coś mu się stanie. Wściekłość, że się w to wplątał. Momentów bezsilności było całkiem sporo, ale jestem silna psychicznie i mam wsparcie ze strony męża, córki i mamy, a także poznałam innych rodziców, którzy przechodzili przez to samo – dzieli się kobieta.
Do tej pory sytuacja bardzo ją pochłania i chociaż Igor po trzech latach wyszedł z nałogu i powoli wraca do pełnego zdrowia, to co jakiś czas odzywa się w niej obawa, że to jeszcze nie koniec.
– Uzależnienie to choroba emocji i nie wybiera. Może dotknąć każdego bez względu na status społeczny, wykształcenie, płeć. Mój syn to mądry, wrażliwy, empatyczny mężczyzna z dobrze zdaną maturą. I jego też dopadło. Zawsze trzeba walczyć – opowiada pani Jola.
Zdaniem Karoliny walka z uzależnieniem przypomina często walkę z wiatrakami, dlatego kluczowa jest odpowiednia motywacja.
– To się tak mówi, że „masz o kogo walczyć, więc walcz”, ale prawda jest taka, że nie możesz tego robić dla kogoś. Zrób to dla siebie, a ta druga osoba skorzysta. W tym wypadku moja córka – mówi.
Czarna dziura
Dla Karoliny najgorsze było skonfrontowanie się z samą sobą. Nie była w stanie sobie wyobrazić, jak może funkcjonować na trzeźwo.
– Pod wpływem miałam w sobie taką moc. Byłam strasznie szczęśliwa. Przed terapią niby na pożegnanie z prochami nażarłam się ich do tego stopnia, że przyjechało pogotowie. Wizja trzeźwego życia przerażała tak bardzo, że w ośrodku podawali mi leki na uspokojenie – wspomina.
Ordynator Całodobowego Oddziału Uzależnień w Łukowie powiedział jej, że w przypadku lekomana dwumiesięczny pobyt jest stanowczo za krótki. Rok to minimum. Karolina nie mogła sobie na to pozwolić ze względu na córkę.
– Pierwszy tydzień po terapii był w porządku. Widziałam Igę. Dwa tygodnie później pojawił się głód i tęsknota za tamtym stanem. Mój umysł go pamięta i to wystarcza, żebym nawet nie biorąc, do końca życia była alkoholiczką, lekomanką i narkomanką – tłumaczy.
Psychiczny i fizyczny ból jest nie do opisania. Czarna dziura na środku klatki piersiowej, która nie zadowala się niczym i codziennie daje o sobie znać. Nie pozostaje nic innego, jak rozpraszać się rzeczywistością.
– Córka była u męża i jego rodziców, gdy byłam na terapii. Do dzisiaj opowiada mi, co się tam działo. Jestem przerażona i myślę, że mój obecny nawrót choroby ma swoje źródło w tym, jak traktowane było moje dziecko. Znowu chodzę, myślę, szukam. Biorę teraz Clomnazepam na padaczkę, ale dla mnie to taka witamina – opowiada Karolina.
Stara się każdego dnia. Myśli o córce. O jej uśmiechu i rysunkach. Gotuje, sprząta, udziela się na facebookowych grupach dotyczących lekomanii. Rozmawia tam z ludźmi, ale ubolewa, że to nie to samo co rozmowa twarzą w twarz. Ostatnio napisała do Karoliny dziewczyna, żeby jej powiedzieć, że dzięki niej jej chłopak poszedł na odwyk. Karolinę ucieszyło, że jej doświadczenia mogły komuś pomóc.
„Jest u mnie kraj”
Dawid też stara się pomagać innym. Wierzy, że ludzie, których napotykamy na swojej drodze to odbicia lustrzane, które obnażają nasze traumy i pomagają się nam wyleczyć.
– Nie szukam ludzi. To oni znajdują mnie. Z reguły kończy się to fiaskiem, bo uzależniony nikogo nie słucha. Aktualnie próbuję wyciągnąć jedną dziewczynę z ćpania. Jest trzeźwa niecały miesiąc. Mamy wiele wspólnego. Do tego gra na skrzypcach. Może coś z tego będzie. Nie wiem. Na razie chcę jej pomóc – mówi.
Obecnie nie czuje się lekomanem. Jest dumny, że udało mu się wyjść ze schematu, który ciągnął się za nim od 15 roku życia.
– To, co mi najbardziej pomogło w życiu, to gdy gościu powiedział: „stary, ty musisz usiąść i za każdym razem pomyśleć, skąd ci się bierze ta myśl albo dlaczego robisz to, co robisz. Im dłużej będziesz szukał źródła, tym łatwiej ci będzie”. I to działa – przyznaje Dawid.
Innym uzależnionym radzi zmienić otoczenie.
– Jak najdalej od swoich znajomych, bo to oni cię ciągną w dół. Jeżeli masz toksyczną rodzinę, to uciekaj. Pobądź sam, bo to w tobie jest największy problem. Dopóki nie nauczysz się być szczęśliwy sam ze sobą, to nigdy nie będziesz szczęśliwy. Musisz stać się dla siebie priorytetem – przekonuje.
Dawid nie uważa się za osobę wierzącą, ale podchodzi do życia holistycznie.
– Patrzę na siebie jak na świat. Jest we mnie kraj, którego nie kocham. Jest we mnie kraj, który ze mnie szydzi. Taki, za którym tęsknię i taki, który tęskni za mną. Jest i ten, który woła o pomoc. W tym wszystkim chodzi o to, żeby zacząć słuchać tego, co każdy fragment nas ma do powiedzenia. I go zintegrować z innymi – mówi chłopak.
I może ma rację. Może to już czas byśmy obalili własne mury, zatarli granice, przestali się oceniać i obwiniać, i zaczęli słuchać tego, co mamy do powiedzenia. Może wtedy, staniemy się dla siebie całym światem i żaden inny nie będzie nam już potrzebny do szczęścia.
Katarzyna RACHWALSKA
* Imiona zostały zmienione, by zachować prywatność i anonimowość występujących w reportażu osób.
* Pierwszą część reportażu opublikowano w majowym wydaniu Gazety „Fenestra”.