Last but not least. Podsumowanie US Open 2024

Arthur Ashe Stadium / Źródło: https://www.flickr.com/photos/tracerbullet999/4019963935, fot. Raja Sambasivan

8 września zakończyła się rywalizacja w ostatnim wielkoszlemowym turnieju tego sezonu. Co działo się na największym korcie tenisowym świata? Jakie tradycje pielęgnuje US Open oraz jak smakuje ich popisowy drink?  

US Open, czyli międzynarodowe mistrzostwa Stanów Zjednoczonych w tenisie to czwarty i ostatni turniej wielkoszlemowy w roku kalendarzowym. Odbywa się on na kortach Flushing Meadows w Nowym Jorku. Pierwsza edycja miała miejsce w 1881 roku. Przez wiele lat turniej odbywał się na kortach ziemnych w West Side Tennis Club w Forest Hills, w dzielnicy Queens (obecnie zawodnicy rywalizują na twardoasfaltowej niebieskiej nawierzchni). W 1968 roku turniej stał się otwarty dla zawodowych tenisistów. Do tego czasu udział mogli w nim brać wyłącznie amatorzy. Następnie rywalizacja przeniosła się do USTA Billie Jean King National Tennis Center, położonym również w Queens. Tam właśnie znajduje się główny kort, Arthur Ashe Stadium, nazwany na cześć pierwszego czarnoskórego zawodnika, który zdobył wielkoszlemowy tytuł. Kort ten może pomieścić do 24 tysięcy widzów, co czyni go największym kortem świata. Górny rząd trybun znajduje się na wysokości dachu 10-piętrowego wieżowca!  

US Open to również jedyne zawody, podczas których rozgrywane są sesje nocne. Dzięki specjalnemu oświetleniu na krytych kortach zawodnicy mogą rywalizować po zmroku. Innym udogodnieniem jest Hawk – Eye, czyli elektroniczny system do oceny czy piłka „była w korcie”, co mocno odciąża sędziów meczu oraz w mojej ocenie czyni rywalizację bardziej sprawiedliwą i wolną od ludzkich niedopatrzeń.  

US Open to turniej mocno kojarzony z równością płci. Już w 1973 roku władze zadecydowały, że zawodniczki będą otrzymywały takie same nagrody finansowe jak zawodnicy. Są im wręczane również takie same trofea (od znanej marki Tiffany) jak zwycięzcom męskiego finału.  

Nowojorski przysmak 

Truskawki ze śmietaną i szampan to przysmak Wimbledonu. Co w takim razie króluje w Nowym Jorku? Kibice US Open zjadają co roku 25 tysięcy… hamburgerów. Gigantyczna strefa restauracyjna znajdująca się pod Arthure Ashe Stadium to najbardziej zatłoczone miejsce na kortach. A co piją? Honey Deuce, to mix francuskiej wódki Grey Goose, lemoniady i likieru truskawkowego, a szklankę zdobią kulki zielono-żółtego melona, przypominające piłki tenisowe. Cena Honey Deuce wzrosła w ciągu ostatnich pięciu lat czterokrotnie i koktajl kosztuje dzisiaj 23 dolary. Nie robi to z pewnością wrażenia na kibicach, którzy za miejsca przy korcie podczas męskiego półfinału musieli zapłacić… 56 tys. dolarów. Dla porównania najtańsze miejsca na samej górze kosztowały 500 dolarów.

Turniej pierwszych razów 

Amerykanie na przedstawiciela w męskim finale Wielkiego Szlema czekali wyjątkowo długo, bo aż od 2009 roku. I się doczekali. O tytuł zawalczył Taylor Fritz, który pokonał swojego rodaka Francesa Tiafoe 4:6, 7:5, 4:6, 6:4, 6:1. W finałowym pojedynku zmierzył się z rudowłosym ulubieńcem tenisowej publiczności – Jannikiem Sinnerem. Dla rozstawionego z numerem jeden Włocha był to pierwszy finał US Open.  Faworyt pokonał Fritza bez straty seta (6:3, 6:4, 7:5) i tym samym sięgnął po swój drugi wielkoszlemowy tytuł w karierze. Do sensacji możemy zaliczyć z pewnością porażkę zeszłorocznego triumfatora Novaka Djokovica, który w trzeciej rundzie przegrał z rozstawionym z 28. numerem Alexeiem Popyrinem. Wcześniej, bo już w drugiej rundzie, z turniejem pożegnał się Carlos Alcaraz. Hiszpan przegrał 1:6, 5:7, 4:6 z 74. w rankingu ATP Boticem Van De Zandschulpem.

Równie duże roszady zaobserwowaliśmy u kobiet. Światowy numer 1 – Iga Świątek, w ćwierćfinale uznała wyższość Jessici Peguli, która pokonała Polkę 6:2, 6:4. To pierwszy wielkoszlemowy półfinał dla Amerykanki, która nie zamierzała jednak na tym poprzestawać. Tam po zaciętej rywalizacji uporała się z Karoliną Muchovą. Z kolei w finale Pegula uległa 5:7, 5:7 rozstawionej z numerem drugim Białorusince Arynie Sabalence. To pierwsze zwycięstwo Sabalenki w US Open, a zarazem trzecie w wielkoszlemowym turnieju. Wcześniej dwukrotnie triumfowała w Australian Open. W wywiadzie przeprowadzonym podczas dekoracji nie kryła wzruszenia: „Kiedy straciłam ojca, moim celem stało się rozsławienie mojego nazwiska w świecie tenisa. Za każdym razem, kiedy widzę swoje imię i nazwisko na trofeum, jestem dumna. Czuję dumę także ze swojej rodziny, że nigdy nie stracili we mnie wiary i starają się podtrzymywać mnie na duchu. To wiele dla mnie znaczy. To zawsze było moje marzenie” – dodała tenisistka z Mińska.  

Nowy numer 1? 

Tegoroczna pula nagród w US Open była rekordowa, wyniosła 75 milionów. Za zwycięstwo Aryna Sabalenka otrzymała 3,6 miliona dolarów, dzięki czemu, po dodaniu do tego nagrody za zwycięstwo w Australian Open, Białorusinka w tym sezonie wyprzedziła Igę Świątek w rankingu najlepiej zarabiających tenisistek. Iga za dotarcie do ćwierćfinału otrzymała 530 tys. dolarów. Polka pozostaje jednak liderką w światowym rankingu WTA kobiet ze sporą przewagą nad drugą Aryną Sabalenką.  

Mimo że w Europie US Open nie cieszy się aż taką popularnością jak Wimbledon czy Roland Garros, to zdecydowanie nie brakuje tu emocji oraz pięknych tradycji. Z niecierpliwością oczekuję przyszłorocznego powrotu na niebieskie korty Nowego Jorku.  

Maja ZIELIŃSKA