Rok temu o tej porze wszyscy kibice Lecha Poznań chcieli, aby sezon już się skończył. Porażka ze Spartakiem Trnawa w eliminacjach Ligi Konferencji była wielopoziomową kompromitacją. Niestety rozgrywki Ekstraklasy nie przyniosły odkupienia, tylko kolejne upokorzenie w postaci braku awansu do europejskich pucharów. Nic więc nie zapowiadało, żeby aktualny sezon miał być dużo lepszy. Niespodziewanie jednak „Kolejorz” jest liderem polskiej ligi, grając równie efektownie, co efektywnie. Co stoi za tym odrodzeniem?
W popularnej książce „Futbonomia” Simon Kuper i Stefan Szymański wysnuwają rewolucyjną tezę, że trenerzy w piłce nożnej summa summarum mają bardzo mały wpływ na wyniki. Przekonują, że sukces osiąga ta drużyna, która wydaje najwięcej na pensje piłkarzy. Im lepszy gracz, tym więcej chce zarabiać. Trudno z tym polemizować, ponieważ faktycznie w zatrważającej większości przypadków po trofea sięgają najbogatsze kluby. Jednakże w przypadku Lecha widać wyraźnie, że dobra gra oparta jest na dwóch fundamentach. Bardzo mocnej, w skali Polski, kadrze oraz na solidnym sztabie szkoleniowym.
Kadra, która w końcu złapała formę
Mikael Ishak, Joel Pereira czy Antonio Milić to zawodnicy, którzy od lat stanowią o sile klubu, a także zdobyli z nim mistrzostwo Polski. Nie rozsądne byłoby więc uważać, że wszyscy oni w zeszłym sezonie oduczyli się gry w piłkę i są do niczego. Część z nich, tak jak szwedzki napastnik, długo męczyła się z kontuzjami, a inni po prostu nie mieli formy. Wpływ na to zapewne mieli szkoleniowcy, którzy nie potrafili w należyty sposób przygotować zawodników fizycznie i taktycznie. O tym więcej napiszę w następnym akapicie. Warto także wspomnieć o niezłych transferach przychodzących i wychodzących. Filip Marchwiński od początku był uznawany za wielki talent, lecz poza krótkimi okresami dobrej gry nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Jego odejście do Lecce było więc logicznym posunięciem ze strony klubu. Inaczej sprawa się ma z odejściami Kristoffera Velde i Jespera Karlstroma. Spokojnie znaleźliby oni miejsce w układance trenera Nielsa Frederiksena. Ze względu na brak awansu do Ligi Konferencji w klubowej kasie zabrakło kilku milionów od UEFA, więc w celu spięcia budżetu należało kogoś sprzedać. Z aż dziewięciu zawodników, którzy przyszli do klubu, o trzech wypada wspomnieć trochę więcej. Niespodziewanie najlepszym transferem okazał się Alex Douglas, którego cała piłkarska polska zdążyła określić niewypałem, bo przyszedł z ostatniej drużyny ligi szwedzkiej. Tymczasem jest najlepszym obrońcą w pierwszych kolejkach Ekstraklasy. Wprowadził dużo spokoju do defensywy „Kolejorza”, a o jego klasie świadczy to, że wygryzł ze składu Bartosza Salomona. Środkowy pomocnik Filip Jagiełło do tej pory wchodził z ławki rezerwowych. Jego doświadczenie zebrane w Serie A i Serie B może okazać się kluczowe w meczach decydujących o trofeach. Ostatni z wartych odnotowania nabytków to Patrik Walemark. Szybki i kreatywny skrzydłowy ze Szwecji. Całkiem niedawno Feyenoord płacił za jego potencjał cztery miliony euro (według portalu Transfermarkt). W podbiciu Eredivise przeszkodziły mu kontuzje. Z tego powodu zawodnik trafił na odbudowanie do Lecha. Jeśli dopisze mu zdrowie, ma papiery na zostanie gwiazdą ligi. Z taką kadrą zdecydowanie można powalczyć o najwyższe cele.
Nowy maszynista
Nawet najlepszy zespół potrzebuje trenera, który wyznaczy mu drogę do sukcesów. John van den Brom bez wątpienia był takim człowiekiem. Gdzieniegdzie można było wyczytać, że nie przywiązuje wagi do analizy rywali. Zamiast tego, niczym typowy holenderski szkoleniowiec, woli skupiać się na poprawianiu własnego stylu gry. Pomimo dużych sukcesów w postaci dojścia do ćwierćfinału Ligi Konferencji, na dłuższą metę jego buńczuczne podejście zaczęło męczyć piłkarzy. Jego następcą został Mariusz Rumak. Ta krótka kadencja była jedną z najgorszych w historii klubu. W tym czasie nie zgadzało się niemal wszystko. Od wyników po styl gry. Zespół cofał się w rozwoju i w rezultacie przegrał walkę o awans do europejskich pucharów. W takich nastrojach drużynę objął Niels Frederiksen. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poprawił grę Lecha w niemal każdym aspekcie. Widoczny jest dość intensywny pressing, co skutkuje sytuacjami takimi jak choćby czerwona kartka Jagiellonii w meczu z 14. września. Piłkarze wreszcie nie boją się wchodzić w drybling oraz podawać piłki prostopadle za linię obrony rywala. Warto również podkreślić bardzo szczelną obronę zespołu. Zaledwie trzy stracone bramki w dziewięciu spotkaniach to kapitalny wynik, nawet w czołowych ligach Europy. Paradoksalne jest jednak, że Duńczyk (poza jednym mistrzostwem Danii) to w gruncie rzeczy tylko, albo aż, solidny szkoleniowiec. Całą karierę spędził w swojej rodzimej lidze, która w skali kontynentu nie jest zbyt mocna. Można go określić modelowym przykładem trenera, którego autorzy „Futbonomii” opisują jako tego, który po prostu zrealizuje potencjał powierzonego mu składu. Problem był taki, że Mariusz Rumak nie potrafił tego zagwarantować.
Jak to się skończy?
Sumując wszystkie informacje, wniosek nasuwa się sam. Lech Poznań w poprzednim sezonie zaliczył statystyczną anomalię, ponieważ w drużynie nadal znajdują się mocne nazwiska. Jakość składu, jak i niezły trener stawiają klub w roli faworyta do tytułu mistrza Polski. Szczególnie biorąc pod uwagę niedyspozycję rywali.
Futbol, a szczególnie Ekstraklasa, uczą jednak, aby podchodzić do życia z pokorą, bo ten sport często lubi sobie zadrwić z logiki.
Antoni OCHAPSKI