Przerwa reprezentacyjna – „must have” czy niepotrzebny zapychacz?

Oficjalna piłka Mistrzostw Świata w Katarze / Źródło: Wojciech Jaśkowiak, „Fenestra. Gazeta Studencka” (zdjęcie własne)

Jeśli tytułowe pytanie zadamy przedstawicielom klubów, to odpowiedź będzie oczywista i bynajmniej nie będzie to „must have”. Piłkarze też raczej, gdyby mogli, to by na kadrę nie przyjeżdżali. Oczywiście, żaden tego wprost nie przyzna, ale nie ma przypadku w tym, że najpierw kończą oni karierę reprezentacyjną, a dopiero potem klubową. Robili tak między innymi: Łukasz Piszczek, Łukasz Fabiański, Gerard Pique, czy niedawno: Kamil Grosicki, Ilkay Gundogan oraz Luis Suarez.

Piłkarze coraz częściej podnoszą głosy, że meczów w sezonie jest za dużo. Mówią tak głównie zawodnicy ze ścisłego topu, bo to oni są najbardziej eksploatowani. Najsłynniejszym przypadkiem z ostatnich lat jest Pedri. Pomocnik FC Barcelony w sezonie 2020/2021 rozegrał prawie 70 meczów. Hiszpan po wyczerpującym sezonie klubowym wziął udział w Euro 2020 (rozgrywanym w 2021 roku) oraz Igrzyskach Olimpijskich w Tokio (również odbyły się w 2021 roku). Pomocnik przypłacił to potem wieloma kontuzjami i obecnie jest uznawany za jednego najbardziej „szklanych” piłkarzy na świecie. Każdy moment, w którym wychowanek Las Palmas leży na murawie, przyprawia kibiców FC Barcelony o blady strach.

Szlachetne zdrowie…

Przed tygodniem skończyła się wrześniowa przerwa reprezentacyjna. Drużyny narodowe w ramach Ligi Narodów UEFA (w Europie) rozgrywały po dwa spotkania. Adam Buksa po zwycięskim  meczu przeciwko Szkocji doznał kontuzji, która wykluczyła go ze starcia z Chorwatami. Polski napastnik opuścił też hitowe spotkanie w lidze duńskiej, gdzie jego Midtjylland podejmowało FC Kopenhagę. Według przewidywań lekarza reprezentacji Polski, Jacka Jaroszewskiego, przerwa byłego piłkarza m.in. Pogoni Szczecin czy New England Revolution ma trwać około dwóch tygodni. Buksa nie jest jedynym piłkarzem, który wrócił do swojego klubu kontuzjowany. Martin Odegaard, Nathan Ake, Riccardo Calafiori – to tylko niektóre nazwiska piłkarzy niedostępnych dla swoich drużyn klubowych. Dramatycznie skończyło się zgrupowanie reprezentacji Polski U-20 dla Mateusza Kowalskiego. Dziewiętnastolatek w tym sezonie zadebiutował we włoskiej Serie A, w barwach Parmy. Niestety podczas zgrupowania kadry Miłosza Stępińskiego wychowanek Jagiellonii Białystok zerwał więzadła krzyżowe w kolanie, co oznacza dla niego 8-9 miesięczną przerwę.

Wszystko rozbija się oczywiście o pieniądze. Pieniądze, które rządzą światem futbolu, czy tego chcemy, czy nie. Pensje piłkarzom w głównej mierze wypłacają kluby. Za grę w reprezentacji zarabiają oni bardzo mało w porównaniu do tego, jakie apanaże otrzymują z tytułu gry w klubie. Dlatego ich drużyny tak niechętnie oddają swoich zawodników na zgrupowania reprezentacji. Nie dość, że zawodnicy są zmuszeni występować w dodatkowych spotkaniach, podczas gdy mogliby odpocząć i zebrać siły na kolejne mecze w sezonie, to jeszcze podczas ich rozgrywania istnieje ryzyko kontuzji piłkarza. W dodatku dochodzą takie kwestie jak podróże, które również nie sprzyjają regeneracji i dobremu przygotowaniu do meczu. Mateusz Bogusz przez opóźniony lot ze Stanów Zjednoczonych nie był do dyspozycji Michała Probierza i musiał opuścić spotkanie przeciwko Szkotom. Ali Gholizadeh w meczu przeciwko Jagiellonii pojawił się dopiero w drugiej połowie, ponieważ dopiero w czwartek był do dyspozycji trenera Lecha (mecz odbywał się w sobotę).

Rodzi się zatem pytanie: czy można temu jakoś przeciwdziałać i sprawić, żeby przerwy reprezentacyjne nie były smutną koniecznością? Oczywiście, że tak! Wystarczyłoby poświęcić dwa miesiące w roku na zgrupowania reprezentacji narodowych, po jednym w rundzie wiosennej i jesiennej. Wówczas problem, jakim są długie podróże piłkarzy, zostałby ograniczony, a selekcjonerzy mieliby więcej czasu na pracę z zespołami narodowymi. Kwestia ta jest często podnoszona, gdyż trenerzy reprezentacji narodowych nie mają zbyt wielu treningów, aby wypracować pewne schematy czy automatyzmy w grze swoich drużyn. We wspominanej już Lidze Narodów UEFA do rozegrania jest zaledwie sześć spotkań. Jeśli przerwa reprezentacyjna trwałaby miesiąc, daje to średnio jeden mecz co pięć dni. Jest to dużo więcej czasu dla sztabów i piłkarzy na trening oraz regenerację, o którą coraz trudniej przy obecnym natłoku meczów. Rozwiązanie to ma też swoje wady i zapewne znalazłoby wielu przeciwników. Może warto zastanowić się, czy nie wprowadzić takiego pomysłu, choćby na próbę. Jak mawiał Napoleon Bonaparte: „Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi”.

Wojciech JAŚKOWIAK