Sport często błędnie nazywany „ping-pongiem”, na jednym kontynencie kojarzony jest z kolonijną zabawą, podczas gdy na innym to sport narodowy i głęboko zakorzeniony element kultury. Dyscyplina ta jest wciąż niedoceniana i niedofinansowana, a warto przyjrzeć jej się bliżej, chociażby z racji ostatnich sukcesów naszych paralimpijczyków (od zeszłego roku na mocy ustawy zamiast o igrzyskach paraolimpijskich, mówimy o paralimpijskich).
Tenis stołowy uprawiałam profesjonalnie przez 11 lat, czyli połowę mojego życia. Spędziłam wiele godzin na zawodach, obozach, meczach ligowych i zgrupowaniach kadry. Dlatego też stwierdziłam, że jestem właściwą osobą do przybliżenia tej pięknej dyscypliny naszym czytelnikom. Moment wydaje się tym bardziej właściwy, z racji na zakończone w zeszłym tygodniu Igrzyska Paralimpijskie w Paryżu, podczas których nasza reprezentacja wywalczyła 23 medale i uplasowała się na 16. pozycji w końcowej klasyfikacji. Aż cztery z ośmiu złotych medali należą do tenisistów stołowych (Patryk Chojnowski i Piotr Grudzień – złoto w deblu w kategorii MD18, Patryk Chojnowski – złoto w singlu w kategorii MS10, Rafał Czuper – złoto w singlu w kategorii MS2, Karolina Pęk – złoto w singlu w kategorii WS9). Srebrny medal w singlu w kat. WD10 zdobyła Natalia Partyka, a brąz wywalczyli Karolina Pęk i Piotr Grudzień – (mikst, kat. XD17), Karolina Pęk i Natalia Partyka – (debel pań, kat. WD20) i Dorota Bucław – (singiel, kat. WS1-2). Warto zaznaczyć, że w klasyfikacji tenisa stołowego uplasowaliśmy się na drugiej pozycji, zaraz za Chinami!
Chiny czy Anglia?
Tenis stołowy kojarzony jest głównie z Chinami. Nic w tym dziwnego, ponieważ to sport narodowy w tym państwie. Sport ten zna tam każdy, a uprawia go ponad 200 milionów osób. Jest on odpowiednikiem piłki nożnej dla Europejczyków – gra się w niego na zajęciach wychowania fizycznego, a w prawie każdej miejscowości istnieje szkółka tenisa (odpowiednik naszych klubów), z której najlepsi gracze są promowani do większych miast, a następnie do profesjonalnych ośrodków. Tam trenują po siedem godzin dziennie, często odstawiając edukację na drugi plan. Treningi tenisa stołowego to nie tylko gra przy stole. Dużą ich część poświęca się na przygotowanie motoryczne i fizyczne, lecz równie proporcjonalnie skupia się na treningu mentalnym, medytacji, analizie nagrań z meczów kolegów po fachu i omawianiu taktyki. Zawodnicy trenują ze sparingpartnerami, którzy imitują grę najlepszych w tej dyscyplinie z innych krajów. Miałam okazję brać udział w treningach z chińskimi zawodnikami oraz trenerami i przyznam, że jest to inny poziom intensywności od tego znanego nam w Polsce. Właśnie dlatego Chiny są hegemonem, jeśli mowa o osiągnięciach na arenie międzynarodowej. Od wielu, wielu lat nieprzerwanie dominują na Mistrzostwach Świata i Igrzyskach Olimpijskich.
Tenis stołowy nie powstał jednak w Chinach! Narodził się w Anglii w latach 80. XIX wieku i został mocno spopularyzowany wśród zamożniejszych Anglików. Była to swego rodzaju miniatura tenisa ziemnego, w którą grywali na spotkaniach towarzyskich. W 1921 roku został założony angielski Związek Tenisa Stołowego, a w 1926 powstała Międzynarodowa Federacja Tenisa Stołowego (International Table Tennis Federation). Na Olimpiadzie po raz pierwszy pojawił się w 1988 roku podczas Igrzysk w Seulu. Popularność tego sportu w Chinach to konsekwencja wyścigu z Zachodem również na płaszczyźnie sportowej. Władzom zależało na dominacji w mało jeszcze popularnej dyscyplinie, stąd w latach 50. XX wieku Mao Zedong zadecydował, że tenis stołowy zostanie sportem narodowym.
Bardziej skomplikowany niż wygląda
Każdy kojarzy mniej więcej, jak wygląda stół do tenisa, piłeczka oraz rakietka (paletka to błędne nazewnictwo, wręcz zakazane w zawodowym środowisku). Niewiele osób zna jednak zasady, a już tym bardziej nie są świadomi złożoności sprzętu oraz zagrań. Gra toczy się do trzech wygranych setów, a w każdym z nich gramy do 11 punków. Zmiana serwującego następuje co dwa punkty, a piłeczka musi być podrzucona na co najmniej 16 cm i nie można zasłonić jej ciałem. Piłki zrobione są z plastiku. Wcześniej był to celuloid, lecz federacja zdecydowała o zmianie materiału, żeby piłka była wolniejsza, a gra bardziej widoczna dla oglądających, ponieważ prędkość uderzenia osiąga nawet do 170 km/h. Rakietka natomiast składana jest przez zawodnika z kilku osobnych części, które swoją drogą nie są tanie. Osobno kupuje się deskę, osobno gumowe okładziny i osobno owijkę. Ceny okładzin wahają się w granicach od 300 do 500 złotych, natomiast deska to koszt około dwóch tysięcy złotych. Warto dodać, że okładziny zużywają się dość szybko i należy je wymieniać co kilka miesięcy. Nowością ostatnich lat są kolorowe okładziny – kiedyś dopuszczalne były tylko czarne i czerwone, teraz można mieć np. różową bądź niebieską.
To nie koniec komplikacji. Wyróżnia się też kilka rodzajów rotacji, kilkadziesiąt różnorodnych uderzeń (oczywiście mamy dwie strony: forehand i backhand) oraz odmienne style gry. Zawodnik może grać ofensywnie, szybko i blisko stołu, lub stać kilka metrów za nim i toczyć długie defensywne wymiany (które osobiście uważam za bardziej widowiskowe). W tym sporcie za najważniejsze uważa się refleks, precyzję oraz pracę nóg. Wbrew pozorom 80% to nogi, a 20% ręce.
Gdybym za każdym razem, gdy ktoś mówi ping-pong na tenisa stołowego, dostawała grosika, byłabym już milionerką. Podobnie byłoby, gdybym dostawała taką kwotę za każdym razem, gdy ktoś dziwi się, że są to dwie odrębne dyscypliny. Czym się różnią? W przeciwieństwie do tenisa stołowego ping-pong nie jest konkurencją olimpijską. W grze w ping-ponga używa się podobnych rakietek jak w tenisie stołowym, ale są one obłożone delikatnym papierem ściernym i mają niebieski kolor. Podobne są również stół i siatka, a piłeczki mają kolor pomarańczowy. Różni się również system punktacji – mecze są rozgrywane do dwóch lub trzech setów, każdy do 15 punktów. Sport ten jest bardzo popularny na Wyspach.
Mam nadzieję, że udało mi się trochę zaciekawić tenisem stołowym, a może nawet zachęcić kogoś do spróbowania tej dyscypliny. Jest to sport bardzo rozwijający ciało, a przede wszystkim umysł, dlatego ubolewam, że wciąż jest tak niedoceniany w Polsce. Co prawda cieszy się on sporą popularnością, ponieważ mamy 40 tys. zarejestrowanych zawodników oraz szacunkowo kilkaset tysięcy, licząc ludzi grających rekreacyjnie, nadal jednak problemem jest brak środków finansowych na rozwój klubów, a zarobki w sporcie zawodowym nie pozwalają na utrzymanie. Kto jednak wie, może czasy Andrzeja Grubby jeszcze powrócą…
Maja ZIELIŃSKA