You’ll never walk alone. Oda do romantycznego mitu

Signal Iduna Park to serce Dortmundu / Źródło: Pexels.com fot. Radwan Menzer

„Popołudnia w sierpniu pachną już jesienią’’ – tak w ,,Idzie sierpniowej’’ pisała Małgorzata Musierowicz, bo to przecież czas przesycony tęsknotą i napiętnowany widmem pożegnania. Wrzesień uwiesza się na żebrach niczym kamień lub napiera na serce z siłą morskiej fali. W takim duchu szepczącego lata oczy wielu fanów futbolu skierowały się ku Dortmundowi, gdzie soczysta zieleń murawy Signal Iduna Park gorzko przywitała się z echem przeszłości, cieniem epoki odchodzącej w zapomnienie.

Borussia jest klubem o historii bogatej w nawiązania do Polski. Od momentu założenia, kiedy grupa młodych piłkarzy stworzyła społeczność na rzecz integracji w miejscu zamieszkania, do dziś, gdy przyszło nam pożegnać dwie ikony futbolu. Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, zaadaptowani kolejno w 2007 i 2010 roku, to postaci stanowiące trzon niemal baśniowej opowieści rodem z książek braci Grimm. Bundesliga nie byłaby taka sama, gdyby Kopciuszek z Zagłębia Ruhry nie włożył kryształowego pantofelka i nie ożenił się z księciem, co w tym przypadku oznacza zastrzyk gotówki otrzymany m.in. od największego rywala, Bayernu Monachium. Borussia Dortmund to nadal idealizacja i urzeczywistnienie romantycznego futbolu, w którym nie wszystko sprowadza się do taktyki, hucznych transferów i kalkulacji. Jakkolwiek holistyczne będzie to spojrzenie, prawdziwe piękno tkwi tu w zakorzenionym poczuciu lojalności, wartościach i przyjaźni, którego nigdy nie napiszą pieniądze. Gdy w obecnych czasach futbol to nic innego jak biznes pisany wytłuszczoną czcionką, tym większą słabością jest odwrócenie wzroku od skrzącego się marzenia, świetlnego refleksu rozchodzącego się wzdłuż lat spędzonych w Dortmundzie przez dwójkę polskich zawodników.

Brzydkie kaczątka

Są historie, które pachną – letnimi wieczorami spędzanymi na boisku, wilgotną ziemią, szarlotką z cynamonem, powietrzem rozgrzanym od upału. Są historie, które dźwięczą – piłka uderzająca w słupek, łoskot tłoczących się ciał, przenikliwy gwizd samozwańczego sędziego, chlust strumienia lodowatej wody. Kruchość tych elementów jest jednocześnie ich największym atutem, bo razem tworzą niezrównane, bajkowe wnętrza przyziemnej skorupki piłki nożnej.

Błaszczykowski i Piszczek to piłkarze, u których magia piłkarskiego rzemiosła nie błyszczała na pierwszy rzut oka. W tłumie, którego przeznaczeniem było nosić loga sponsorów na koszulkach i trwać w blichtrze sławy, wyróżniali się… ciszą. To nie tak, że jedni zawodnicy są gorsi od drugich, ale tych ceniących spokój nawet dekadę temu można było policzyć na palcach jednej ręki. Z praktycznego punktu widzenia nie mieli być tymi, którzy utrzymują kibiców przy klubie, ale ,,Borussen’’ z krwi i kości doceniają także wielkie oddanie i poświęcenie. Tym bardziej szufladkę podpisaną ,,Sezon 2011/12’’ wyciąga się z wielkim namaszczeniem, bo srebro patery mistrzowskiej zdobyto między innymi dzięki wykonanej przez nich pracy, również z udziałem Roberta Lewandowskiego. Zaklęte w czasie fotografie skutecznie utrwalają przeświadczenie, że świat był prostszy, promienie słońca nie paliły skóry żywym ogniem, a woda smakowała jak ambrozja. Słodycz wspomnień sprzed dekady to także chęć powrotu do życia bez zmartwień, nic więc dziwnego, że mit romantycznego futbolu z Dortmundu ma się aż tak dobrze. Amatorów deseru nie brakowało, dlatego bilety na mecz pożegnalny obu zawodników rozeszły się w komplecie, o czym informował choćby serwis internetowy ,,Flashscore’’.

Bo na końcu nawałnicy będzie złote niebo

To, co łączy Błaszczykowskiego i Piszczka, to nie tylko wspólne lata w reprezentacji, nie tylko czarno-żółte barwy Borussii Dortmund. To coś głębszego, drobnostka niezdolna do nazwania zwykłym językiem, ale coś, co wyczuwa się w ich postawie na boisku. Nieuchwytna, trzymająca za serce idea oddania i wierności. To romantyzm, który wciąż można spostrzec w ich ruchach – tam, gdzie inni widzą numerki w tabeli, oni dostrzegają coś więcej. Dla Kuby futbol jest przestrzenią, w której można odwdzięczyć się za to, co się otrzymało. Dla Piszczka to historia o lojalności i pracy, której nie widać na pierwszy rzut oka, ale bez której drużyna nie istnieje.  Zawodnicy tacy jak oni, jak Mats Hummels, Roman Weidenfeller, Neven Subotić, Sokratis Papastathopoulos czy Erik Durm to ludzie, których nazwiska są wyryte na ścianach Signal Iduna Park. Widok każdego z nich na rodzimym boisku ma słodko-gorzki smak. Gorzki, bo główną rolę gra szybki upływ czasu i perspektywa zakończenia pewnej epoki, z kolei słodycz jest szczęśliwym powrotem w ramiona utraconej miłości.

Bursztynowe światło zmierzchu układa się na stadionie i zaklina ból pożegnania. Romantyzm futbolu nie tkwił w wielkich triumfach, szastanej gotówce ani błyszczących pucharach, a w małych-wielkich uczuciach, że jutro uwierzymy w zwycięstwo raz jeszcze.

A cisza będzie trwać krócej niż jedno uderzenie serca, bo, jak głosi pieśń Borussii Dortmund: ,,You’ll never walk alone’’.

Oliwia GÓRSKA