Rok temu polskie społeczeństwo wzbiło się na wyżyny odpowiedzialności obywatelskiej i ustanowiło historyczną frekwencję wyborczą wynoszącą ponad 74%. Nie da się ukryć, że to nie „żelazne elektoraty” odegrały kluczową rolę, lecz właśnie jednostki, które zazwyczaj myślały, że „jeden głos nic nie zmieni”. Poprzednia władza rozjuszyła je dostatecznie, aby zagłosować i ostatecznie przechylić szalę zwycięstwa na stronę koalicji KO-Lewica-Trzecia Droga. Czy było warto?
Powyborcze negocjacje dotyczące utworzenia rządu trwały kilka tygodni. Choć już w dniu ogłoszenia wyników wyborów wydawało się jasne, że KO, Lewica i Trzecia Droga będą musiały współpracować, szczegóły podziału władzy i resortów stanowiły poważne wyzwanie. Liderzy partii musieli znaleźć kompromis w takich kwestiach jak m.in.: polityka gospodarcza, reforma wymiaru sprawiedliwości, polityka społeczna oraz relacje z Kościołem katolickim. Pierwsze miesiące rządów koalicji upłynęły pod znakiem prób ocieplenia relacji z Unią Europejską i negocjacji dotyczących odblokowania funduszy z KPO. Udało się osiągnąć wstępne porozumienie, które znacząco poprawiło wizerunek Polski na arenie międzynarodowej. Rząd skupił się również na naprawie finansów publicznych i walce z wysoką inflacją, która stanowiła główny problem gospodarczy w kraju. Jednak od samego początku było jasne, że współpraca w ramach różnorodnej światopoglądowo koalicji rządzącej nie będzie zbyt łatwa. Różnice w takich kwestiach, jak prawo aborcyjne, relacje z Kościołem Katolickim oraz polityka społeczna, szybko się unaoczniły. PSL, będąc partią konserwatywną, nie jest skłonny do zaakceptowania progresywnych postulatów Lewicy i KO, co stało się źródłem pierwszych koalicyjnych napięć.
Głosowania nad ustawami o dekryminalizacji pomocy w aborcji i przerywaniu ciąży do 12 tygodnia na wniosek ciężarnej, wyraźnie uwidoczniły ideologiczne różnice między koalicjantami i doprowadziły do kryzysu wewnątrz rządu. Mimo że rządzące ugrupowania przez wiele miesięcy starały się unikać poruszania kwestii światopoglądowych, to kwestia liberalizacji prawa aborcyjnego stała się szeroko komentowanym medialnie punktem spornym. Jednym z głównych postulatów Lewicy i bardziej progresywnego skrzydła KO od momentu utworzenia koalicji w 2023 roku, była zmiana restrykcyjnego prawa aborcyjnego, które obowiązuje w Polsce od czasu wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku. Głosowanie odbyło się w lipcu 2024 roku i było poprzedzone burzliwymi debatami wewnątrz koalicji. Lewica zadeklarowała jednomyślność ze względu na poglądy, a w KO zarządzono dyscyplinę klubową. Za to PSL i Polska 2050 Szymona Hołowni, tworzące koalicyjny klub Trzeciej Drogi, zrezygnowały z jej wprowadzenia. Ostatecznie za projektem ustawy głosowało 215 posłów, przeciw 218, dwóch wstrzymało się, a 23 w ogóle nie stawiło się w sali posiedzeń Sejmu. Najwięcej kontrowersji wzbudził wynik wśród Trzeciej Drogi. Tylko cztery posłanki były za, natomiast 25 głosów oddano przeciw. Wywołało to szerokie reakcje, zarówno wśród polityków, jak i w społeczeństwie. Wewnętrzne podziały w koalicji, stały się tematem publicznych debat. Lewica, która uznała postawę posłów PSL-u za zdradę wartości demokratycznych i praw człowieka, otwarcie krytykowała koalicjanta. Niektórzy posłowie sugerowali nawet, że partie Kosiniaka-Kamysza i Hołowni powinny opuścić koalicję, jeśli nie są w stanie zaakceptować podstawowych postulatów dotyczących praw kobiet. W Koalicji Obywatelskiej reakcje były bardziej zróżnicowane. Choć większość posłów KO poparła ustawę, to w partii pojawiły się głosy mówiące o potrzebie utrzymania jedności koalicji i poszukiwania kompromisów w tak trudnych sprawach. Liderzy starali się tonować napięcia, podkreślając, że mimo różnic w tej kwestii, rząd musi pozostać zjednoczony, by skutecznie kontynuować reformy w innych obszarach. Zwolennicy liberalizacji prawa aborcyjnego wyrażali rozczarowanie postawą PSL oraz Polski 2050 i domagali się dalszych działań w celu zmiany przepisów.
Czy koalicja przetrwa?
Szanse na przetrwanie koalicji KO, Lewicy i Polski 2050 do kolejnych wyborów parlamentarnych zależą od umiejętności poszukiwania kompromisów oraz od politycznej woli utrzymania jedności wobec zagrożenia, jakie stanowi powrót PiS-u do władzy. Niezależnie od różnic ideologicznych, wspólny interes, jakim jest dalsze osłabienie prawicy, może być wystarczającym spoiwem. Jednak każde kolejne sporne głosowanie, zwłaszcza w sprawach światopoglądowych, może osłabić ten sojusz. Utrzymanie stabilności rządu będzie wymagało od liderów dużego politycznego kunsztu oraz zdolności do dialogu i poszukiwania kompromisów w kluczowych kwestiach. KO prowadzi w sondażach (według badania united surveys dla „WP”) poparcia partii politycznych, Lewica od dłuższego czasu oscyluje wokół 8%, za to w najbardziej dynamicznej sytuacji jest Trzecia Droga, która zalicza znaczące spadki, po czym stopniowo próbuje naprawić swój PR, co skutkuje wzrostami poparcia w badaniach opinii.
Zatem kto zwyciężył w wyborach 15 października? Koalicja rządząca? Lewica? Trzecia Droga? A może społeczeństwo, a przynajmniej jego część głosująca za zmianą władzy? Na ten moment niestety na pewno nie kobiety, których bezprecedensowa mobilizacja wyborcza zdaniem ekspertów przechyliła szalę zwycięstwa na korzyść obecnej koalicji. Bo co to za zwycięstwo, jeśli ich sytuacja pozostaje taka sama? Najwyraźniej pyrrusowe. Zegar tyka a cierpliwość wyborczyń może szybko się skończyć.
Oliwia MAZIOPA