Na wakacje do świata fantasy, czyli czym jest fenomen turystyki filmowej?

Wiadukt Glenfinnan oraz pociąg „The Jacobite” są kultowe wśród fanów Harry’ego Pottera. Źródło: Fot. Kacper Zieleniak/Fenestra.

Któż z fanów popularnych seriali, książek i filmów nie chciałby móc, przynajmniej na chwilę przenieść się do ich świata? Móc spacerować uliczkami King’s Landing, zajrzeć do szkoły dzieciaków ze „Stranger Things”, czy przejechać się słynnym ekspresem do Hogwartu – te marzenia tylko pozornie mieszczą się w sferze fantazji. Wszystko to jest możliwe, gdyż turystyka filmowa to jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się sektorów tej branży.  

67 milionów dolarów, taki dochód według danych z serwisu „Statista” wygenerowała w zeszłym roku turystyka filmowa. Badacze prognozują, że za dekadę, będzie to liczba niemal dwukrotnie wyższa! Coraz większa liczba turystów przy wyborze swojej destynacji, kieruje się obejrzanymi produkcjami. Zwiedzają filmowe plenery, kupują gadżety nawiązujące do ulubionych uniwersów i poszukują aktywnie doświadczeń, które choć na chwilę, zbliżą ich do wymarzonego, fantastycznego świata. Czego konkretnie poszukują? 

Godzina 13, wrześniowy piątek. Tłumy turystów okupują porośnięte wrzosami stoki wzgórza w szkockiej miejscowości Glenfinnan. Rozpościera się z niego widok na obiekt kultowy – betonowy wiadukt wzniesiony w latach 1897-1901. Kultowy, gdyż „zagrał” w filmach o Harrym Potterze. Szczególnie wyeksponowano go w „Komnacie Tajemnic”, most stanowił tło dla lotu zaczarowanym fordem „Anglia”, należącym do rodziny Weasleyów. Przejeżdżał po nim również ekspres, którym uczniowie docierali do Hogwartu.  To dla niego zgromadzili się przyjezdni. Przez wiadukt wiedzie trasa specjalnego pociągu turystycznego – „The Jacobite”, który kursuje dwa razy dziennie od marca do października. Lokomotywy i wagony zostały wykorzystane przez filmowców do nagrania ujęć ekspresu do Hogwartu. Można przejechać się nimi za bagatela 65 funtów. Bilety trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem – podróż dymiącym parowozem jest marzeniem tysięcy „potteromaniaków” z całego świata.  

Popularnością wśród fanów serii o młodym czarodzieju cieszy się zresztą wiele miejsc w Szkocji i Wielkiej Brytanii. W szkockiej stolicy – Edynburgu na każdym kroku znajdziemy sklepy z gadżetami – różdżki, piwo kremowe, szaty, tiary, miotły i książki – asortyment czarodziejskich produktów jest tam równie bogaty, jak na „Ulicy Pokątnej”. To nieprzypadkowe porównanie, gdyż to właśnie kolorowe fasady zabytkowych sklepików na edynburskiej Victoria Street, posłużyły za inspirację dla autorki Harry’ego Pottera przy jej opisie. Również przy tej ulicy mieści się „The Elephant House Cafe”, lokal w którym J.K. Rowling spisywała fragmenty swoich powieści. Przed niewielką, czerwoną fasadą co chwilę zatrzymują się turyści. Robią zdjęcia i ruszają dalej – część z nich, być może uda się w stronę zabytkowego cmentarza Greyfriars. Spacerując między omszałymi nagrobkami, fani Pottera poszukują konkretnego nazwiska. Thomas Riddell – brzmi znajomo? Łudząco podobne nazwisko – Riddle, nosił przecież sam Lord Voldemort. Grób zmarłego w 1806 roku prawnika stał się niecodzienną atrakcją turystyczną. Wielu odwiedzających skądinąd malowniczy i bogaty architektonicznie cmentarz przychodzi tu głównie dla niego.  

W Szkocji turystyczna „potteromania” nie przybiera (jeszcze) przytłaczających rozmiarów. Inaczej sprawy mają się w przypadku fanów „Gry o Tron”, którzy w ostatnich latach wręcz zalali chorwacki Dubrownik. Zabytkowa miejscowość posłużyła twórcom kultowego serialu za inspirację i tło do wykreowania King’sLanding – politycznego serca Westeros. Malutkie stare miasto jest wręcz zadeptywane przez turystów, których jest tu 36 razy więcej niż mieszkańców! Jak podaje „Euronews”, w niespełna 40-tysięcznym Dubrowniku rocznie pojawia się przeszło 1,5 miliona odwiedzających. Dalej, nazywa go najbardziej „przytłoczonym masową turystyką” miastem Europy. Problem narasta od kilku lat – już w 2018 roku mieszkańcy zwierzali się „CBC News”, zwracając uwagę na problem „jednodniowych turystów” przybywających na pokładach gigantycznych wycieczkowców. Najazd turystów sprawia, że miasto zaczyna przypominać Disneyland.  

Turystyka filmowa jest też idealnym sposobem na wypromowanie miejsc, które niekoniecznie cieszyły się do tej pory uznaniem odwiedzających. Doskonałym przykładem takiego turystycznego katalizatora jest sukces serialu HBO „Czarnobyl” z 2019 roku, który do dzisiaj jest jedną z najlepiej ocenianych produkcji. Produkcja została nakręcona na Litwie. Sceny z położonego w sąsiedztwie elektrowni jądrowej miasta Prypeć powstały na postsowieckim blokowisku w wileńskiej dzielnicy Fabianiszki. Mało atrakcyjna, szara okolica zaczęła przyciągać turystów z całego świata. Zainteresowanie wycieczkami śladami serialu było tak duże, że obecnie, z łatwością znajdziemy wskazówki na oficjalnej stronie miasta. Fabianiszki dołączyły tym samym do Ostrej Bramy, czy Góry Trzykrzyskiej, stając się jedną z renomowanych atrakcji litewskiej stolicy. Podobny sukces marketingowy stał się udziałem zamku Cantacuzino, położonego w rumuńskich Karpatach. Budowla została wykorzystana przy produkcji serialu „Wednesday”, wydanego na platformie Netflix. Na miejscu spotkamy chmary turystów, kręcących tiktoki z kultowym układem tanecznym w rytm „Bloody Mary”.  

Fani seriali, filmów i książek to specyficzny typ turysty. Ich obecność stwarza nowe możliwości rozwoju miejscowości, szczególnie w zakresie bazy noclegowej oraz restauracyjnej. Popularność filmowych plenerów niesie jednak spore ryzyko nasilania negatywnego zjawiska „overtourismu”. Odwiedzający pędzą, aby pobieżnie „zaliczyć” kolejne „miejscówki”, bez większego poszanowania dla lokalnych mieszkańców, tradycji i sposobu życia.  

Kacper ZIELENIAK