Nadchodzi ten szczególny czas w roku, kiedy wieczory wydłużają się, a z radia płyną charakterystyczne dzwoneczki melodii „Last Christmas”. U większości z nas powoli budzi się specyficzna potrzeba wylewania hektolitrów łez na przeciętnych, ale ukochanych świątecznych rom-comach. W towarzystwie ciepłego kakao i pod nowym kocem w renifery, wyrwanym komuś z rąk podczas przedświątecznych promocji, oddajemy się tej błogiej atmosferze. Co jednak powiedzielibyście na to, aby w tym roku zastąpić ją rozlewem krwi?
Trzecia odsłona serii z morderczym klaunem Artem w roli głównego antagonisty rozgrywa się w małym amerykańskim miasteczku, jednak tym razem w świątecznym anturażu. Co w takim razie jest w niej takiego specjalnego? Przecież horrorów świątecznych powstała już cała masa, zarówno tych bardziej, jak i mniej udanych. Dawno jednak nie widziałam w kinie grozy tak samoświadomej produkcji, która nie sili się na sztuczne intelektualizowanie swojego przekazu czy uwznioślania swojej (w przypadku „Terrifiera 3” bardzo fragmentarycznej) fabuły. Damien Leone, reżyser filmu, doskonale wie, czego oczekują od niego widzowie i w pełni wykorzystuje tę wiedzę. Już w pierwszej scenie umiejętnie kreuje klimat uroczej, rodzinnej Gwiazdki, pełnej dziecięcego oczekiwania na przybycie Świętego Mikołaja, jednocześnie łącząc niepokój ze stopniowo narastającą grozą. Spokojny wieczór zmienia się nagle w krwawą rzeź, za którą oczywiście odpowiedzialny jest demoniczny Art w przebraniu Mikołaja. Ten krótki wstęp idealnie odzwierciedla to, co czeka nas później wymyślne morderstwa – poszatkowane ciała, triki, tortury, śnieg, bałwanki, Święty Mikołaj i psychopatyczny uśmiech klauna.
Choć okrucieństwo wprost wylewa się z ekranu razem z morzem płynącej z niego krwi, to jednak trudno odmówić filmowi ogromnej dozy humoru. Art jest niczym współczesny Jaś Fasola dla fanów horroru, który przerysowaną gestykulacją i mimiką potrafi przełamać nawet sceny przedstawiające jego najobrzydliwsze dokonania. W sposób, który trudno zrozumieć kibicujemy odzianemu w czerń i biel klaunowi, mimo że zabijanie to dla niego tylko zwykła igraszka. Wielu występujących w filmie bohaterów ludzkich, z którymi jako widzowie powinniśmy się utożsamiać, irytuje nas swoją postawą, a nawet okazuje się niegodnych naszego współczucia, nawet gdy giną spod ręki psychopaty. Takie odwrócenie nie jest nowością w podgatunku, jakim jest slasher, ale zawsze prowadzi do interesujących wniosków.
Gloryfikowanie przestępców, w tym seryjnych morderców oraz ekscytacja, jaką budzą w wielu z nas opowieści o dokonanych przez nich zbrodniach, to zjawiska niepokojąco często występujące w mediach. Nie mam tu na myśli jednak osób, które zwyczajnie interesują się tematami z dziedziny kryminalistyki bądź po prostu lubią posłuchać podcastu Marcina Myszki w trakcie sprzątania – chodzi o pewną obsesję. Przerażająco łatwo bowiem natknąć się na treści, które próbują usprawiedliwiać bestialskie czyny zabójców, argumentując zasadność ich czynów przez niewyrozumiałe środowisko, trudne dzieciństwo, niebywałą charyzmę czy (ponad)przeciętną urodę. Narracja ta jest nieobca osobom zaznajomionym choćby z historią Teda Bundy’ego lub Richarda Ramireza, których powodzenie wśród płci przeciwnej znacznie wzrosło pod wpływem wyroku skazującego. Film „Terrifier 3” odnosi się do tych niezdrowych fiksacji z właściwym sobie humorem. Jedna z postaci drugoplanowych to młoda dziewczyna, która wraz z przyjaciółką prowadzi podcast o tematyce true crime. Dziewczyna jest zafascynowana personą Arta do tego stopnia, że w trakcie wywiadu z główną bohaterką – Sienną, straumatyzowaną niedoszłą ofiarąmorderczego klauna, fanka szaleńca przekracza wszelkie granice, traktując ofiarę w sposób inwazyjny i zadając jej pozbawione współczucia pytania. W końcu spełnia się marzenie wielbicielki i staje twarzą w twarz z czarno-białym siewcą chaosu, który niczym Norman Bates w „Psychozie” zabija ją w kabinie prysznicowej. Jej rażący brak szacunku wobec ofiar zostaje wyeksponowany w produkcji kilkukrotnie, za każdym razem podkreślając absurd wypowiedzi bohaterki. Art, zabijając studentkę, całkiem dobitnie wyraża swoje zdanie na temat jej chorej obsesji, przypominając, jacy naprawdę są ci wszyscy fascynujący mordercy. Never meet your heroes.
Osadzenie tej przerażającej masakry w realiach świątecznej radości i dziecięcej beztroski jest w pewien sposób odświeżające, a nawet przyjemne do oglądania. Nie dla każdego czas powrotu do domu na Boże Narodzenie wiąże się z beztroskimi chwilami, jednak w tym filmie widzę ten wentyl bezpieczeństwa dla wszystkich, którym okres świąteczny przysparza głównie negatywnych myśli. Nietrudno mi wyobrazić sobie człowieka, który uśmiecha się na widok sceny z wybuchającą wioską Mikołaja w galerii handlowej, podczas gdy większość typowych mediów w okresie świątecznym romantyzuje konsumpcjonizm, który ma nas sztucznie połączyć oraz uszczęśliwić.
„Terrifier 3” bez dwóch zdań cierpi na brak skonkretyzowanej, przemyślanej fabuły i można go traktować jako luźno połączoną mieszankę scen mniej lub bardziej kreatywnej, lecz zawsze krwawej przemocy. Jego wady nie odbierają jednak przyjemności z oglądania, wręcz przeciwnie – przypominają o średnio udanych sequelach „Piątku 13-go” i zaskakują samoświadomym humorem. Art staje się współczesnym orędownikiem horroru, który bawi i straszy, dołączając tym samym do grona ikon pokroju Jasona Voorheesa, Michaela Myersa czy Freddy’ego Kruegera.
Maria PILARSKA