Protesty w całym państwie. Nielegalnie funkcjonujący parlament. Niezadowolenie Unii Europejskiej. Zacięta prezydentka, której kończy się czas. Nieustępliwy premier i agresywne służby. Jedna kontrowersyjna decyzja, która przelała czarę goryczy. To wszystko podsumowuje ostatnie wydarzenia, wstrząsające niewielką zakaukaską republiką. Dlaczego Gruzja schodzi z europejskiej ścieżki? Czy dotychczasowy bastion prozachodnich postaw na Kaukazie osunie się w objęcia Moskwy?
W Gruzji trwa druga fala masowych protestów. Gruzini dziesiątkami tysięcy wychodzą na ulice, sprzeciwiając się odchodzeniu ich kraju od integracji z Unią Europejską. Protestują nie tylko zwolennicy opozycji, ale także wyborcy Gruzińskiego Marzenia, którzy czują się przez swoją partię oszukani. W tle tych protestów trwa kryzys konstytucyjny. Funkcjonuje nowo wybrany parlament, choć większość partii opozycyjnych uznaje go za nielegalny. Prezydentka, której kadencja kończy się 16 grudnia, deklaruje, że jest ,,jedyną niezależną, legalną instytucją” pozostałą w państwie. Premier z kolei zapowiada, że nie będzie prowadził rozmów z opozycją, a podległe mu służby pacyfikują demonstrantów, wykorzystując armatki wodne i gaz.
Autorytarny zwrot
Od wiosny w Gruzji trwają masowe protesty, które rozpoczęły się w związku z tzw. Ustawą o agentach zagranicznych, która wzorowana jest na prawie od wielu lat obowiązującym w Rosji. Największe z protestów w Tbilisi zgromadziły nawet 100 tys. osób, które wyrażały sprzeciw wobec oddalania się Gruzji od Unii Europejskiej. W tej niespokojnej atmosferze 26 października miały miejsce wybory parlamentarne. Zwyciężyła w nich rządząca od 2012 roku partia Gruzińskie Marzenie. Opozycja wraz z prezydentką Salome Zurabiszwili nie uznała wyniku wyborów. Jak podaje PAP, Zurabiszwili wskazała: „Widzieliśmy, że wykorzystana została bezpośrednio rosyjska propaganda”, a opozycyjni deputowani poinformowali, że zrzekają się swoich mandatów. Zgodnie z gruzińską konstytucją to osoba pełniąca urząd prezydenta powinna zainaugurować obrady nowego parlamentu. 25 listopada parlament zebrał się na pierwszym inauguracyjnym posiedzeniu. Pojawili się na nim jedynie reprezentanci Gruzińskiego Marzenia, których jest jednak według zapisów konstytucji Gruzji zbyt mało, aby parlament mógł legalnie funkcjonować.
W związku z tym 28 listopada Parlament Europejski przyjął rezolucję. Stwierdzono w niej m.in., że gruzińskie „wybory parlamentarne nie były zgodne z międzynarodowymi standardami dotyczącymi demokratycznych wyborów”. PE wezwało także„ UE i jej państwa członkowskie do nałożenia sankcji personalnych na gruzińskich urzędników i przywódców politycznych odpowiedzialnych za regres demokracji”), podkreślając przy tym swoje poparcie dla aspiracji europejskich narodu gruzińskiego. Na rezolucję stanowczo odpowiedział premier Gruzji Irakli Kobachidze z partii Gruzińskie Marzenie. Oznajmił, że Gruzja do 2028 roku zawiesza rozmowy o członkostwie w UE oraz rezygnuje z budżetowych grantów ze strony wspólnoty. Jego zdaniem rozmowy o wstąpieniu do UE są wykorzystywane jako „instrument szantażu kraju”.
Gruziński sprzeciw
Z powodu decyzji premiera od 28 listopada gruzińskie ulice zalane są protestującymi. Ci masowo sprzeciwiają się oddalaniu od UE i występują w obronie integracji europejskiej. Protesty pacyfikowane są w brutalny sposób. Ludzie są gonieni po ulicach, służby wbiegają za nimi także do budynków, w których próbują się chronić. Gdy protestujący znajdą się w jednym miejscu, odgradzani są kordonem, a w ich stronę lecą gaz i woda z armatek. Część protestujących używa masek przeciwgazowych i kasków. Na TikToku i w innych mediach społecznościowych można zobaczyć setki nagrań protestujących owiniętych flagami Gruzji i UE podczas walk. Na jednym z protestów w tłumie, naprzeciwko uzbrojonej policji, można także dostrzec prezydentkę, która skonfrontowała się z funkcjonariuszami służb, pytając ich, czy „służą Rosji czy Gruzji”. Pierwszego dnia protestów aresztowano ponad 40 osób, kolejnego ponad 100, pojawiły się również doniesienia o pobitych demonstrantach i dziennikarzach.
Gruzini protestują, nie tylko wychodząc na ulice. Urzędnicy publiczni rezygnują z pracy, podpisując listy protestacyjne, pracownicy ministerstw i sądów wystosowują listy otwarte, zawieszona jest praca szkół i uczelni wyższych. Banki otwarcie krytykują rządzących, swój sprzeciw wyrażają także firmy telekomunikacyjne i instytucje kulturalne. Opozycja apeluje do pracodawców, aby przyznawali swoim pracownikom urlopy, by ci mogli brać udział w protestach.
Gdy kadencja Salome Zurabiszwili dobiegnie końca, zapanuje jeszcze większy chaos. Prezydentka już zadeklarowała, że w obliczu aktualnej sytuacji nie opuści urzędu. Gruzińskie Marzenie ogłosiło z kolei ustami Bidziny Iwaniszwilego (najbogatszego człowieka w kraju), że ich kandydatem na prezydenta jest Micheil Kawelaszwili – nacjonalista i były piłkarz. Społeczne niezadowolenie prawdopodobnie nie wpłynie na wynik wyborów. Nadchodzące wybory prezydenckie będą pierwszymi, w których gruziński prezydent nie będzie wybierany w głosowaniu powszechnym, a przez kolegium elektorskie, którego legalność najpewniej będzie kwestionowana. To wszystko może doprowadzić do sytuacji, w której Gruzja będzie miała dwóch przywódców, nie uznających siebie nawzajem.
Obecnie nie wiadomo, jak może się dalej potoczyć sytuacja w Gruzji. Być może reżim Gruzińskiego Marzenia zdoła spacyfikować społeczeństwo. Możliwe, że protesty w kolejnych dniach okażą się na tyle wielkie, że zachwieją lojalnością policji i wojska wobec rządu. Otwartą pozostaje kwestia możliwej interwencji zbrojnej Rosji. Wiemy jedno – Gruzja jeszcze długo nie zazna marzeń.
Marianna CZMOCHOWSKA