
Czym są i co nam dają relacje parasocjalne? Czy w dzieciństwie i w latach nastoletnich lubiliście swoich idoli tak bardzo, że pragnęliście zostać ich przyjaciółmi? Czy słuchając wypowiedzi ulubionych celebrytów myślicie „Jesteśmy tacy podobni, na pewno byśmy się świetnie dogadali!”? Prawdopodobnie większość młodych dorosłych mogłaby na choć jedno z tych pytań odpowiedzieć twierdząco. Jakie są przyczyny tego zjawiska? Co sprawia, że odczuwamy złudzenie relacji ze sławnymi nieznajomymi?
Jako istoty społeczne potrzebujemy innych ludzi, nawet jeśli kontakt z nimi jest bardzo ograniczony czy… nieistniejący. Z pewnością mogliście zauważyć, jak dojmujący potrafi być smutek i zagubienie w sytuacji, gdy potrzeba kontaktu międzyludzkiego nie jest spełniona. U progu obecnej dekady świat doświadczył powszechnego kryzysu samotności w wyniku pandemii Covid 19 i lockdownów. Przytłaczające, wymuszone odosobnienie oraz ciągła niepewność odebrały nam na długi czas poczucie bezpieczeństwa. Choć po zniesieniu obostrzeń część z nas wróciła do stylu życia przypominającego ten sprzed pandemii, wielu nie miało takiego szczęścia. Nawet Ci, którym udało się odzyskać równowagę i powrócić do przerwanych z konieczności relacji, mieli trudności w ponownym odnalezieniu się w grupie.
Doświadczenia samotności bywały wówczas (i wciąż bywają) skrajnie różne. Nie sposób też zliczyć strategii radzenia sobie z nimi. Szczególnie warto jednak wspomnieć o jednym z rozwiązań, którego początki sięgają co najmniej XVIII wieku. Stanowi ono źródło komfortu zarówno dla osób wyraźnie wyalienowanych, jak i tych, które aktywnie funkcjonują w społeczeństwie. Zjawisko to określono mianem „relacji parasocjalnych” czy też “paraspołecznych”. Jest to związek jednostronny, w którym osoba poświęca swoją energię, czas oraz zainteresowanie komuś kompletnie tego nieświadomemu. Łatwo tu o porównanie do posiadania zmyślonego przyjaciela. Tworzymy w głowie fikcyjny obraz człowieka, o którym nie mamy bardziej dogłębnych informacji niż to, co sami zgodzą się publicznie udostępnić. To następnie przyczynia się do wykreowania fałszywego poczucia bliskości. Dokładnie tak samo, jak wytwory wyobraźni z lat dzieciństwa, wytworzona w naszych umysłach projekcja znanej osoby potrafi dać nam poczucie komfortu czy akceptacji, bez ryzyka, że zostaniemy przez nią odrzuceni. Mimo skojarzenia z praktykami właściwymi dzieciom, w relacje paraspołeczne angażuje się wielu nastolatków, dorosłych czy nawet osób starszych. Warto przytoczyć choćby przykład grupy, którą wnikliwie opisują w swojej książce „Przegryw: mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” autorki Aleksandra Herzyk i Paulina Wieczorkiewicz. Reportaż pozwala czytelnikom poznać społeczność inceli, mężczyzn, których łączy przykre przekonanie o własnej niższości oraz tendencja do wylewania swoich głęboko skrywanych frustracji w Internecie. Niezwykle często właśnie ludzie o obniżonym poczuciu własnej wartości szukają ukojenia na internetowych forach, u podejrzanych „nauczycieli podrywu” czy też bezpośrednio u osób, które uważają za atrakcyjne. Pozorna anonimowość, którą zapewniają media społecznościowe, eliminuje ryzyko odrzucenia. Z tego względu niektórzy czują się w relacjach parasocjalnych znacznie bezpieczniej niż w tych, które nawiązali lub mogliby nawiązać z członkami własnego otoczenia społecznego.
Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że zjawisko to jest czymś nowym. W rozmowie z portalem BuzzFeed, Angèle Christin, profesorka z Uniwersytetu Stanforda, zaznaczyła, iż pierwsze relacje parasocjalne zauważalne były już w XVIII wieku. Filozofowie Jean-Jacques Rousseau oraz Wolter skupiali wokół siebie rzesze fanów, zafascynowanych ich pracą. Wielbiciele z łatwością rozpoznawali swoich idoli i zatrzymywali ich na ulicach, prawdopodobnie kierowani chęcią odbycia filozoficznej pogawędki. Paraspołeczne związki przeżywały szczególny renesans w latach 60. i 70. XX wieku, kiedy w wielu europejskich i północnoamerykańskich domach pojawiły się pierwsze telewizory. Za sprawą programów czy filmów telewizyjnych do milionów salonów wprowadzono ulubione gwiazdy, których obecność dawała ukojenie w okresie przemian społecznych i niepewności. Szczególnie cykliczność, jaką charakteryzowały się seriale, przyczyniła się do wzrostu zaangażowania w relacje parasocjalne. Fabuła wielu ówczesnych programów skupiała się na wątkach codziennych, bliskich większości obywateli należących do klasy średniej. Widzowie utożsamiali się z bohaterami, którym poświęcali tygodniowo wiele godzin swojego czasu i uwagi. Dzielili podobne problemy i wartości, traktowali ich jak przyjaciół, co często doprowadzało do obniżenia umiejętności odróżnienia aktora od odgrywanej przez niego postaci. Telewizory były często głównym towarzyszem wielu kobiet, które wówczas zajmowały się domem i spędzały więcej czasu z ulubionymi serialami, niż z mężami. Elvis Presley oraz członkowie zespołu The Beatles, dokładnie tak, jak telewizyjni bohaterowie, stali się idolami milionów. W przypadku fanów Presleya, ich szaleństwo na punkcie artysty niejednokrotnie wymykało się spod kontroli. Wielbiciele krzyczeli i mdleli na jego widok, niektórzy próbowali zrywać z niego ubrania, aby zachować je na pamiątkę lub wkradać się na teren jego posiadłości, z nadzieją na to, iż Król Rock’n’Rolla uraczy ich prywatną rozmową. Artysta podkreślał, że te zachowania ze strony fanów sprawiały, iż czuł się uwięziony we własnym domu, osaczony oraz samotny. Podobnie było w przypadku Beatlesów. Obsesja na ich punkcie we wczesnych latach 60., nazwana Beatlemanią, objawiała się szczególnie podczas koncertów. Publiczność krzyczała podczas ich występów tak głośno i niekontrolowanie, że muzycy sami nie słyszeli, jak grają. Członkowie zespołu bali się o swoje bezpieczeństwo, gdyż fani mieli tendencję do wskakiwania na ich samochody, naruszania ich prywatnej przestrzeni czy nawet (co zdarzyło się Lennonowi) prób wyrywania im włosów.
Mimo bezkresnego szaleństwa, które czasami potrafi iść w parze z parasocjalnym uwielbieniem, poczucie komfortu, które dają nam wykreowane w głowach więzi, potrafi być wysoce kojące. Wiele społeczności internetowych, szczególnie tych skupionych wokół streamerów czy youtuberów, traktuje ulubionych twórców, jak nieodzowny element swojej rutyny. Jedną z najpopularniejszych w Polsce osób prowadzących transmisje live jest aktualnie YoungMulti, który każdorazowo gromadzi przed ekranami komputerów około 10 tysięcy widzów. Kiedy zdarzało mu się odwoływać streamy, na przykład z powodów osobistych, po powrocie do działalności zalewała go zawsze nieprawdopodobna ilość stęsknionych komentarzy. Często dotyczyły one właśnie kwestii smutku spowodowanego koniecznością odejścia od stałej rutyny. Wiadomości, takie jak „w końcu mam czego słuchać do robienia obiadu”, „dziwnie było bez streamów” czy „dobrze, że wróciłeś” świadczą o tym, jak istotną rolę odgrywa twórca w codzienności swoich fanów. Z zaangażowaniem się w tego rodzaju pozorne związki wiąże się jednak wiele konsekwencji. Efekty pozytywne, bywają niestety przyćmione przez skutki negatywne. Istnieje bowiem grupa ludzi, którym nie zależy na budowaniu w takich relacjach pewności siebie czy na znalezieniu autorytetu, przeciwnie – ich zniekształcone niechęcią wyobrażenia na temat znanych osób, w skrajnych przypadkach prowadzić mogą do niebezpiecznych sytuacji. Żadna ze skrajności nie jest reakcją pożądaną. Osoby, które wręcz napastliwie okazują uwielbienie ukochanym celebrytom, tłumacząc swoje zachowania chęcią poczucia się wyjątkowo czy doświadczenia bliskości z nimi, bywają znacznie bardziej szkodliwe niż ich przeciwnicy. Do wybryków tego rodzaju należą między innymi stanie godzinami pod domami czy hotelami gwiazd, aby dostać od nich autograf, zadawanie pytań przekraczających granice dobrego smaku, próba kontaktu z nimi za wszelką cenę czy napastowanie w miejscach publicznych. Bycie fanem czy idolizowanie konkretnej gwiazdy nie daje nikomu przyzwolenia na tego rodzaju zachowania, ci ludzie nie są nam nic winni ani do niczego zobligowani.
Rzeczy, które fani robią w imię „miłości” notorycznie wymykają się spod kontroli. Pod koniec października 2024 roku amerykańskiej gwieździe tenisa ziemnego, Benowi Sheltonowi, oświadczyła się jedna z fanek. Miało to miejsce podczas jednego z meczów, jaki zawodnik zagrał w turnieju Swiss Indoors Basel. W trakcie drugiego seta wielbicielka na cały głos zapytała 22-letniego sportowca “Czy wyjdziesz za mnie?”, co mężczyzna z początku zignorował. Publiczność, zachwycona propozycją miłośniczki Sheltona, oczekiwała od niego odpowiedzi. Ten jednak, zawstydzony niecodzienną sytuacją, uśmiechnął się i przecząco pokiwał głową. Wydarzenie to, choć nieszkodliwe i niezagrażające zdrowiu tenisisty, można z pewnością uznać za stawiające go w niekomfortowej pozycji. Dużo większą szkodliwością, szczególnie dla poczucia bezpieczeństwa gwiazd, charakteryzowały się przypadki stalkingu. W lipcu tego roku, podczas The Eras Tour, aresztowano mężczyznę, który próbował za wszelką cenę wejść na koncert Taylor Swift. W samej sytuacji nie byłoby zapewne nic niebezpiecznego, gdyby nie fakt, że człowiek ten wielokrotnie groził w internecie piosenkarce oraz jej partnerowi. Prześladowanie idoli lub, jak w powyższym przypadku, znienawidzonych celebrytów, ma miejsce także w naszym kraju. Członkowie grup takich jak Genzie oraz Ekipa w trakcie swojej działalności nagminnie padali ofiarą rodziców swoich nieletnich fanów. Matki oraz ojcowie przywozili swoje pociechy pod domy, w których pracowali bądź mieszkali twórcy, wymagając od nich kontaktu z zapatrzoną w nich młodzieżą. Choć młodzieńcza chęć znalezienia się jak najbliżej swoich idoli jest zrozumiała, to przyzwolenie opiekunów na zachowania prześladowcze należy do tendencji karygodnych.
Niemniej jednak angażowanie się w relacje paraspołeczne ze strony samych osób publicznych nie dotyczy tylko celebrytów zagranicznych. Przeciwnie – wiele polskich gwiazd czy influencerów chętnie stwarza i pielęgnuje poczucie więzi fanów z ich personami medialnymi. Przez wzgląd na łączące nas pochodzenie, łatwo o wrażenie, iż mamy z nimi więcej wspólnego niż z muzykami lub aktorami zza oceanu. Podobne miejsce zamieszkania, możliwość uczestnictwa w tych samych wydarzeniach i odwiedzanie tych samych miejsc czy nawet posługiwanie się tym samym językiem wzmagają poczucie bliskości. Na potrzeby artykułu porozmawiałam z Dagmarą Szewczyk – influencerką i byłą zawodniczką Fame MMA. Zapytana o to, jak wyglądają jej relacje z obserwatorami, przytoczyła przykład ze swojej działalności na platformie OnlyFans.
– Zaskoczyło mnie, że na prywatnym czacie ludzie nie proszą o nic obrzydliwego. Najczęściej piszą do mnie mężczyźni, którzy potrzebują się komuś wygadać, opowiedzieć o swoim dniu. Chcą być wysłuchani, a nie mają lub nie wiedzą do kogo z tym pójść. Traktują mnie trochę jak terapeutkę, ufają mi, bo znają mnie z Internetu i im to wystarczy. – powiedziała Szewczyk.
Mężczyźni, o których wspomina Dagmara wydają się mieć ze sobą wiele wspólnego. Znaczna większość z nich to ludzie wyraźnie samotni, którym brakuje w życiu zaufanej, życzliwej osoby. Być może w ich otoczeniu znalazłby się taki człowiek, ale niskie poczucie własnej wartości doprowadza do tego, że trudno im uwierzyć w dobre intencje ludzi faktycznie zainteresowanych ich losem. Klienci influencerki nie należą także do ludzi skąpych, bowiem zarówno subskrypcja na platformie OnlyFans, jak i prowadzenie czatu są odpłatne, a niektórzy nie szczędzą też na dodatkowych przelewach. Kwestia finansowa nie byłaby aż tak istotna, gdyby nie fakt, iż za kwotę poświęcaną na tę rozrywkę, można by z łatwością opłacić choćby jedną sesję psychoterapeutyczną w miesiącu. Wielu mężczyzn woli niestety sięgać po rozwiązania, które choć bardzo szybko, to tylko na moment uśmierzą ból, zamiast poprosić o realną pomoc. Trudno ich jednak winić, gdyż głównym sprawcą przekonania o wstydliwości otrzymywania profesjonalnego wsparcia są społecznie ugruntowane, patriarchalne wzorce męskości.
Influencerzy są specyficzną grupą w kontekście relacji paraspołecznych, bowiem „wpuszczają” fanów do swojego życia zdecydowanie bardziej niż muzycy, aktorzy czy sportowcy. Granica ta zaczęła się jednak powoli zacierać. Wielu celebrytów zmuszonych było zostać także twórcami internetowymi, choćby w celu promowania swoich nowych utworów, filmów czy wydarzeń, w których biorą udział. To połączenie profesji nie jest niczym wstydliwym, bowiem zawód influencera jest aktualnie po prostu jedną z nowych form pracy. Choć pogląd ten może wciąż wydawać się kontrowersyjny, trudno zaprzeczyć stwierdzeniu, iż obecnie lwia część marketingu internetowego odbywa się właśnie na profilach tych twórców. Istotą ich pracy jest promowanie partnerów swoich kanałów i ich produktów bądź usług poprzez wywieranie wpływu komunikatami perswazyjnymi na odbiorców, którzy darzą ich zaufaniem. Docierają do różnych grup odbiorczych, najpopularniejsi z nich gromadzą widzów w różnym wieku i o różnych zainteresowaniach. Idealnym przykładem jest Wersow, której grono obserwatorów poszerzyło się znacznie w momencie założenia przez twórczynię rodziny. Oprócz fanów zaznajomionych z jej treściami od lat, wśród widzów Weroniki znalazły się tysiące nowych osób, zainteresowanych tematyką macierzyńską. Zaufanie, które influencerzy wzbudzają w swoich odbiorcach, prowadzi nierzadko do głębokiego utożsamiania się widowni z twórcą. To zaś może skutkować szybszym niż w przypadku celebrytów niedziałających w przestrzeni internetowej, wykształceniem się więzi parasocjalnej. Profesja ta jest więc szczególnie narażona na skutki tego typu związków, co udowadniają przypadki stalkingu, ujawniania prywatnych adresów internetowych celebrytów czy częste nękanie ich w miejscach publicznych.
Dla charyzmatycznych, atrakcyjnych czy też wyjątkowo tajemniczych celebrytów, którzy w dzisiejszych czasach są dla nas pozornie na wyciągnięcie ręki, łatwo stracić głowę. Warto jednak upewnić się, czy razem z jej utratą nie tracimy też szacunku zarówno do innych, jak i do samych siebie. W pogoni za idolami zdarza się nam zapominać o kluczowym aspekcie, jakim jest człowieczeństwo ukochanych gwiazd. Fani mają tendencję do uprzedmiotawiania swoich ulubieńców, często traktując ich niczym maszyny do rozdawania autografów czy pozowania do zdjęć. Iluzja bliskości i przyjaźni z podziwianym artystą, twórcą lub sportowcem może bez wątpienia być pokrzepiające dla osoby zaangażowanej w relację paraspołeczną. Choć w związek ten energię wkłada tylko jedna ze stron, żadna z nich nie powinna zostać przez niego pozbawiona komfortu.
Maria PILARSKA