Nowy rok, a w reprezentacji Polski po staremu

W reprezentacji Polski nie zmienia się nic / Źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Probierz.jpg, fot. Piotr Kucza

Każdego Sylwestra wielu Polaków robi postanowienia noworoczne, takie jak np. regularne uczęszczanie na siłownię. Zapału starcza im zazwyczaj na jeden, góra dwa miesiące. Pod tym względem reprezentacja Polski w piłce nożnej dobrze odzwierciedla charakter rodaków. Co każdą zmianę trenera słyszymy zapowiedzi odważnej, ofensywnej gry. Kiedy jednak przychodzi przekuć słowa w czyny, obserwujemy dobrze znany wszystkim schemat: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Czy w tym roku może nastąpić przełom?

Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, należy przypomnieć sobie rok 2024. Był on, nie ma co się oszukiwać, fatalny pod każdym względem. Słaby wynik na Mistrzostwach Europy w Niemczech dało się przebaczyć ze względu na wyjątkowo trudną grupę. Francja, Holandia i Austria to drużyny znajdujące się na nieosiągalnym dla nas poziomie. Nic nie może jednak wytłumaczyć absolutnej klęski poniesionej w Lidze Narodów. Ponownie, porażki z Portugalią i Chorwacją można zrozumieć. Nie da się jednak usprawiedliwić spadku z dywizji A do B. Szkocja to zespół skrajnie przeciętny, pełen piłkarskich wyrobników. Nasza kadra nie ma najzwyczajniej w świecie prawa przegrywać z rywalami tej klasy, grając u siebie. Szczególnie że ta klęska powoduje, iż w kolejnych edycjach eliminacji Mistrzostw Świata czy też Europy możemy nie mieć koła ratunkowego w postaci baraży. Jeszcze bardziej niepokoić powinien jałowy styl gry w wykonaniu naszych piłkarzy. Dodając do tego fakt, że selekcjoner Michał Probierz w swoich wypowiedziach zdaje się bagatelizować opisane wyżej problemy, można załamać ręce.

Los nam sprzyja

Kadra ma jednak nielimitowane pokłady szczęścia. Grupa eliminacji do Mundialu w składzie: Malta, Litwa, Finlandia oraz Hiszpania bądź Holandia jest prawdziwym cudem. O ile nie mamy co liczyć na zwycięstwo z tymi ostatnimi, powinniśmy celować w drugie miejsce. Szczególnie że gwarantuje ono baraże, które łatwe nie będą, ale dają dodatkową szansę, by awansować na imprezę czterolecia. Każde miejsce poniżej drugiego będzie niespotykaną w naszej historii kompromitacją. Moim skromnym zdaniem, dopóki selekcjonerem pozostaje były szkoleniowiec Jagiellonii czy Cracovii, nie można wykluczyć czarnego scenariusza.

Człowiek w za dużych butach

Ustalmy jedno. Michał Probierz jest niezłym trenerem ligowym. Zarówno w Jagiellonii, jak i w Cracovii odnosił sukcesy w postaci medalu Ekstraklasy oraz nawet Pucharu Polski. Nie jest jednak przypadkiem, że pomimo długoletniego doświadczenia, tradycyjnie największe i najbogatsze kluby, Lech i Legia, nie zdecydowały się na jego zatrudnienie. Wynikało to ze stylu, jaki preferuje obecny selekcjoner. Jest on w dużej mierze oparty na mocno siłowej, opartej na dośrodkowaniach grze. Swoiste przeciwieństwo Tiki-taki lub innych poważanych we współczesnym futbolu stylów gry. W połączeniu z ogólnym brakiem ogłady (słynna wypowiedź o whisky), nie uchodzi on za trenera, który potrafiłby zreformować grę naszej kadry. Co zresztą widać po tym, jak nie radzi sobie z budowaniem debiutantów. Weźmy za przykład Maxiego Oyedele. Niewątpliwie piłkarz ten może w dalekiej przyszłości stanowić o sile reprezentacji Polski, lecz selekcjoner spalił go już na starcie. Nie wystawia się bowiem zawodnika, który rozegrał zaledwie kilkadziesiąt minut w profesjonalnej piłce, w pierwszym składzie na mecz z potężną Portugalią. Takich przypadków jest więcej (chociażby Mateusz Bogusz) i wskazują one, że szkoleniowiec ma niewystarczające kompetencje do pełnienia tej, bądź co bądź, zaszczytnej funkcji. I pewnie nigdy by jej nie otrzymał, gdyby nie znajomość z aktualnym prezesem PZPN Cezarym Kuleszą.

Co przyniesie przyszłość?

Eliminacje do Mistrzostw Świata 2026 będą więc zapewne kontynuacją stagnacji w wykonaniu reprezentacji. Grupa jest na tyle słaba, że powinniśmy zapewnić sobie drugie miejsce i co za tym idzie baraże. Co w nich? Na to trudniej odpowiedzieć. Składają się one z półfinału i finału. O ile w pierwszym etapie możemy trafić nawet na San Marino. O tyle w finale możemy zagrać z lepszym rywalem niż Walia, z którą walczyliśmy o ubiegłoroczne Euro. Znowu więc musimy polegać na szczęściu, a nie na naszej grze.

Nie ma co ukrywać – nasza drużyna jest obecnie w zbyt słabej dyspozycji, żeby oczekiwać awansu na Mundial. Tak się jednak dzieje, kiedy o zatrudnieniu na bardzo wymagające i odpowiedzialne stanowisko decyduje kolesiostwo, a nie realne umiejętności.

Antoni OCHAPSKI