,,Bridget Jones 4” – co narozrabiała tym razem?

W życiu Bridget Jones po raz kolejny nie zabraknie adoratorów. / Źródło: Patricia Wong / flickr.com / https://creativecommons.org/licenses/by-nc-sa/2.0/

,,Bridget Jones” Helen Fielding jako tetralogia stała się pierwowzorem dla filmowych odsłon, które debiutowały w kinie kolejno: w 2001, 2004 oraz w 2016 roku. Do tej pory trylogia cieszyła się wybitnym sukcesem, a Bridget stała się ikoną dla wielu kobiet. Aktualnie, po 9 latach doczekaliśmy się kolejnej części tej sagi. Czy była ona konieczna? Czy we współczesnym świecie wartości, jakie niesie ze sobą Jones nadal mogą obowiązywać? 

Dla wszystkich, którzy obawiają się czy w tej części przygód blond dziennikarki, główna bohaterka pozostanie sobą, to śmiało mogę uspokoić. Esencja jej specyficznego stylu bycia, do którego przekonała rzesze oddanych fanów, tutaj jest nadal obecna. Ma ona – podobnie jak wcześniej — sercowe rozterki stają się pośrednim motywem przewodnim. Jej styl życia również nie uległ diametralnej przemianie: nadal ma swoje roztrzepane momenty, chociaż —czego nie można jej zarzucić — przez większość czasu doskonale stawia czoła życiowym wyzwaniom. Filmowa klamra kompozycyjna tej opowieści, to również ogromna ilość nawiązań do poprzednich części. Ten aspekt jest niebanalnym atutem i swego rodzaju gloryfikacją dla wiernych widzów. Zaczynając od tak symbolicznego dla tej serii pisania w pamiętniku czy wykonanie szczególnej dla Bridget piosenki przez jej syna. Nie zabrakło także swojego rodzaju hymnu tej produkcji, czyli wstawek z utworem ,,All by myself”. Wszystkie te elementy składają się na 2-godzinną projekcję przepełnioną wzruszeniami i sentymentem.

Kiedy w 2001 roku poznaliśmy Bridget, była wówczas 32-letnią singielką. Jednym z jej większych kompleksów były zbędne kilogramy widoczne na wadze. Chociaż umówmy się, pod tym kątem film ten się naprawdę źle zestarzał, ponieważ bohaterka nie miała problemów z otyłością, co tak usilnie jej wmawiano. Niektórym odbiorcom charakterystyczny styl bycia Jones może przeszkadzać – czasami bywała nieokrzesana, roztrzepana i za bardzo skupiona na tym, aby znaleźć tego jedynego. Niejednokrotnie zaliczając publiczne wpadki, narażała się na krytykę ze strony innych. Ona jednak te wszystkie swoje fuck’upy nauczyła się traktować z humorem i dystansem. Większa akceptacja dla samej siebie, pozwoliła jej na danie sobie przyzwolenia na miłość ze strony Darcy’ego. Ponadto w pierwszej części bohaterka wytrwale walczyła o swoją pozycję w zawodzie dziennikarskim. Pomimo licznych niefortunnych momentów, udowodniła, że nie bez przyczyny starała się o ugruntowaną pozycję w tej dziedzinie. 

Każda lekcja życia to dla niej nauczka. 

W drugiej części kobieta jest w dobrze rokującym związku ze swoim wymarzonym mężczyzną. Bridget próbuje przywyknąć do stosunkowo nowej dla niej rzeczywistości. Nie do końca wierząc, że wszystko może się dobrze układać, bohaterka staje się chorobliwie zazdrosna o ukochanego. Kompleksy i brak poczucia własnej wartości dają jej ponownie się we znaki. ,,W pogoni za rozumem” główna postać oczekuje pierścionka zaręczynowego, pragnie tej stabilizacji życiowej, co wynika z potrzeby bycia kochaną i zrozumianą. Jedną z ważniejszych puent tego filmu staje się obawa przed samotnością i temu w jaki sposób jej sprostać. Bridget szukając odpowiedzi na to pytanie, popełnia po drodze liczne błędy, które jednak mają szczęśliwe zakończenie. W trzeciej odsłonie kobieta ma już 43 lata, a do stanu cywilnego: zamężna, było jej na początku bardzo daleko. Kiedy zachodzi w ciążę pojawia się problem – kto jest ojcem? Nieoczywisty trójkąt miłosny to dla naszej bohaterki kolejna cenna życiowa lekcja. Pomimo swoich przywar, Jones pragnie stać się dobrą matką i zaczyna rozumieć, że musi dojrzeć. To właśnie wówczas udaje jej się zbudować tym razem trwałą i opartą na solidnych fundamentach relację z Darcym. 

Aktualnie, Bridget jest 50-letnią wdową z dwójką dzieci. Biorąc pod uwagę, że jest to konwencja komediowa, pokazanie, że jej happy end z Darcym nie trwał długo, jest czymś zakrawającym o poważniejszy ton. Kobieta uczy się, jak pogodzić rodzicielstwo z brakiem jej ukochanego. Czy powinna sobie dać przyzwolenie na miłość raz jeszcze? Jak kochać, skoro jej małżonek zginął podczas humanitarnej misji? To pytania wiodące prym w tej odsłonie. Tegoroczna część pokazuje nam także realia blond dziennikarki jako matki. Bywa czasami niezorganizowana, zdarza się jej zapomnieć uzupełnić lodówkę, ale w tym wszystkim ma serce na dłoni dla swoich pociech. Jones normalizuje swoją postawą rzeczywistość, ponieważ od śmierci Marka mijają właśnie cztery lata. Ukazuje żałobę jako aspekt, na który musimy sobie dać czas. Niesie też ze sobą przekaz, że w szukaniu siebie na nowo po 50-tce nie ma absolutnie nic złego. Jej ponowna próba odnalezienia się w dziennikarskim świecie, dla części widowni może być niczym balsam. Taka właśnie jest Bridget – z nieidealnym życiem, ale wytrwale stawiając mu czoła.

Ważne są symbole.

Ten film to ukoronowanie w szczególności dla widzów, którzy są po seansach poprzednich części. Pojawia się wiele nawiązań. Jednym z moich osobiście ulubionych jest sweter, w jakim pojawia się syn głównej bohaterki. Był on identyczny z ubraniem, jakie mogliśmy zobaczyć na Colinie Firthcie podczas spotkania u rodziców Bridget. Ważna jest też ukazująca się biała sowa. Wypatruje jej w szczególności najmłodsza z rodziny Darcy, zwłaszcza wieczorami przed snem. Możemy potraktować to jako odniesienie do jej zmarłego ojca, który właśnie w takiej formie sprawuje nad nią i resztą rodziny swego rodzaju obserwację. Symboliczny jest również bohater Hugh Granta, który jak pamiętamy z poprzednich części miał już nawet swój pochówek. Tutaj powraca – zdecydowanie żywy i nadal będąc takim amantem, jak dawniej. Jego słabość do młodszych kobiet z wiekiem nie zmalała. W większości jego sceny będą dla widzów powodem do śmiechu i wspominania, że Daniel pozostał sobą w każdym tego słowa znaczeniu. Razem z wulgarnymi tekstami niesie on jednak pewien sentyment wraz z kolejnym przesłaniem – nikt z nas nie chce zostać sam na starość. To tylko kilka z wyraźnie ukazanych w produkcji nawiązań czy alegorii. Wyłapywanie ich oraz analiza z pewnością mogą dla widzów okazać się dodatkowym uatrakcyjnieniem seansu. 

To co, z pewnością jest wspólnym mianownikiem każdej z tej części to swego rodzaju normalizacja. W pierwszej części Bridget swoją postawą uspokajała, że nie ma nic złego w tym, że w wieku 30 lat nie miała jeszcze życiowego partnera, ani rodziny. Ściągając w ten sposób maski z oczu wielu osobom, które postrzegały swój życiowy sukces jedynie przez pryzmat tego czy mają komu powiedzieć sakramentalne ,,tak”. Z perspektywy czasu jednak zauważamy ten niepokojący trend, który był propagowany w pierwszej części – mowa o tym, że postrzegano Bridget jako osobę z nadwagą, co zupełnie mijało się z rzeczywistością i tworzyło nierealistyczne ideały. Warto zaznaczyć, że to jedyny poważniejszy mankament tej sagi. W większości propaguje ona wartości, z którymi spora część populacji (nie tylko tej damskiej) może się utożsamić. Budując tym samym bezpieczną przestrzeń i zrozumienie dla widzów. W tym roku Jones niesie przesłanie, że na miłość nigdy nie jest za późno, a budowanie lub modyfikowanie swojego życia po 50-tce jest czymś jak najbardziej w porządku. 

Pytanie czy ta część była konieczna jest kwestią sporną, dlatego, że równie dobrze radziła sobie ta franczyza w trój-etapowym wydaniu. Warto jednak pamiętać, że filmy są luźną adaptacją książek, których autorka napisała czwarty rozdział tej historii. Co więcej, dla wszystkich rozczarowanych seansem, dobrze mieć z tyłu głowy fakt, że od premiery poprzedniej produkcji minęło 9 lat. Czy przez 9 lat życie nas wszystkich nie ewoluowało, że niektórzy oczekują ,,starej, dobrej Bridget Jones”? Wszystko i wszyscy się zmieniamy, ta blond dziennikarka również. Dla prawdziwych koneserów tej serii będzie to sentymentalny powrót z nutą świeżości, wzruszeń i gwarantowaną dawką powodów, aby śmiać się do rozpuku. 

Julia ZYGMUNT