Krwawe rozgrywki powracają. Recenzujemy drugi sezon „Squid Game”

„Squid Game” to prawdziwy fenomen. Na premierę drugiego sezonu czekały miliony fanów. Źródło: Dick Thomas Johnson/wikimedia commons/Creative Commons Attribution 2.0 Generic

W 2021 roku na platformie Netflix zadebiutował serial „Squid Game”, który błyskawicznie podbił serca widzów na całym świecie. Po trzech latach oczekiwania nadszedł wyczekiwany moment – druga odsłona fenomenu powróciła z jeszcze większym rozmachem! Mordercze rozgrywki, pełne niespodziewanych zwrotów akcji, barwne postacie oraz emocjonujące konkurencje gwarantują mocne wrażenia. Czy widzów ponownie zachwycił ten świat pełen adrenaliny i napięcia?

Akcja przenosi nas do Korei Południowej, trzy lata po wydarzeniach z pierwszego sezonu. Głównym bohaterem ponownie zostaje znany nam Seong Gi-hun – zwycięzca rozgrywek z 2021 roku. Już na początku można w nim dostrzec przemianę. Bohater stara się za wszelką cenę ponownie wziąć udział w krwawej grze, tym razem aby położyć jej kres. Historia zostaje opowiedziana w sposób wyjątkowo dynamiczny. Zauważalna jest zmiana  tempa oraz tonu – jest o wiele poważniej, a bohaterowie nie zostają wrzuceni do rozgrywek od pierwszego odcinka. 

Początkowo zostaje ukazane  śledztwo Gi-huna, który stara się odnaleźć tajemniczego rekrutera. Mężczyzna próbuje dotrzeć do osoby rozdającej wizytówki z numerem telefonu, który umożliwia przyłączenie się do gry.  Z drugiej strony, śledztwo również prowadzi wcześniej poznana postać — policjant Hwang Jun-ho, który w poprzednim sezonie infiltrował odludną wyspę, by odnaleźć swojego brata. Wątek obu dochodzeń poprowadzony jest w emocjonujący sposób, pełen zwrotów akcji. Osobiście uważam go za jeden z lepszych elementów fabularnych w całej serii.  Takie rozpoczęcie drugiej serii „Squid Game” sprawia, że przyzwyczajeni do pierwotnego formatu widzowie mogą czuć lekkie rozczarowanie brakiem krwawych gier od pierwszego odcinka. 

W drugim sezonie mamy szansę ujrzeć mordercze rozgrywki z szerszej perspektywy, mianowicie od strony strażników. Bliżej poznajemy postać Kang No-eul, uciekinierki z Korei Północnej, która zostaje zatrudniona jako jedna z osób odpowiedzialnych za zabijanie przegranych. Perspektywa ta jest szczególnie interesująca, ponieważ Kang wpada w konflikt z innymi strażnikami, sprzeciwiając się handlowi ludzkimi organami i niedobijaniu cierpiących w agonii graczy. Jej postać stanowi urozmaicenie, które zdecydowanie było potrzebne serialowi, by lepiej zrozumieć funkcjonowanie „obozu”. Jeśli chodzi o nowych graczy, są oni niesamowicie barwni i charyzmatyczni. Scenarzyści postanowili wyróżnić kilku bohaterów, tworząc dla nich tło  składające się z jaskrawych doświadczeń i motywów, z powodu których zdecydowali się na udział w rozgrywkach. Poznajemy równie zabawnego, co irytującego rapera, starszą matkę z synem, a także młodą kobietę w ciąży. Nowi bohaterowie wydają się jeszcze ciekawsi od grupy z pierwszego sezonu i jestem pewien, że zapiszą się w mojej pamięci na dłuższy czas.

Premierze drugiego sezonu towarzyszyły kreatywne akcje promocyjne
Źródło: fot. Elliott Brown/flickr.com/https://creativecommons.org/licenses/by-nc-sa/2.0/

Elementem nadającym groteskową formę „Squid Game” były zabawy z dzieciństwa, w które uczestnicy grali na śmierć i życie. W kontynuacji mamy do czynienia ze znaną grą w „czerwone, zielone” oraz z dwiema zupełnie nowymi konkurencjami. Jedną z nich, najbardziej zapadającą w pamięć, jest rozgrywka w „gromadki”, podczas której jadący na karuzeli uczestnicy , po usłyszeniu liczby, muszą w jak najkrótszym czasie wejść w określoną liczbę osób do pokoju. W przeciwnym przypadku następuje eliminacja. Ta konkurencja z pewnością dostarczyła najwięcej wrażeń spośród wszystkich pojawiających się w trakcie tego sezonu. Niemniej jednak odczułem brak głębi przeżyć oraz ładunku emocjonalnego, który w przypadku pierwszej serii pojawiał się kilkukrotnie. Nie zabrakło także „konkurencji specjalnej” – bójki graczy podczas zgaszenia świateł. Sceny trwające w tym czasie były jednymi z najbardziej brutalnych i krwawych z całego serialu. Muzyka towarzysząca tym grom została świetnie dobrana, doskonale wpasowując się w scenerię i pomagając odwzorować uczucia bohaterów.

W nowym sezonie powrócił doskonale znany wątek „zepsucia” ludzi, którzy dla pieniędzy są w stanie zrobić wszystko. Drugi sezon jeszcze wyraźniej ukazuje tę problematykę, jak w scenie, w której rekruter oferuje bezdomnym wybór między zdrapką a jedzeniem. Większość, kuszona potencjalnym zyskiem, wybiera zdrapkę, która ostatecznie nie przynosi im niczego, zostawiając ich z pustymi rękoma. Dodatkowo, po każdej konkurencji, bohaterowie przebywający na wyspie stawiani są przed wyborem. Uczestnicy mogą zrezygnować z gier, wybierając większością głosów czerwony przycisk, lub kontynuować walkę o przetrwanie, a tym samym o pieniądze, wybierając niebieski. Serial ponownie podejmuje próbę krytyki systemu kapitalistycznego oraz drastycznych nierówności społecznych, ukazując, jak wpływają one  na desperackie zachowania jednostki. Co więcej, robi to jeszcze skuteczniej niż w pierwszym sezonie, dodatkowo akcentując zmagania głównego bohatera, Gi-huna, z potężnym systemem dystopijnej wyspy. 

Największym mankamentem drugiego sezonu „Squid Game” jest jego zakończenie, które pozostawia widza z poczuciem niedosytu. To wręcz wzorcowy przykład cliffhangera – chwytu, który częściej wywołuje we mnie frustrację niż ekscytację. Zamiast satysfakcji z zakończenia, doświadczyłem zawodu. Żadne wątki nie zostały domknięte, a co gorsza, zostaliśmy porzuceni tuż przed najlepszym fragmentem opowieści. Choć obietnica kontynuacji, zaplanowanej na ten rok, daje nadzieję, taki sposób zakończenia sezonu rujnuje atmosferę mozolnie budowaną przez siedem odcinków. Być może, gdyby cała historia została opowiedziana jako jednolita całość, serial zyskałby na spójności i sile oddziaływania. Rozdzielenie go w ten sposób przypomina przerwanie symfonii w momencie jej największego crescendo – pozostawia pustkę tam, gdzie miała rozbrzmieć harmonia.

Bartosz DWORCZAK