Sztuka bycia w „W pokoju obok”. Najnowszy film Pedro Almodóvara

Dla Almodovara „W pokoju obok” to anglojęzyczny debiut
Źródło: T Wei/Flickr.com/ https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/

Najnowsze dzieło Pedro Almodóvara, które zdobyło Złotego Lwa za najlepszy film na festiwalu w Wenecji, trafiło do polskich kin 27 grudnia. Oglądając „W pokoju obok”  mogliśmy zanurzyć się w poruszającą historię dwóch bohaterek, które wspólnie stawiają czoła chorobie jednej z nich. Temat podjęty przez reżysera wymagał wyjątkowej wrażliwości i subtelności, których momentami zabrakło. Czy mimo tych niedociągnięć udało się stworzyć wiarygodną i angażującą opowieść?

W swoim anglojęzycznym debiucie Pedro Almodóvar przedstawia historię dwóch bohaterek, które niegdyś łączyła bliska przyjaźń i wspólna praca. Ich kontakt jednak się urwał, gdy Ingrid wyjechała do Europy, by realizować się jako pisarka, a Martha została korespondentką wojenną. Niespodziewana wiadomość o nieuleczalnej chorobie Marthy stała się impulsem do odnowienia więzi między kobietami. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy kobieta dowiaduje się, że jej rokowania przewidują zaledwie kilka miesięcy życia. Pragnąc zachować kontrolę nad swoim losem, Martha postanawia samodzielnie zdecydować o momencie swojego odejścia. Pragnie odejść z godnością, w komfortowych warunkach i na własnych zasadach. W tym celu wynajmuje dom w środku lasu, by tam, w odpowiednim momencie, zażyć środek eutanazyjny. Pomimo początkowego sceptycyzmu, Ingrid postanawia towarzyszyć jej w tej ostatniej podróży, oferując wsparcie aż do samego końca.

Czyż nie brzmi to jak opis filmu, który, przynajmniej w założeniu, miał szansę stać się głęboko poruszającą i skłaniającą do refleksji opowieścią o egzystencji, pozostającą w pamięci widza na długo? Tak mogłoby być, gdyby reżyser nie zredukował tej historii do poziomu wydmuszki – pustej jak las otaczający dom bohaterki i barwnej jedynie na zewnątrz, niczym swetry Tildy Swinton w rzeczonej produkcji. Już pierwsze spotkanie bohaterek razi sztucznością, a zbliżenia na ich twarze, zamiast budować intymność, wywołują niezręczność. Ich rozmowa, będąca w dużej mierze sprawozdaniem ze wszystkich istotnych wydarzeń ich życiu na przestrzeni lat, przypomina ekspozycję rodem z polsatowskiego paradokumentu. Albo z polskiego klasyka – „Lubię nietoperze”, skąd pochodzi słynny cytat „jestem siostrą twojej biednej matki i to właśnie ja cię wychowałam”. Tak mniej więcej prezentuje się stopień naturalności dialogów w początkowych sekwencjach. Trzeba jednak przyznać, że w miarę rozwoju fabuły relacja między bohaterkami nabiera autentyczności, a ich rozmowy stają się bardziej płynne. Mimo wszystko, nie udało mi się zapomnieć o sztuczności świata przedstawionego. Film, zamiast przedstawiać prawdziwą relację pełną moralnych rozterek i poważnych problemów, pozostawał teatralnym przedstawieniem, w którym nic nie wydaje się autentyczne. Nie doświadczyłam ani jednej chwili, w której nie byłabym świadoma tej sztuczności i faktu, że taki dialog nie miałby miejsca w rzeczywistości. Nawet stojąc u niebiańskich bram, nie zacytowałabym w codziennej rozmowie ostatniego zdania ze „Zmarłych” Joyce’a, co dzieje się w filmie niestety nie raz.

Almodovar przedstawia wyjątkową przyjaźń dwóch kobiet. Rolę jednej z nich odegrała Tilda Swinton
Źródło: Jennifer 8. Lee/wikimedia commons/ Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International

Bolesny brak subtelności i ciągłe zarzucanie odbiorcy zbyt dosłownymi odniesieniami – czy to do modernistycznych klasyków literatury, czy malarstwa Hoppera, uczyniły film trudnym w odbiorze i w dużej mierze pretensjonalnym. Nawiązania te wydają się bowiem nic nie wnosić, może z wyjątkiem dowodu na to, że reżyser nie musi ograniczać się do języka i kultury hiszpańskiej w swoich filmach. Blokada językowa jest jednak zauważalna, szczególnie w dialogach, prowadząc do blokady emocjonalnej u widzów. Przy tak delikatnym, ale i uniwersalnym temacie, jakim jest świadomość ludzkiej śmiertelności, oczekiwałam przestrzeni na to, aby coś poczuć… nad czymś się zastanowić. Zamiast tego przestrzeń refleksji została wypełniona niepotrzebnymi słowami, które nie dawały ani chwili na oddech Wszystko zostało podane na tacy, a Almodóvar nie pozwolił widzowi na elementarny wysiłek umysłowy. Efekt ten, choć prawdopodobnie nie był jego intencją, doprowadził do utraty istotnej wartości dzieła.

„W pokoju obok” nie jest jednak filmem, który można by całkowicie spisać na straty. Doskonale dobrane do postaci wyraziste kostiumy oraz makijaże uwypuklają podejmowane przez nie decyzje. Kiedy Martha decyduje się zażyć środek eutanazyjny, ukazano ją w wyrazistej żółtej marynarce, na zbliżeniu nakładającą czerwoną szminkę. Ubiór ten kontrastuje z wcześniej noszonymi przez kobietę dresowymi spodniami czy koszulami nocnymi. Sugeruje, że „nabrała kolorów”, co w filmie ma przewrotny wydźwięk, ponieważ termin ten zazwyczaj utożsamiany jest z odzyskiwaniem sił witalnych i woli do życia, a nie z chęcią zakończenia go. Nieprzypadkowo są to akurat dwa z kolorów podstawowych, które implikują pewien powrót do korzeni, do pierwotnego samostanowienia o sobie oraz swoim istnieniu. Filmowa przestrzeń także zachwyca, przedstawiając widzowi imponującą, nowoczesną willę w środku lasu, otaczające ją małe miasteczko oraz ruchliwe ulice Nowego Jorku w pierwszej połowie dzieła. Można więc niewątpliwie stwierdzić, że warstwa wizualna wyprzedza zarówno fabularną, jak i ideologiczną, co prowadzi do wyraźnego spłycenia utworu i nadania mu charakteru wzniosłego obrazka, za którym nie kryje się wiele głębi.

Almodóvar, jako doświadczony reżyser z wieloma wyjątkowymi produkcjami na koncie, tym razem nie zachwycił i nie zaangażował emocjonalnie. Twórca zbyt intensywnie próbował oświecić widza własną erudycją i udowodnić, że żadna bariera językowa nie stoi mu na przeszkodzie. Wydaje się, że w swych usilnych staraniach zapomniał o najważniejszym – szczerości w odkrywaniu przed odbiorcą, jak naprawdę mogłoby wyglądać bycie i niepewne trwanie w pokoju obok.

Maria PILARSKA