
Wojciech Adamczyk jest znanym polskim reżyserem. Jedną z jego najwybitniejszych produkcji jest niewątpliwie serial ,,Ranczo”. W rozmowie z naszą dziennikarką opowiedział o tym, dlaczego tak zależy mu, aby 11 sezon ujrzał światło dzienne. Na chwilę przenieśliśmy się także do czasów castingów i jego największych wypatrzonych tam talentów aktorskich. Przybliżył także naszym czytelnikom historię tego, dlaczego władza nie była przychylna ostatniej kontynuacji serialu. Z okazji 19. rocznicy od emisji 1 odcinka serialu, wróćmy na chwilę do czasów jego realizacji i możliwie nadchodzących realiów.
Jak wspomina Pan początki realizacji tego serialu? Dlaczego właśnie Jeruzal stał się kolebką dla serialowych Wilkowyj?
- Szukałem bardzo określonej lokalizacji. Andrzej Grembowicz – autor scenariusza chciał, aby były bardzo blisko siebie: plebania, przystanek, salka katechetyczna, sklep, szkoła oraz urząd gminy. Podczas wyboru właściwej lokacji, jeździliśmy z jednej miejscowości do drugiej. Jeruzal został wybrany przypadkowo. Jego atutem było to, że był kiedyś miastem. Stracił prawa miejskie po wojnie napoleońskiej w 1812 roku. Zachowało się tam trochę urbanistyki, a ponieważ w większości wsie polskie to „ulicówki” budowane po obu stronach szosy, Jeruzal był praktycznie gotową scenografią.
Jak wyglądały castingi? Czy trudno było poszukać idealnych kandydatów i kandydatki do danych ról?
- Wiadomo było, że Cezary Żak będzie grał postać wójta. Z czasem pojawiła się idea, aby obsadzić go również w postaci księdza, a nie było to oczywiste od samego początku. Analogicznie wybrany został Artur Barciś do roli Czerepacha i Marta Lipińska jako Michałowa. Szukaliśmy na zasadzie castingu przede wszystkim odtwórców głównych postaci – Lucy i Kusego. Ja byłem przekonany, że wiem, kto zagra Lucy – miałem swój typ. Wówczas jednak na casting przyszła Ilona Ostrowska i ja się po prostu artystycznie „zakochałem”. W tamtym momencie nie znałem jej jako aktorki, ale podczas prób to właśnie ona wyróżniła się chociażby pięknym amerykańskim akcentem. Co do Kusego, to śp. Paweł Królikowski był czwartym kandydatem. Jego trzech poprzedników przyjęło propozycję, jednak po zapoznaniu się ze scenariuszem cała trójka odmówiła. Jeden z nich stwierdził nawet, że ten projekt w żaden sposób nie rokuje. Wówczas do polityki na najwyższych stanowiskach wkraczali bracia Kaczyńscy. Przestrzegano nas, że bliźniacy w ,,Ranczu” mogą zostać odebrani jako bezpośrednia aluzja, co mijało się z naszym założeniem. Castingi były długim procesem. W pewnym momencie wpadł mi do głowy pomysł, aby Jana Japycza odegrał Leon Niemczyk. Podobnie Bogdan Kalus, Sylwester Maciejewski czy Piotr Pręgowski, którzy byli znani ze swoich wcześniejszych artystycznych dokonań. Odkryciem castingu była także wówczas studentka II roku wydziału aktorskiego z Wrocławia – Magdalena Waligórska. To dla niej rozbudowano postać Wioletki, która początkowo miała jedynie przechadzać się z lizakiem w buzi.
Czy oprócz wspomnianej wcześniej Magdaleny Waligórskiej, jeszcze jakieś wątki zostały rozwinięte, pomimo że w początkowym zamyśle nie uwzględniono tego?
- Zdecydowanie tak. To kreacji Arkadiusza Nadera twórcy i widzowie mogą zawdzięczać zwiększoną ilość czasu ekranowego dla policjanta Staśka. Księgowa miała trzy sceny w pierwszym sezonie – w odcinku ,,Honor Gminy”. Okazało się, że Magdalena Kuta tak wspaniale zagrała ten swój ranczerski debiut, że scenarzyści od razu wzięli się za rozwój jej bohaterki. Podobnie było z wątkiem biskupa Sądeckiego, w którego wcielił się Wiktor Zborowski. Opieraliśmy się na tym, jak aktorzy się sprawdzają w roli. Przyjemnie było obserwować, jak oni wykorzystują daną szansę. Jest to jeden z niewielu seriali, który ma kilkadziesiąt gwiazd. Musieliśmy też pamiętać o tym, żeby przy pisaniu kolejnych sezonów wykorzystać wszystkich z obsady, a scenariusz nie był z gumy. Te 44 minuty na epizod były nienaruszalne. Ostatnio dostałem maila od naszego dostawcy cateringu, który podkreślił, że na żadnym innym planie nie czuł już tak wspaniałej atmosfery, jak właśnie podczas kręcenia „Rancza”. Myślę, że to też pozwalało artystom rozkwitać w takich warunkach. Zależało mi, aby była to grupa, która się szanuje.
Jak wyglądały początki ze strony telewizji? Czy długo trzeba było nakłaniać Telewizję Polską do zgody na emisję serialu?
- Serial miał trudny start. Pierwsze trzy odcinki były proponowane różnym stacjom telewizyjnym. Większość prognozowała katastrofę – jacy odbiorcy będą zainteresowani produkcją na temat życia na wsi. Pierwszy sezon na początku się nie spodobał. Był dodatkowo nieszczęśliwie emitowany –z przerwami spowodowanymi ważnymi wydarzeniami. Serial emitowany przez telewizję naziemną w tzw. ramówce musi mieć stałą, niezmienną godzinę. Ten debiut ,,Rancza” odbywał się w kratkę – raz był jeden odcinek, czasami nie było wcale, a później nagle dwa. Dla widzów było to oglądanie z doskoku, a oglądalność była wtedy na poziomie 3-4 milionów, co uznano za klęskę. Ówczesny szef redakcji filmowej śp. Piotr Dejmek – nasz wielki orędownik – powiedział wówczas, że ,,Panu się podoba, mi też, ale komu jeszcze”? Wtedy zainterweniowali Ranczersi – społeczność fanów, która napisała petycję do telewizji, a nawet przeprowadziła manifestację na Woronicza z transparentami w sprawie kontynuacji. Z wdzięczności dla nich, producent Maciej Strzembosz wynajął salę kinową i ta społeczność miała szansę zobaczyć przedpremierowo odcinek 14 i 16 z drugiego sezonu. To właśnie to spotkanie zapoczątkowało pracę nad filmem ,,Ranczo Wilkowyje”, który ujrzał światło dzienne w 2007 roku. Po nakręceniu drugiej części, TVP uznało, że przed emisją zrobi powtórki pierwszych trzynastu odcinków. Wydarzyła się niespodzianka – reemisja uzyskała oglądalność 6,5 miliona odbiorców. Było to nieoczekiwanym sukcesem i rekordem notowań dla nie premierowych odcinków. Od drugiego sezonu to już zawsze była stała pora emisji – niedziela około 20:25/20:30 – po ,,Pogodzie”.
W trakcie całego ,,Rancza” trzykrotnie było zakończenie, które przełamywało czwartą ścianę – pod koniec 4, 8 oraz 10 sezonu. Miało to być równoznaczne z pożegnaniem. Co było siłą napędową, która sprawiła, że jednak następnie serie ujrzały światło dzienne?
- Po 4 sezonie mieliśmy rok przerwy. Zakładaliśmy tylko cztery sezony. Nie spodziewaliśmy się jednak wcześniej takiego sukcesu! Wówczas również pojawiły się prośby i petycje ze strony Ranczersów. Przede wszystkim musieliśmy jednak przekonać scenarzystów. Argumentem mogło być również to, że na 5 serię producenci dostali duże wsparcie od Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Ta współpraca stała się przyczyną problemów scenariuszowych. Musieliśmy wprowadzać pewne kwestie, których życzył sobie sponsor. Była to jednorazowa próba i więcej się nie podjęliśmy niczego podobnego. Po 8 sezonie powrót był spowodowany reakcją opinii publicznej.
Czy były jakieś sprzeciwy ze strony Kościoła Katolickiego lub ze strony księży na to, w jakim świetle ukazujecie mężczyzn w sutannie?
- Nie. Chcąc kręcić w prawdziwej plebanii i prawdziwym kościele musieliśmy mieć akceptację kurii. Zawsze dostawaliśmy tę pieczątkę bez problemu. Co więcej, arcybiskup wpuścił nas na dwa sezony do swojej rezydencji. Dostaliśmy nawet nagrodę ,,Totus” za propagowanie wartości humanistycznych Kościoła, ale co zaznaczam – nie jest to równoznaczne z krzewieniem wiary.
Jak wyglądało z władzą? Czy ktokolwiek z rządu miał wpływ na to, jak wyglądał scenariusz? Czy ingerowano wam, jako twórcom w jakikolwiek sposób?
- Ze strony rządu nigdy nie spotkaliśmy się z żadnymi obostrzeniami w sam scenariusz. Zazwyczaj telewizja miała jakieś uwagi, ale też były to szczegóły. Jedynym wyjątkiem, kiedy nie mogliśmy wyemitować odcinka, była sytuacja przy wyborach prezydenckich w 2015 roku pomiędzy Bronisławem Komorowskim a Andrzejem Dudą. Pokrywało się to czasowo z wyborami wójta w naszym projekcie pomiędzy Więcławską i również Dudą – Fabianem, co było po prostu zbieżnością nazwisk. Telewizja zatrzymała jednak emisję tego odcinka. Przy II turze wyemitowano odcinek po zakończeniu ciszy wyborczej o 21:00. W jednej z miejscowości z racji braku kart do głosowania, przedłużono ten czas na udanie się do lokali wyborczych do 22:00. Spowodowało to nieznaczne protesty o złamaniu ciszy wyborczej. Często byliśmy pod wrażeniem tematów, jakie wymyślał nasz śp. Andrzej Grembowicz. Pomimo, że w momencie ich tworzenia były trochę abstrakcyjne, to kiedy następował dzień ich premiery, stawały się niezwykle aktualne. Udawało mu się profetycznie wpasowywać w główne prądy w polskiej polityce, poruszał palące, żywotne kwestie. Problem pojawił się przy ewentualnej realizacji 11 sezonu, za który chcieliśmy się wziąć dwa lata po zakończeniu 10-tki. Do tej pory wszystko działo się na poziomie wójta gminy, senatora czy ministrów. Ta jeszcze niezrealizowana seria miała rozgrywać się pomiędzy premierem Czerepachem a prezydentem Koziołem. Tutaj pojawiła się niechęć ze strony wyższych instancji. Władze telewizji obawiały się emitować produkcję, która będzie mogła być postrzegana jako aluzyjna. Oczywiście moglibyśmy zaznaczyć, że wszelkie podobieństwo do konkretnych osób było przypadkowo i niezamierzone.
Skąd pomysł na 11 sezon, skoro zapowiadano, że 10-tka jest ostatecznym słowem w Wilkowyjach?
- Około 2018 roku pojawił się pomysł ze strony scenarzysty Andrzeja Grembowicza, który wówczas był już w bardzo chorym człowiekiem. Nie napisał tego scenariusza, ale go wydyktował dzięki specjalnej aplikacji. Na początku miał to być film fabularny ,,Ranczo – zemsta wiedźm”. Po wzbogaceniu o dodatkowe sceny miał się pojawić jako sześcioodcinkowy serial. Andrzejowi zależało na tym projekcie, było to jego ukochane ,,artystyczne dziecko”. Właśnie dlatego chciałbym, aby kontynuacja powstała, ponieważ mam świadomość w jakich warunkach ten scenariusz się rodził. Dopóki będę w stanie pracować zawodowo, zrobię wszystko, aby ta seria trafiła na ekrany. Dwa lata temu miałem pomysł, aby przedstawić ten materiał w formie audiobooka. Przez długi czas myślałem, że to jedyne, co możemy zrobić. Ostatnio ponowiły się rozmowy z telewizją, zobaczymy co z nich wyniknie.
Jak wyglądałby ten 11 sezon? Co z jego umiejscowieniem w czasie? Jak zostałby ukazany fakt śmierci części obsady, jak np. śp. Pawła Królikowskiego czy śp. Franciszka Pieczki?
- Ja tej odległości czasowej, od ostatniej sceny z 10 serii nie boję się. To nie musi być opowieść pokazana z perspektywy roku od tamtych wydarzeń. Pozwólmy, aby dekada od ostatniego epizodu minęła również w Wilkowyjach. Lekka zmiana konwencji, na bardziej satyryczno-polityczną nie zaszkodziłaby produkcji. Byłoby to coś nowego, zwłaszcza po tylu latach. Chciałbym, aby wrócili wszyscy bohaterowie. W założeniu każdy z nich byłby w mniejszym, lub większym stopniu jakoś w te rozgrywki polityczne zamieszany. Natomiast w kwestii odejścia z tego świata części aktorów, to należy pamiętać, że rzeczywistość ekranowa, nie jest równoznaczna z tą za oknami. Nie chcemy na pewno tuszować śmierci pana Franciszka Pieczki. Co do Kusego, , chcielibyśmy skorzystać ze sztucznej inteligencji, która umożliwiłaby nam wykorzystanie jego głosu. Możliwe, że zostanie przedstawiony w tej części jedynie telefonicznie, rzekomo przebywając gdzieś na wernisażu lub wakacjach. Jesteśmy już po rozmowach z rodziną śp. Pawła i dostaliśmy od nich zielone światło na ten nasz zamysł.
Wiemy, że prezydent urzęduje w Polsce dwie kadencje, dokładnie 10 lat. Czy kadencja Pawła Kozioła byłaby w takim razie przedstawiona w formie retrospekcji?
- Plan jest taki, aby skupić się na końcówce jego drugiej kadencji. Cała akcja ,,Rancza” zawsze była trochę specyficznie umiejscowiona w czasie, więc nie byłby to problem scenariuszowy.
Powstały książki oparte na scenariuszu pierwszego oraz drugiego sezonu. Czy jest szansa na realizację pozostałych serii?
- Jeżeli nie uda się nam doprowadzić tego ostatniego scenariusza na ekrany, to wówczas najprawdopodobniej będzie on dostępny w wersji papierowej. Co do sezonów od 3 do 10, zadowalamy się tymi odcinkami, które zostały wyemitowane, a teraz są dostępne na DVD czy Netflixie chociażby.
Największa duma na myśl o osobie, którą wypatrzył Pan podczas castingu, przychodzi na myśl o?
- Oni wszyscy to są moje dzieci, więc je wszystkie kocham. Największą satysfakcję odczuwam z racji tego, że udało mi się „wylansować” osoby w tamtym czasie stawiające w branży aktorskiej swoje pierwsze kroki. Martę Chodorowską zaprosiłem, kiedy była na IV roku, podobnie Mateusza Rusina. Agnieszka Pawełkiewicz dołączyła do naszej ekipy będąc na III roku, a Magdalena Waligórska debiutowała u nas na II roku. Powód do dumy daje mi fakt, że każdy z obsady pokazał w Wilkowyjach coś, czego do tej pory nie widziano. Doświadczeni aktorzy potrafili pokazać kolejny walor kunsztu oraz barwę talentu.
Czy wprowadzenie kreacji Macieja Rusina jako księdza Maćka było celowym zabiegiem? Czy chciano w ten sposób ukazać takie zderzenie inteligencji w Wilkowyjach?
- Naszym celem było ukazanie żyjącego w swojej własnej bańce filozoficznej intelektualisty. Chcieliśmy go skonfrontować z prawdziwym życiem. Z tym, jak odmiennymi wartościami mogą się kierować prości ludzie. Dla niego miała to być nauka, jak funkcjonować ze społecznością wilkowyjską, jak rozmawiać z poszczególnymi osobami ich językiem. Dzięki temu dowiedział się, jak szukać porozumienia.
Czy Pana zdaniem, z perspektywy czasu – ,,Ranczo” ma bardziej charakter moralizatorski, czy może profetyczny?
- Mieliśmy taką oświeceniową ideę – uczyć bawiąc, bawić ucząc. Stworzony został portret Polaków pisany z serca, z ogromną miłością, ponieważ wszyscy jesteśmy patriotami. Staraliśmy się przyczynić do tego, aby ten nasz kraj był chociaż odrobinę lepszy. Mając tak potężne medium w swoich rękach, jakim jest telewizja, byłoby głupio nie podjąć takiej próby. My tym serialem to zrobiliśmy, a efekty niech już oceniają inni.
Julia ZYGMUNT