Historia upadku człowieka, czyli o filmie „Operacja Maldoror”

Fabrice du Welz – reżyser filmu „Operacji Maldoror” / Źródło: fot. Bernhard Holub / Wikimedia Commons

Belgia lat 90., brutalna rzeczywistość i atmosfera niepokoju – to tło najnowszego filmu Fabrice’a du Welza. „Operacja Maldoror” to thriller z elementami kryminału, choć trudno jednoznacznie przypisać go do konkretnego gatunku. Reżyser skupia się przede wszystkim na psychologicznych aspektach, zagłębiając się w mroczne zakamarki ludzkiej psychiki. Sama fabuła? To nieoczywista i wielowymiarowa opowieść, nad którą zdecydowanie warto się pochylić.

Pod koniec marca na ekrany kin trafiła długo wyczekiwana produkcja, która miała porwać wszystkich fanów kryminalnych thrillerów. Już przed premierą porównywano ją do kultowego „Siedem” Davida Finchera, twierdząc, że od czasu tamtego arcydzieła nie powstał równie dobry film w tym gatunku. W Polsce zadebiutował pod nazwą  „Operacja Maldoror”. Jednak czy faktycznie sprostał ogromnym oczekiwaniom i stanął na równi z legendą sprzed trzydziestu lat? Odpowiedź na to pytanie wywołuje sporo kontrowersji i dzieli widzów. 

Z jednej strony film bez wątpienia wpisuje się w mroczną estetykę klasycznych thrillerów – surowa atmosfera, ponura kolorystyka i narastające napięcie sprawiają, że seans trzyma w nieustannym niepokoju. Dodatkowym atutem jest fakt, że historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, co tylko potęguje poczucie realizmu i grozy. Z drugiej strony, nie można jednak jednoznacznie powiedzieć, że „Operacja Maldoror” dorównuje „Siedem”. Produkcja Fabrice’a du Welza z pewnością wciąga i pozostawia widza z wieloma pytaniami, ale nie osiąga tego samego poziomu co dzieło Finchera. Film jest klimatyczny, poruszający i angażujący, jednak brak mu tej iskry, która sprawiłaby, że stanie się nowym klasykiem gatunku. To solidny thriller, ale tytuł następcy „Siedem” wydaje się jednak zbyt dużym wyróżnieniem.

Akcja filmu rozgrywa się w Belgii w latach 90. Anthony Bajon wciela się w rolę młodego policjanta, który obsesyjnie angażuje się w sprawę dwóch zaginionych dziewczynek. Jako żandarm nie ma uprawnień do prowadzenia tego typu śledztw, jednak mimo to decyduje się działać na własną rękę. To właśnie dochodzenie staje się centralnym wątkiem filmu. 

Główny bohater – Paul Chartier, choć z zawodu stróż prawa, zostaje przedstawiony jako człowiek cichy, spokojny i wrażliwy. Z biegiem czasu jednak nabiera determinacji i odwagi. Kieruje się w życiu silnym poczuciem sprawiedliwości, co ujawnia się już w jednej z początkowych scen – eskortując młodego przestępcę do domu, zauważa, że jego ojciec zaczyna go bić. Mimo, że nie powinien interweniować, staje w obronie chłopca. Ta sytuacja nie tylko definiuje Paula jako postać, ale także ukazuje jego największą słabość – brak kontroli nad emocjami. Jego niestabilność emocjonalna i skrajne reakcje mogą sugerować zaburzenia dwubiegunowe – w zależności od sytuacji przybiera bowiem zupełnie różne postawy. Jednak to jego niezachwiana wiara w sprawiedliwość ostatecznie popycha go do kontynuowania śledztwa i odkrycia prawdy o zaginięciu dziewczynek.

Jeden wielki chaos 

Film du Welza, choć formalnie należy do gatunku dreszczowca, w dużej mierze koncentruje się na wątku miłosnym głównego bohatera. Nie jest to jednak poboczny element fabuły – reżyser poświęca znaczną część ekranowego czasu na przedstawienie ślubu Chartiera. Widz może odnieść wrażenie, że jest to kluczowy moment w narracji, choć w rzeczywistości jego znaczenie pozostaje niejasne. Tego rodzaju zabieg pokazuje mieszanie się gatunków, przez chwilę film przypomina wręcz komedię romantyczną, by później zupełnie porzucić ten wątek. Gwałtowne zaniknięcie historii miłosnej może wprowadzić widza w zakłopotanie, zwłaszcza że relacja Chartiera, choć przez pewien czas wydaje się marginalizowana, później niespodziewanie nabiera nowego znaczenia. Niestety, brakuje jasnego wytłumaczenia tej decyzji. 

Poboczne wątki filmu są chaotyczne i rozwijają się w sposób niespójny, niektóre z nich trwają zaledwie kilka minut, zanim ustępują miejsca kolejnym scenom. Dopiero po dłuższym czasie oglądania można wywnioskować, który z nich stanowi główną oś fabularną. Jest nią wspomniane śledztwo dotyczące zaginionych dziewczynek. Kiedy główny bohater rozpoczyna własne dochodzenie w celu odkrycia prawdy, film traci typowy klimat kryminału. Paul Chartier zdobywa kluczowe informacje w zaskakująco szybkim tempie, co sprawia, że śledztwo zostaje rozwiązane niemal błyskawicznie. Zamiast rozwijać intrygę, reżyser skupia się na emocjonalnych przeżyciach bohatera. Z tego powodu film, zamiast pełnokrwistego thrilleru, zaczyna bardziej przypominać film psychologiczny, badający wewnętrzne rozterki Paula Chartiera. Choć eksperymentalne podejście do gatunkowej formy może być interesujące, chaotyczna narracja i niekonsekwencja w budowaniu napięcia mogą sprawić, że widz poczuje się zagubiony. Film nieustannie balansuje między różnymi konwencjami, ale nie zawsze udaje mu się utrzymać spójność. Mimo to, jeśli podejdzie się do niego bardziej jako do studium psychologicznego niż klasycznego thrillera, można dostrzec coś intrygującego.

Produkcja belgijskiego reżysera z pewnością wzbudzi wiele emocji u widzów. Choć fabuła momentami wydaje się chaotyczna i nie do końca dopracowana, film nie nuży – wręcz przeciwnie. Jego niekonwencjonalność sprawia, że trudno oderwać od niego wzrok, a atmosfera budzi niepokój i ciekawość jednocześnie. Jednak porównanie „Operacji Maldoror” do kultowego  „Siedem” wydaje się mocno na wyrost. Być może było to jedynie zabiegiem marketingowym, mającym przyciągnąć fanów kina kryminalnego, ale ostatecznie film broni się własnym, unikalnym charakterem.

Małgorzata WALKOWIAK