
Damian Stefańczyk – twórca podcastu Damian’s Corner, który poprzez publikowane treści łamie bariery językowe zdecydował się na innowacyjny projekt. Zrealizuje dokument z polonią, która wyemigrowała za granicę. W tej części wywiadu przybliżył także kwestie tego, jaką rolę w jego życiu odgrywają języki.
Jak narodził się plan na realizację dokumentu w Ameryce? Dlaczego zdecydowałeś się obrać właśnie ten rodzaj realizacji projektu?
– Od zawsze inspirowali mnie ludzie. Moim zdaniem każdy ma zupełnie inną historię. Materiał będzie przedstawiał losy Polaków przebywających na emigracji. Sama idea narodziła się z faktu, że lubię słuchać. Generalnie uważam, że to jest taki swoisty klucz do tego, żeby uzyskać informacje. Chciałem stworzyć coś nowego, nietuzinkowego; coś czego jeszcze nie było. Stąd też wśród wybranych przeze mnie osoby, z którymi przeprowadzę te rozmowy będzie duża różnorodność wiekowa. Inspiruje mnie to, że każdy powód tego ich wyjazdu z ojczyzny jest inny. Moim celem jest ukazanie prawdziwości i tego, że każda z tych historii jest inna, co czyni je wyjątkowymi.
Na jakiej zasadzie robiliście ten casting? Jak wyglądało poszukiwanie, a następnie właściwy dobór tych osób?
– Znalazłem grupę na Facebooku polonii, gdzie ludzie zaczęli odpowiadać na mój pomysł. Najpierw wybraliśmy destynację, a potem szukaliśmy ludzi. Wraz z Mateuszem – moim przyjacielem będziemy nagrywać ten dokument. Dzwoniliśmy, pytaliśmy, słuchaliśmy i w taki sposób dokonaliśmy swego rodzaju selekcji. Tak, jak wspominałem zależało nam na różnorodności. Nie szukaliśmy też osób super młodych, ponieważ moim zdaniem akurat w tym moim zamyśle, to doświadczenie odgrywa kluczową rolę. Te historie osób z większym bagażem przeżyć mogą być bardziej interesujące.
Gdzie możemy spodziewać się emisji tych odcinków?
– Na moim kanale. Stwierdziłem, że chce, aby to wszystko było w jednym miejscu. Też ze względu na to, że nie chce ograniczać się jedynie do podcastów i jednocześnie budować swoją markę.
Który z przeprowadzonych przez Ciebie do tej pory wywiadów najwięcej w Tobie zmienił prywatnie? Taki, który najdłużej rezonował?
– Są trzy takie, które teraz przyszły mi na myśl. Jedną z nich była rozmowa z Julią Kamińską. Dyskutowaliśmy wówczas o wszechstronności; o tym, jak nie powinniśmy się zamykać na jedną rzecz. Pojawił się wtedy wątek tego, jak bardzo społeczeństwo narzuca nam pewne normy. Drugą ważną kwestią, która się pojawiła było to, jaka presja jest narzucana kobietom. O tym, że powinny być grzeczne, a przekleństwa w ich słowniku nie powinny mieć miejsca. Krótko mówiąc – o stereotypach, jakim muszą stawiać czoła każdego dnia. Kolejną rozmową, która szczególnie dużo mi dała była ta, kiedy moją gościnią była Arlena Witt. Obalaliśmy tam mity językowe. Dla mnie abstrakcję stanowił sam fakt, że miałem ten zaszczyt, aby z nią móc porozmawiać. To wydarzenie dało mi dodatkową motywację i upewniło w tym, co robię. Jako trzeci wywiad wymieniłbym ten z Anną Kalczyńską, gdzie rozmawialiśmy o tym, jak wyglądają realia mediów.
Twoje dziennikarskie marzenie?
– Marzeniem byłaby ciągła chęć, żeby ta pasja i zajawka nie gasła. Nie chciałbym, aby zaproszenie konkretnego gościa X czy Y stało się moim wyznacznikiem. Często jest tak, że po osiągnięciu tego jednego punktu, pojawia się jeden wielki znak zapytania i idące przed nim pytanie: co dalej?
Potrafisz się posługiwać pięcioma językami? Czy nazwałbyś się poliglotą?
– To jest duże słowo. Myślę, że dla mnie w tej chwili może to być nadużycie. Mózg poligloty działa inaczej. Takie osoby potrafią tymi językami biegle operować, przeskakiwać między nimi. Ja tak mam z angielskim, okazjonalnie z hiszpańskim jedynie. Póki co moim celem jest nauka kolejnych języków. Aktualnie w pierwszej kolejności będę uczył się włoskiego.
Spośród tych wszystkich języków, który był dla Ciebie tym najtrudniejszym do nauki?
– Niderlandzki. Trochę łączy się on z niemieckim, za którym akurat nie przepadam. Mieszkałem w rejonie, w którym ten niderlandzki jest tym ojczystym, dlatego zdecydowałem się na to, aby go przyswoić.
Jakie Twoim zdaniem jest największe wyzwanie studiowania za granicą, którego Ty się podjąłeś?
– Osobiście uważam, że bariera językowa jest najmniejszym problemem. Każdy, kto wyjeżdża ma pewną wizję. Przecież taka decyzja sprawi, że wszystko do mnie przyjdzie. Studiujesz na dobrej uczelni, więc ludzie będą podchodzić i pytać się czy nie chcesz u nich pracować. Realia zdecydowanie od tego odbiegają. Studia za granicą są bardzo trudną decyzją, ale jednocześnie najlepszą, jaką podjąłem. Przede wszystkim było to ogromne wyjście z mojej strefy komfortu. A właśnie wtedy człowiek najbardziej się rozwija. Niewygoda czasami jest Twoim najlepszym przyjacielem.
Dlaczego zdecydowałeś się na powrót do Polski?
– Zatęskniłem. Za tym, jak wszystko jest po części znane. Za smakiem hot-doga z Żabki. Coś, o czym się moim zdaniem nie mówi, to fakt, że życie poza ojczyzną nie należy do najłatwiejszych. Bardzo często jesteś tam sam, a tutaj w twoim rodzimym kraju omijają Ciebie pewne rzeczy. Drugą kwestią jest to, że edukacyjny kontent, który chce kreować, wymaga tego, abym był tutaj, na miejscu.
Myślisz o tym, aby przebranżowić się z angielskiego na inny, następny język?
– Hiszpański. Bardzo wiele osób mnie o to prosi. Nie jest to kwestia na teraz, ale chciałbym w przyszłości coś w tym kierunku podziałać.
Julia ZYGMUNT