Pacyficzna szachownica. Czy Ameryka i Chiny podporządkują sobie Oceanię?

Zawarty w 2023 roku układ obronny z Papuą Nową Gwineą jest odpowiedzią Stanów Zjednoczonych na rosnące wpływy Chin w Oceanii.
Źródło: Wikimedia Commons. Licencja – Domena Publiczna. Autor – U.S. Department of State

Obszar Oceanii, olbrzymie połacie usianego łańcuchami wysp Zachodniego Pacyfiku, stanowi kluczowe pole rywalizacji wiodących mocarstw XXI wieku. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chiny dążą do przeciągnięcia licznych państw regionu na swoją stronę. Zwycięzca tej rywalizacji może przejąć kontrolę nad cennymi zasobami i kluczowymi szlakami handlowymi. Jak państwa regionu zapatrują się na walkę mocarstw? Czy są wobec niej bezsilne? Czy na Pacyfiku rozstrzygną się losy całego świata?

Kraje regionów Mikronezji, Melanezji i Polinezji stanowią przedmiot zainteresowania obcych mocarstw od czasów Wielkich Odkryć Geograficznych, gdy Imperium Hiszpańskie zdominowało wiodące przez Zachodni Pacyfik szlaki handlowe. W XIX wieku nowe mocarstwa, Wielka Brytania, Niemcy, Francja i Japonia narzuciły wyspiarskim narodom regionu swoje kolonialne rządu. Po I wojnie światowej znaczna część tego obszaru została zdominowana przez Japonię kosztem pokonanego Imperium Niemieckiego. Z kolei sama Japonia została pokonana i wypchnięta z Oceanii przez Stany Zjednoczone, które po dziś dzień pozostają najpotężniejszym krajem Pacyfiku.

Jednak świat się zmienia. W ostatnich dziesięcioleciach wyrosło nowe wielkie mocarstwo, którego flota rośnie z roku na rok, rzucając wyzwanie potędze Stanów Zjednoczonych. Mowa o Chinach, drugiej potędze gospodarczej świata. Z racji na wzrost ich znaczenia na arenie międzynarodowej punkt ciężkości światowej polityki przesunął się z Atlantyku na Pacyfik, zmuszając Amerykę do skupienia swej uwagi na krajach Melanezji, Mikronezji i Polinezji. Są one położone w pobliżu kluczowych szlaków handlowych, a ich wody terytorialne mogą zawierać wielkie bogactwa mineralne potrzebne dla dalszego rozwoju wielkich gospodarek wiodących potęg współczesności. W nadchodzących latach państwa Oceanii mogą być zmuszone do dokonania jasnego wyboru: Ameryka czy Chiny?

Z racji na kluczową rolę regionu Oceanii w rozgrywce geopolitycznej mocarstw zwróciliśmy się z prośbą o komentarz do mgr Karola Starowicza z Zakładu Pozaeuropejskich Studiów Politycznych UAM. Starowicz jest ekspertem w zakresie stosunków międzynarodowych w regionie Azji i Pacyfiku. Przedstawiamy tutaj całość eksperckiego komentarza, z którego fragmentami mogli się państwo zapoznać w artykule „Pośród fal wielkiej polityki”, który ukazał się już na łamach naszego wydania papierowego oraz na stronie internetowej.

Dzień dobry! Bardzo dziękujemy za chęć podzielenia się z naszymi czytelnikami wiedzą o rzadko omawianym w naszym kraju regionie, jakim jest Oceania. Przejdźmy do pierwszego pytania. Jak bardzo zależne od pomocy zagranicznej są kraje Mikronezji, Melanezji i Polinezji? Czy w związku z ograniczaniem przez USA wydatków na pomoc zagraniczną oraz sceptycyzmem amerykańskich władz wobec walki ze zmianami klimatu ChRL może przejąć rolę humanitarnego patrona regionu?

Pomoc zagraniczna USA zawsze była przyznawana w nierównych proporcjach poszczególnym państwom Mikronezji, Melanezji i Polinezji. Warto zaznaczyć, że są to państwa w większości małe, czasem obejmujące kilka obszarów jak np. Republika Kiribati, która składa się aż z 33 wysp. Dodatkowo państwa te są geograficznie odległe od siebie i mierzą się z różnymi problemami natury społecznej, gospodarczej czy politycznej, których nie są w stanie samodzielnie rozwiązywać bez pomocy zagranicznej. W świetle najnowszych informacji wynika, że administracja Trumpa nie zamierza finansować działań związanych ze zmianami klimatu czy innych wpisujących się w lewicową agendę. W perspektywie długofalowej nie wydaje się, żeby USA całkowicie wycofały się ze świadczonej pomocy. Wiele wskazuje na to, że Waszyngton po prostu chce przewartościować niektóre kierunki swoich przyszłych decyzji. Stąd Donald Trump zawiesił na 90 dni wszystkie programy amerykańskiej pomocy zagranicznej, by szczegółowo zweryfikować, na co konkretnie szły dotychczas pieniądze amerykańskich podatników.

Nie zapominajmy jednak, że w tej części świata to nie USA są głównym darczyńcą. Według danych udostępnionych przez australijski think tank The Lowy Institute rolę lidera w udzielaniu pomocy odgrywa Australia, która tylko w latach 2008-2022 przeznaczyła na ten cel aż 18,8 mld. dolarów, co stanowiło 38 procent sumy całej pomocy. Dla porównania w tym samym okresie USA przeznaczyły jedynie 3,4 mld. dolarów czyli 7 procent. Oczywiście Chińska Republika Ludowa również rozszerza swoje wpływy (suma jej pomocy za powyższy okres wynosiła 9 procent), jednak robi to stopniowo. Niewykluczone, że jeśli USA całkowicie się wycofają, to Chiny będą próbowały wypełnić tą lukę. Jednak na ich drodze będzie stała Australia (wspierana przez Nową Zelandię i Japonię), która nie zamierza abdykować z roli lokalnego lidera.

Czy układy niektórych państw regionu (np. Wysp Salomona z Chinami i Papui Nowej Gwinei z USA) należy rozumieć jako dzielenie regionu na dwa wrogie obozy czy raczej jako rozszerzenie pola manewru regionalnych graczy w obliczu schyłku amerykańskiej hegemonii na świecie?

Jak mawiał jeden z największych starożytnych myślicieli Dalekiego Wschodu, autor sztuki wojennej Sun Tzu: „Najwyższym osiągnięciem jest pokonać wroga bez walki”. Obecnie region Azji i Pacyfiku przypomina szachownicę, gdzie dwa największe mocarstwa tj. USA i Chińska Republika Ludowa rywalizują ze sobą o wpływy lub starają się je utrzymać. Nie możemy też pomijać pozostałych państw regionu takich jak Federacja Rosyjska, Indie, Republika Korei, Japonia lub Australia, które również mają własne ambicje i pretendują do odgrywania coraz większej roli. Jeśli spojrzymy na mapę, to Wyspy Salomona i Papua-Nowa Gwinea przypominają na naszej szachownicy dwie wysunięte wieże, które z uwagi na strategiczne położenie i posiadane surowce są pożądanymi partnerami. Nie bez powodu administracja Bidena w 2023 r. zdecydowała się wzmocnić wzajemne relacje, podpisując szereg umów z PNG, w tym umowę o współpracy obronnej na rzec zwalczania nielegalnej międzynarodowej działalności morskiej.

Natomiast Pekin rozszerza swoją obecność przez wpływy gospodarcze. Należy podkreślić, że Papua-Nowa Gwinea ma ogromne niewykorzystane zasoby mineralne takie jak miedź, ropa, gaz, złoto itp. W rezultacie Chiny prześcignęły już Australię w inwestycjach w tym państwie. Niewykluczone, że kolejnym krokiem będzie wymuszenie na rządzie w Port Moresby zerwanie współpracy ekonomicznej z Tajwanem, który od 1980 r. w stolicy Papui-Nowej Gwinei utrzymuje swoje aktywne biuro handlowe. Tak się stało w przypadku Wysp Salomona. Pod wpływem chińskich inwestycji gospodarczych w 2019 r. zerwały stosunki dyplomatyczne z Tajwanem, aby uznać Chińską Republikę Ludową. Następnie trzy lata później podpisały pakt bezpieczeństwa z Pekinem, co spotkało się z dezaprobatą USA. Wiele wskazuje na to, że Chiny docelowo chcą mieć własny model posiadania łańcucha baz wojskowych w regionie, tak jak Amerykanie. Z tą różnicą, że Azja i Pacyfik ma być naturalną chińską strefą wpływów. Jeśli Waszyngton chce utrzymać rolę lidera w regionie, musi silniej się zaangażować, bo czas gra na niekorzyść USA.

Jaką rolę w regionie mogą odgrywać takie kraje, jak Australia i Nowa Zelandia? Czy będą w stanie wytyczyć niezależny kurs, pozostaną w ścisłym sojuszu z USA mimo różnic ideologicznych czy też zostaną zdominowane gospodarczo przez Chiny?

Nie ulega wątpliwości, że region Azji i Pacyfiku będzie priorytetem dla administracji Trumpa, zwłaszcza w kontekście ograniczenia chińskich wpływów. Oczywiście Chińska Republika Ludowa może spróbować gospodarczo wpływać na postawy niektórych państw, jednak należy pamiętać, że głównym filarem stosunków pomiędzy USA a Australią i Nową Zelandią jest traktat „ANZUS” z 1951 r., który stanowi podstawę współpracy obronnej i bezpieczeństwa. Na tej płaszczyźnie silne formalne struktury współpracy pomiędzy USA a Australią obejmujące politykę zagraniczną, obronność i bezpieczeństwo, wywiad, rozwój, energię, środowisko, ale też edukację, prawo, handel i inwestycje są faktem. Nie inaczej jest też z Nową Zelandią, z którą USA mają silne więzi polityczne, gospodarcze i społeczne. Potwierdza to chociażby Deklaracja Wellington z 2010 r. oraz Wspólna Deklaracja z 2024 r. przyjęta jeszcze za Bidena. W konsekwencji Australia i Nowa Zelandia będą odgrywać istotną rolę w polityce zagranicznej USA. Pytaniem zasadniczym jest jak ta współpraca będzie przebiegać oraz jaką strategię zastosuje obecna administracja wobec Australii i Nowej Zelandii. Biorąc pod uwagę ostatnie wypowiedzi Trumpa dotyczące minerałów i metali ziem rzadkich wobec Ukrainy, należy się spodziewać pogłębienia amerykańsko-australijskiego partnerstwa w zakresie krytycznych minerałów i bezpieczeństwa łańcucha dostaw na linii Waszyngton-Sydney-Wellington.

Czy zamorskie posiadłości obcych mocarstw zlokalizowane w regionie (przede wszystkim francuska Nowa Kaledonia i amerykańska Guam) mogą stać się punktem zapalnym przyszłej konfrontacji geopolitycznej w regionie?

Podczas II wojny światowej dowódca floty na Pacyfiku admirał Chester Nimitz pisał, że „nasza obecna kontrola nad morzem jest tak absolutna, że czasami przyjmuje się ją za pewnik”. Zarówno francuska Nowa Kaledonia, jak i wyspa Guam mają strategiczne znaczenie dla Waszyngtonu. W trakcie II wojny światowej stolica Nowej Kaledonii – Numea była nie tylko najważniejszym portem przeładunkowym dla zaopatrzenia amerykańskiej marynarki wojennej na wodach Pacyfiku, ale także główną bazą morską w regionie. To właśnie stąd wyruszały amerykańskie okręty wojenne na Wyspy Salomona, by zakończyć japońską okupację wysp. W tej optyce nie inaczej jest z wyspą Guam, która również okazała się być punktem zaopatrzeniowym, najpierw dla Japończyków, później dla Amerykanów.

Wspomniany przeze mnie admirał Nimitz nie bez powodu przeniósł kwaterę główną właśnie na Guam. Strategiczne położenie wyspy pozwoliło mu sprawniej dowodzić flotą i planować kolejne akcje przeciwko Japonii. Obecnie Guam jest kluczowym punktem strategicznym dla projekcji siły marynarki wojennej i lotnictwa USA w tym regionie. Wyspy takie ja ta i inne (np. Okinawa, Iwo Jima, gdzie również stacjonują Amerykanie) pełnią rolę przysłowiowych morskich lotniskowców dla amerykańskiej machiny wojennej. Bez wątpienia wymarzonym scenariuszem dla Chińskiej Republiki Ludowej byłby ten, w którym sił amerykańskich tutaj po prostu nie ma. Jednak sojusznicze zobowiązania, w tym utrzymanie mocarstwowej roli w tej części świata powodują, że USA tak łatwo nie wycofają się z Pacyfiku. W zależności od poziomu rywalizacji na linii Waszyngton-Pekin zamorskie posiadłości państw zachodnich, a zwłaszcza USA mogą stać się punktem zapalnym, zwłaszcza że komunistyczne Chiny postrzegają amerykańską obecność niczym „miecz wiszący nad granicą”.

Jak należy interpretować kwestię uznawania przez kraje wyspiarskie regionu (częstokroć po kilkukrotnych zmianach stanowiska) ChRL bądź Republiki Chińskiej na Tajwanie jako prawowitych władz Jednych Chin? Jest to przejaw pragmatycznego podejścia lokalnych przywódców czy presji dwóch mocarstw obszaru Pacyfiku (ChRL i USA), ograniczającej suwerenność lokalnych państw?

Chińska Republika Ludowa uważa Tajwan za separatystyczną prowincję, która musi powrócić pod kontrolę Chin kontynentalnych. Natomiast Tajwan oficjalnie nie uznaje Republiki Ludowej, a jego konstytucja nadal zapewnia pełną suwerenność nad Chinami kontynentalnymi. W konsekwencji wzajemne stosunki na linii Pekin-Tajpej mają przełożenie na kraje wyspiarskie regionu Azji i Pacyfiku. Obecnie już tylko 12 państw na świecie utrzymuje pełne stosunki dyplomatyczne z Tajwanem, w tym niektóre państwa Pacyfiku takie jak Palau, Tuvalu oraz Wyspy Marshalla. Nie jest tajemnicą, że zasada tzw. „jednych Chin” jest egzekwowana w krajach, w których Pekin angażuje się gospodarczo, np. wspomniany wcześniej przypadek Wysp Salomona z 2019 r. oraz inne wyspiarskie państwo na Pacyfiku – Nauru, które nie tak dawno, bo w 2024 r. oświadczyło, że nie uznaje już Tajwanu „jako odrębnego państwa”.

Państwa wyspiarskie Azji i Pacyfiku chętnie korzystają z ekonomicznego parasola Chińskiej Republiki Ludowej. Jeśli przyjrzymy się uważniej, balansowanie pomiędzy Pekinem a Tajpej było dla wielu z nich bardzo korzystne. Jednak w ostatecznym rozrachunku to komunistyczne Chiny mają większą przewagę i możliwości oddziaływania w regionie. W konsekwencji presja ChRL z każdym rokiem będzie rosła, a wraz z nią nacisk na inne państwa pozostające w dyplomatycznych stosunkach z Tajwanem. Wydaje się, że USA nie mają takiej siły przebicia w tym regionie, by zachęcić lokalnych przywódców do utrzymania, a tym bardziej do odnowienia relacji dyplomatycznych z Tajpej. Dodatkowo trudno ocenić, jak zachowa się administracja Trumpa. Wśród Republikanów pojawiają się głosy, by w ogóle porzucić politykę „jednych Chin” i uznać „wolny” Tajwan. Dobitnym potwierdzeniem tego jest ostatni projekt rezolucji z lutego br., w którym zawarto zapis o uznaniu Tajwanu jako niepodległego państwa. Jednak czy Waszyngton zdecyduje się na tak odważny krok? Bez wątpienia USA stoją przed ogromnym wyzwaniem, ale czy w kwestii tajwańskiej zdecydują się na współpracę z pozostałymi państwami regionu, np. sojusznikami, by zapewnić „wyspie” bezpieczeństwo, czy może Trump podejdzie do tego zagadnienia czysto transakcyjnie, tego na razie nie wiemy. Z całą pewnością USA będą chciały wykorzystać w tym regionie zawarte sojusze, by bronić swoich interesów. Tym samym spór o Tajwan i jego przyszłość wejdzie na nowy poziom rywalizacji mocarstw.

Rozmawiał Oskar Kmak