
Iwona Pavlović to utytułowana polska tancerka z najwyższą możliwą rangą taneczną – klasą S. Publiczności jest znana przede wszystkim jako jurorka programu ,,Taniec z Gwiazdami”. Z okazji celebrowanego 29 kwietnia Międzynarodowego Dnia Tańca opowiedziała nam o tym, jak zmienił się program, dlaczego nieustannie się do niego przygotowuje oraz jak radziła sobie z presją po odniesionych zwycięstwach.
Obecnie trwa 29 edycja ,,Tańca z Gwiazdami”, w której zasiada Pani za stołem jurorskim. Jak zmienił się ten program na przestrzeni tych lat? Czy zauważa Pani zmiany w formule, albo w odbiorze widzów, może też sam jego charakter uległ modernizacji?
Szczerze mówiąc nie liczyłam, która to dokładnie moja edycja. Wiem, że właśnie 16 kwietnia minęło mi 20 lat pracy w tym programie. Moim zdaniem ,,Taniec z Gwiazdami” przeszedł ogromną przemianę. Spowodowane może to być chociażby faktem, że część odbiorców to już nowe, kolejne pokolenie. Są pewne stałe ramy, które tym zmianom nie podlegają, swoistego rodzaju zasady gry, które od samego początku obowiązują. Należy pamiętać, że produkcja działa na zasadzie licencji BBC One z Anglii i pewne normy muszą być w każdym kraju takie same. To, że są wprowadzane pewne nowości jest fantastyczne. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy zatrzymali się na tym samym etapie, który był w 2005 roku. Gdyby tak się stało, możliwe, że nie doczekalibyśmy się aż tylu odsłon. W pierwszych edycjach gwiazdy tańczyły podstawowe kroki i figury. Nie ujmując oczywiście w żaden sposób ówczesnym uczestnikom, po prostu wtedy takie obowiązywały standardy. W tej chwili to ubarwienie jest znacznie większe. Pary tworzą niesamowite show z wybitnymi figurami i akrobacjami. Osobiście uważam, że wprowadzają one bardzo dużo wartości dodanej, a dla widzów powodują one większy efekt zaskoczenia. Nawet na zawodowych turniejach te pokazy są inne niż dwie dekady temu, więc dlaczego program miałby się nie zmieniać? Przykładowo w tej edycji po raz pierwszy zobaczymy tańce ludowe na parkiecie. Sądzę, że to kapitalny pomysł. Ten program w pewien sposób edukuje odbiorców z zakresu tańca. Pokazanie naszych rodzimych, ludowych pokazów, nawet w pewnej okrojonej wersji, to świetna metoda, aby przypomnieć ludziom o nich.
Wróćmy na chwilę do początków Pani sędziowania na szklanym ekranie. Jaka jest geneza określenia Czarna Mamba? Dlaczego Pani Beata Tyszkiewicz dała Pani taki przydomek?
To określenie wbrew pozorom nie wywodzi się z mojego ubioru i koloru, w którym najczęściej się pojawiam. Tutaj bardziej chodziło o mój cięty język. Czarna Mamba na łonie natury jest niebezpieczna, jest groźna. Ona potrafi zabić największe zwierzęta, kiedy sama jest malutka. Bardzo mi się to spodobało. Dla ludzi przed telewizorami, którzy nie znają mnie, jestem kojarzona jako ta surowa w jury. Natomiast w życiu prywatnym uważam się za osobę bardzo łagodną. Ta nazwa to dla mnie przeciwieństwo tego, jaka jestem naprawdę, poza kamerami tego show. Co więcej; myślę, że przypisanie tego pseudonimu do mojej osoby w mediach zmieniło moje postrzeganie z dziewczyny na kobietę – podkreśliło pełnioną rolę.
Czy z perspektywy tych dwóch dekad określenie Czarna Mamba nadal jest swoistego rodzaju ochroną i oddzieleniem życia zawodowego od prywatnego, czy może aktualnie to już bardziej marka osobista?
Dwa w jednym. Faktycznie jest taką trochę tarczą, za którą mogę się ,,schować” i czuć się bezpiecznie w tym blasku fleszy. Dzięki temu nie daje przyzwolenia, aby za bardzo ingerowano w moje działania i podejmowane decyzje. Jednocześnie mam także świadomość, że dla części społeczeństwa mogę być kojarzona właśnie z tym moim przydomkiem. Jest mi miło z tego powodu.
Dla tzw. przeciętnego odbiorcy, niepowiązanego w żaden sposób ze światem tańca, kiedy myśli o Pani nazwisku, pierwszym skojarzeniem będzie właśnie ,,Taniec z Gwiazdami”. Czy nie było momentów, kiedy była tym Pani zmęczona? Czy nie chciała Pani zaprzestać działania w tym projekcie?
Na początku, w tym 2005 roku, kiedy rozpoczęła się emisja, ja byłam znana wśród zawodowców z tej branży. Pozostali odbiorcy nie mieli prawa mnie kojarzyć. Kiedy po raz pierwszy proszono mnie o zdjęcia czy autografy, byłam w szoku. Pamiętam, że wtedy posłużył mi radą śp. Zbigniew Wodecki, kiedy skarżyłam się mu, że nie było mi dane zjeść obiadu w spokoju. Powiedział mi wtedy, że mam dwa wyjścia: przyjąć z godnością i wdzięcznością ten fakt, że coraz więcej ludzi mnie zna, albo z tego całkowicie zrezygnować i się wycofać. Wcześniej nie wiedziałam, że zyskując popularność, idzie za tym też to, że energetycznie jesteś tak naprawdę większość czasu dla i do ludzi. Skądś muszę na to czerpać energię, dlatego korzystam z chwil resetu. Mam takie momenty, kiedy potrzebuję przestrzeni dla siebie i najbliższych, ale umiem to oddzielić. Nie chce być rozpoznawalną osobą, która będzie całkowicie stroniła od ludzi. Jestem świadoma, z czym te moje medialne występy się łączą i to lubię. Będąc absolutnie szczerą, uważam, że popularność wciąga, jest przyjemna i po prostu schlebia. Kiedy zazna się jej smak, nie chce się być anonimowym w większości przypadków. Te rozdawane zdjęcia i autografy dają mi dużo radości. Jeżeli komuś to nie odpowiada, zawsze może zmienić tok swojej kariery zawodowej. Dla mnie najważniejsze jest zachowanie równowagi i balansu w tym wszystkim, tak, aby się nie wypalić.
Jaki jest Pani przepis na to, aby nie popaść w monotonię? Baza programu nie uległa aż tak diametralnej przemianie. W jaki sposób szuka Pani motywacji do oceniania gwiazd?
Po pierwsze, ja naprawdę jestem podekscytowana i wdzięczna, że mogę to robić. Bardzo nie lubię odcinać kuponów, dlatego też do każdej kolejnej odsłony tego show się przygotowuje. Obejmują one kwestie bardziej powierzchowne, jak strój, fryzura czy makijaże. Kiedyś świadomie zmieniłam kolor włosów, żeby wprowadzić jakiś nowy element wizerunkowy. Drugą formą jest nastawienie się pod typowo zawodowym kątem. W dalszym ciągu uczestniczę w różnych szkoleniach tanecznych, z których też robię sobie typowo teoretyczne notatki. Mobilizuję mnie to do tego, aby być cały czas na bieżąco, obserwować co się zmienia w tym moim środowisku zawodowym. Bardzo lubię także słuchać ludzi. Staram się wyłapywać jakieś ciekawe, przykuwające uwagę zwroty, powiedzenia czy sentencje. Zapisuję je sobie; czasami nawet na serwetce, jeżeli akurat jestem w restauracji. Kiedy przydarza się odpowiednia okazja, lubię do nich sięgać i z nich w świadomy sposób korzystać. Kiedyś mój znajomy użył określenia, że nie każdy mężczyzna z widłami to Posejdon. Wykorzystałam te słowa w jednym programie do gwiazdy, która gorzej występowała, parafrazując je na zdanie, że nie każda osoba w butach tanecznych, to tancerz. Chcąc jeszcze bardziej merytorycznie być gotową na odcinek z tańcami ludowymi, byłam na zajęciach z osobami, dla których to jest ich swego rodzaju konik. U mnie nie ma czegoś takiego, że jakoś będzie. Po tylu latach, mając tak duże doświadczenie teoretycznie mogłabym tak postępować, ale dla mnie rzetelne przygotowanie się to podstawa. Cały czas, przed każdym pojedynczym epizodem, wypisuję sobie także wytyczne do każdego tańca, który będzie prezentowany w danym dniu. Mam to wszystko w głowie, ale zawsze pewniej czuję się, mogąc spojrzeć na tę kartkę.
Czy nie było dla Pani ujmą to, że w jury zasiadają nie tylko zawodowi tancerze, ale także osoby spoza tej dziedziny, tacy jak aktorzy czy wokaliści?
Nie miałam z tym nigdy problemu. To nie jest profesjonalny turniej. Ktoś naprawdę dobrze to przemyślał budując ten nasz skład w właśnie taki sposób, na bazie takiego tzw. złego i dobrego porucznika. Gwiazdy nie do końca mają szansę zawsze zatańczyć wszystko dobrze. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy nie dość, że występujesz przed milionami osób i poddajesz się ich ocenie, to jeszcze w jury jest skład, który może Ciebie jedynie skrytykować, jeżeli występ się nie udał. Nie może być czwórki specjalistów, bo wtedy moim zdaniem zabijemy tę formułę.
Jakie zauważa Pani mankamenty w programie albo coś, co chciałaby Pani zmienić lub dodać?
Trudno mi coś wymienić szczerze mówiąc. Przychodzą mi do głowy teraz te wszystkie momenty, kiedy rozmawiając z uczestnikami już po zakończeniu ich edycji, znaczna większość podkreśla, że była to jedna z najlepszych przygód w ich życiu. Sam fakt, jak często na widowni się z powrotem pojawiają, tęsknią za tą niepowtarzalną energią. Uważam, że to chyba najlepsze świadectwo, że wszyscy którzy odpowiadają za realizację ,,Tańca z Gwiazdami” robią to dobrze. Ten program nauczył mnie też, że każdy jest odpowiedzialny za swoje zadania i nie wtrącamy się innym do tego. Ja jestem odpowiedzialna za konstruktywne opinie i idące za nimi noty.
Pojawiają się opinie, że program jest takim ostatecznym etapem dla zawodowych tancerzy. Niektórzy sądzą, że jeżeli zawodowiec decyduje się na udział w nim, to nic innego już go nie czeka. Jak jest Pani stosunek w tej kwestii?
Przede wszystkim nie widzę w tym nic złego. Rzeczywiście, jeżeli ktoś jest na tzw. fali mistrzowskiej, to nie myśli wówczas o partycypowaniu w tego typu show. Osobiście uważam, że moment, kiedy tańczysz dla zawodowca jest najpiękniejszy i nieporównywalny do pozostałych. Po zakończeniu kariery niektórzy decydują się na założenie swoich szkół czy trenowanie innych. Profesjonaliści, którzy chcą spróbować swoich sił w tym telewizyjnym formacie nie są absolutnie w żaden sposób gorsi. Uważam, że może to stanowić kolejny etap rozwoju lub ścieżki zawodowej po prostu. Nie zabierajmy sobie swobody próbowania nowych rzeczy. Dlaczego nie wykorzystywać tego, w czym całe życie się szkoliliśmy na innych, nieznanych nam wcześniej płaszczyznach?
Czym dla Pani jest taniec?
Oczywiście musi pojawić się w tym momencie slogan, że jest moją pasją, miłością i życiem, co jest zgodne ze stanem faktycznym. Interesowałam się nim od dziecka, ale nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie mój sposób na życie. W tzw. międzyczasie bardzo chciałam studiować prawo w Toruniu. Ostatecznie nie zdecydowałam się na ten krok, ponieważ to właśnie w moim rodzinnym Olsztynie miałam świetną trenerkę. Uważam, że tego typu wybory nie zawsze są świadome. One figurują gdzieś w naszej podświadomości, w tym co czujemy wewnętrznie. Nie siadamy i nie podejmujemy decyzji: będę np. pielęgniarką. Wierzę, że to musi być w człowieku. Coś, co naprawdę czujemy i chcemy się w czymś doskonalić i realizować. U mnie taniec z pasji przeradzał się w każdy kolejny etap mojego życia.
Jak wyglądały u Pani te początki?
Mój tata był tancerzem. Jego specjalizacją były przede wszystkim występy ludowe. To on we mnie zaszczepił to, kiedy byłam małą dziewczynką. Co chwilę byliśmy na weselach, gdzie mój ojciec reprezentował swoje umiejętności, a mnie do tego angażował. Miałam też to szczęście, że w pierwszej klasie rodzice zapisali mnie do szkoły tańca ludowego. Później przez chwilę trenowałam piłkę ręczną, więc taniec odszedł na drugi plan, aby finalnie powrócić ze zdwojoną siłą. Przełomowym momentem z moich młodzieńczych lat były nabory do słynnego klubu ,,Miraż”, który był naprawdę renomowany. Pod koniec podstawówki jeden z moich braci namówił mnie, abym spróbowała swoich sił w tej rekrutacji. Zostałam przyjęta, co zaowocowało tym, że totalnie pokochałam to środowisko. Nie tylko za same treningi i naukę, którą wyciągnęłam, ale także, a może i przede wszystkim, za ludzi i spotkania, które dane mi było wtedy przeżyć. To właśnie z tego okresu mam przyjaźnie, które trwają już od kilkudziesięciu lat. Czasami sobie żartuję, że wychowali mnie rodzice i moja trenerka. Ona także miała szczególny wpływ na ukształtowanie mojego charakteru. Działała na zasadzie kija i marchewki; wiedziała, kiedy należy być surową, a kiedy pokrzepić dobrym słowem. Przebywałam również przez 3 lata w Anglii, gdzie też się dokształcałam.
Podczas posiedzenia 13-stego marca Senat przegłosował ustawę, według której tancerze baletowi mogliby przechodzić na emeryturę w wieku 40 lat w przypadku kobiet i 45 w przypadku mężczyzn. Co Pani sądzi o tym pomyśle?
Nie do końca mam przemyślenia na ten temat, a lubię się wypowiadać w kwestiach, na których się znam. Nie unikam tego pytania, ale po prostu nie czuję się tutaj ekspertką. Jest tyle specyficznych grup zawodowych, których emerytury należałoby dokładnie przeanalizować. Sama jestem na emeryturze, która nie jest stricte taneczna, dlatego, że w Polsce nie są one sformalizowane dla zawodowców zajmujących się tańcem towarzyskim, w odróżnieniu od tych, którzy trudnią się baletem. W moim przypadku i moich znajomych z branży wyjściem jest założenie własnego biznesu, albo pracowanie u kogoś.
Tancerze powszechnie są postrzegani jako ludzie wyjątkowo konsekwentni. Czy zgadza się Pani z tą opinią?
Sądzę, że trochę musimy tacy być. Przeniosłabym to jednak też na inne dziedziny życia. Uważam, że jeżeli nie masz tej konsekwencji, to nie masz sukcesu. Stałymi elementami są wymagająca praca, cierpliwość i odrobina talentu. Takim kluczem jest też systematyczność. Nie można się nauczyć tańca w 10 godzin, a potem zrobić sobie miesięczną przerwę. Wyznaję zasadę, że lepiej godzinę codziennie, niż kilkanaście w jednej sesji ciągiem. Z autopsji mogę powiedzieć, że po własnych porażkach zjadałam tabliczkę czekolady z orzechami, płacząc, żeby następnie wrócić na salę i walczyć. Taniec wychowuje ludzi, kształtuje ich charakter.
Według badań dotyczących tego, jak bardzo są stresujące dane zawody na pierwszym miejscu pod kątem najbardziej psychicznie wymagającej profesji są właśnie m.in. tancerze. Co Pani sądzi o takim wyniku? Co może być tego przyczyną? Czy to czynnik połączenia fizycznego wycieńczenia z psychicznym odgrywa aż tak istotną rolę?
Nie spodziewałam się takiego wyniku. Nie wiem też, pod jakim kątem zostały one przeprowadzone, bo od tego też ten rezultat jest uzależniony. Tancerz jest pod nieustającą presją. Jest poddawany ciągłej ocenie z każdej możliwej strony. Aktorzy mogą schować się za rolą, a tutaj pojawiają się ludzie niedosłownie nadzy. Oczekuje się od nich doskonałego przygotowania zarówno psychicznego, jak i fizycznego, ale tutaj mogłabym porównać także np. modelki. Jest to dla mnie ciekawy aspekt do przemyślenia, ponieważ z racji, że jest to moja pasja, możliwe, że pewne rzeczy postrzegałam w zupełnie inny sposób.
A jak u Pani wyglądało z obecnością tej presji?
Jako sędzia nigdy nie miałam z tym problemu. Moim założeniem jest, aby być jak najbardziej profesjonalną w głoszonych przeze mnie opiniach. Nie kalkuluję, w jaki sposób może to oddziaływać na moją korzyść lub jej brak u moich pracodawców. Chcę móc spojrzeć w lustro i mówić: jest okej. Natomiast, kiedy tańczyłam zawodowo te obawy pojawiły się po pierwszym dużym sukcesie. Osiągnęłam go, miałam swój prywatny moment chwały, a później? Kiełkuje myśl, że muszę bronić zdobytego tytułu, a przecież jest tylu świetnych innych zawodowców. Pojawia się zdublowany lęk przed przegraną, ale nie powinien on być paraliżujący. Wyznaje też zasadę, że lepszy jest wrogiem dobrego. Pamiętam, kiedy na jeden konkurs chciałam być tak bardzo przygotowana, że przeforsowałam się razem z moim partnerem tanecznym. Nawet mam nagrania z tych zawodów, gdzie widzę, jak mi się nogi trzęsą. Jak się łatwo domyślić nie były to najlepsze pokazy w moim życiu.
Jak wyglądają przygotowania na chwilę przed emisją odcinka programu?
Z racji, że mieszkam w Olsztynie muszę się pojawiać trochę wcześniej. Wtedy jest czas na przymiarki strojów i make up. Zawsze pilnuję również, aby mieć taką chwilę całkowicie dla siebie, takiego wyciszenia. Jesteśmy na żywo, tutaj nie ma szans na poprawkę, co powoduje adrenalinę, ale i stres. Merytoryczne sformułowanie, w jaki sposób chcemy skomentować pokaz wiedząc, że mamy na to niespełna dwie minuty nie jest najprostszym zadaniem. Ta praca jest bardzo przyjemna, ale bywa obciążająca. Taniec nie jest wymierny, dlatego tak ważne jest to, że możemy posłuchać zróżnicowanych opinii. Po każdym odcinku jestem tak naładowana emocjami, że jeszcze przez około 40 minut działam na bardzo wysokich obrotach. Potem raptownie pojawia się nagły moment odcięcia energii i głębokiego snu.
Jaki powinien być dobry freestyle/showdance w ostatnim odcinku? Czym powinien się wyróżniać? Jakie dotychczasowe pokazy zdarza się Pani wspominać najczęściej?
Zaskakujący, co jest sporym wyzwaniem, ponieważ coraz trudniej tą emocje w nas i widzach wywołać. Powinien być w jakiś sposób innowacyjny lub nowatorski. Na pewno musi jakoś oddziaływać; albo być tak śmieszny, abyśmy się śmiali do rozpuku, albo wzruszać. Zdecydowanie łatwiej jest uzyskać ten drugi efekt, nikomu oczywiście nie umniejszając. Chcąc kogoś rozbawić, moim zdaniem należy mieć do tego wybitne zdolności i predyspozycje. Jedynym tego typu występem, który mam przed oczami był Shrek Pudziana. Każdy występ finałowy jest przepełniony wyjątkowymi emocjami i trudno tutaj mi jednoznacznie wskazać najlepszych, ponieważ nie chce deprymować pracy pozostałych. Faktycznie jednak muszę przyznać, że najczęściej wracam myślami do freestyle’a Macieja Zakościelnego, Damiana Kordasa, Anity Sokołowskiej oraz Agaty Kuleszy.
W jaki sposób zdefiniowałaby Pani sukces w tańcu zawodowym, a ten w programie?
Przede wszystkim uważam, że dla profesjonalistów zdobycie tego tytułu, osiągnięcie jakiegoś wysokiego miejsca jest wartością dodaną. Pozwala ono zaznaczyć swoją pozycję w tym świecie zawodowców. Natomiast z perspektywy trenerów w programie myślę, że mogą oni odczuwać satysfakcję, że doprowadziło się daną gwiazdę do jakiegoś poziomu. Z kolei dla celebrytów to raczej kolejny, ale chwilowy etap w życiu. Na moment przenoszą się do świata, o którym nie mają pojęcia, poznają siebie i swoje granice. Udział każdego z nich jest inny, wyjątkowy. Przykładowo Agata Kulesza zauważyła, że ,,Taniec z Gwiazdami” był dla niej swego rodzaju trampoliną do sukcesu, to właśnie po nim zaczęła otrzymywać bardziej intratne propozycje.
Kogo jeszcze chciałaby Pani zobaczyć na parkiecie?
Jest mnóstwo takich osób. Bogusław Linda, Cezary Pazura, Tomasz Kot i Tomasz Karolak, jeżeli chodzi o aktorów. Spośród kobiet na myśl przychodzi mi Małgorzata Kożuchowska, Maja Ostaszewska, Agnieszka Grochowska oraz Magdalena Boczarska i Magdalena Cielecka. Chętnie oglądałabym także przedstawicieli młodego pokolenia, dlatego też z entuzjazmem przyjęłam informację, że do telewizji zaczynają przychodzić osoby znane z social mediów. Taka różnorodność jest nam potrzebna, ona jest ciekawa. Absolutnie nie popieram komentarzy krytykujących fakt, że uczestnicy są zróżnicowani wiekowo. Moim zdaniem nic to nikomu nie ujmuje, a to jest rola przewodnia tańca – pokazywać, że może łączyć; niezależnie od wieku. Wśród piosenkarzy mamy wybitne osobowości, takie jak Kasia Sochacka, Daria Zawiałow, Dawid Podsiadło czy Ralph Kamiński. Myślę, że ich udział też mógłby być intrygujący. Nie zapominajmy także o przedstawicielach świata sportowego, takich jak Iga Świątek czy państwo Lewandowscy. Nie jest to jednak kompletna lista, tak jak wspomniałam jest jeszcze mnóstwo nazwisk. Czekam również na te, których się zupełnie nie spodziewam.
Julia ZYGMUNT