
„Taniec z gwiazdami” to telewizyjny fenomen, który od niemal dwóch dekad utrzymuje się na antenie. Jednak z każdym kolejnym sezonem widzowie dostają niemal identyczny zestaw uczestników: sportowiec, influencer, kontrowersyjna postać, aktor i starsza gwiazda. Przewidywalność, sztuczność i kicz sprawiają, że program bardziej przypomina marketingową ustawkę, niż prawdziwą rywalizację. Czy telewizyjne show stały się własną autoparodią?
Gdy w 2005 roku TVN zaprezentował pierwszą edycję „Tańca z gwiazdami”, widzowie byli zachwyceni. Program wprowadził świeżość na polski rynek rozrywki – dynamiczna formuła, gwiazdy w nowej roli i spektakularne występy przyciągnęły miliony przed ekrany. Jednak po niemal dwóch dekadach show straciło dawny blask i stało się przewidywalnym, odtwórczym widowiskiem, w którym liczy się medialny rozgłos, a nie taneczny talent.
W każdej edycji możemy zauważyć niemal identyczny zestaw uczestników: sportowiec – były piłkarz, siatkarz lub olimpijczyk, bez doświadczenia tanecznego, ale swoją determinacją zdobywający sympatię publiczności. Następnie wybierany jest influencer – gwiazda Instagrama lub TikToka, mający na celu przyciągnąć młodszych widzów i zwiększyć zasięgi programu w social mediach. Kolejnego – celebrytę dobiera się z kategorii „kontrowersyjny”, co zapewnia show rozgłos w tabloidach. Potem wprowadza się kilka sympatycznych twarzy: aktor serialowy – znany z popularnej telenoweli, który przyciąga starszą widownię oraz artysta z lat 80. lub 90. – dawniej wielki gwiazdor, dziś często zapomniany, który dzięki programowi dostaje „drugą szansę”. A na koniec postać „nieoczywista” – polityk, youtuber lub ktoś z zupełnie innej branży, aby dodać „element zaskoczenia”. Ten powtarzający się schemat sprawia, że program traci na autentyczności.
Czy to jest konieczne?
Producenci „Tańca z gwiazdami” dobrze wiedzą, jak kierować emocjami widzów. Jury wygłasza teatralne komentarze, kamera wychwytuje łzy i momenty wzruszenia, a eliminacje często sprawiają wrażenie „szokujących”, choć w rzeczywistości łatwo przewidzieć, kto pożegna się z programem. Jeśli w danym odcinku odpada uczestnik uwielbiany przez publiczność, otrzymuje on długie, emocjonalne pożegnanie, podkreślone melancholijną muzyką. Nie brakuje również wątków miłosnych – niemal w trakcie emisji każdej z edycji pojawiają się plotki o rzekomych romansach między tancerzami a uczestnikami. W rzeczywistości to często jedynie element marketingowej gry, mający zwiększyć oglądalność.

W polskiej telewizji króluje błysk, brokat i teatralność. „Taniec z gwiazdami” ocieka przesadnym blichtrem: cekiny, intensywny makijaż, stroje na granicy dobrego smaku. Show nie stawia na elegancję, lecz na efekciarstwo. „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” również poszło w stronę przesady, a w programie bardziej liczy się charakteryzacja niż faktyczne odwzorowanie artysty. Widzowie wydają się jednak coraz bardziej zmęczeni tym nadmiarem sztuczności. Popularność telewizyjnych show spada, a młodsza publiczność przenosi się do internetu, gdzie łatwiej znaleźć bardziej autentyczne i angażujące treści.
Czy kontrowersyjne postacie i kiczowatość są konieczne w programach rozrywkowych? Wydaje się, że dla producentów – tak. Przykładem jest Dagmara Kaźmierska z „Królowych życia”, która po przeszłości kryminalnej stała się gwiazdą telewizji. Jej udział w „Tańcu z gwiazdami” wywołał burzę, ale też zwiększył oglądalność show. Podobne mechanizmy stosuje się w „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” czy „Hotel Paradise”, w których przerysowane osobowości budują popularność show. Choć kicz przyciąga uwagę, czy naprawdę nie da się stworzyć formatu, który byłby atrakcyjny bez tanich chwytów? Widzowie zasługują na więcej niż medialne prowokacje.
Nie tylko „Taniec z gwiazdami”
Schematyczność i przesyt kiczu dotyka większości polskich programów rozrywkowych. „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” od lat powiela te same wzorce: celebryta, komik, kontrowersyjna postać, ktoś „zaskakujący”, czyli działa tak samo, jak większość formatów tego typu. Show, które miało być zabawnym widowiskiem, coraz częściej przypomina autoparodię. Charakteryzacje bywają przerysowane do granic karykatury, a oceny jury wydają się przesadnie entuzjastyczne niezależnie od poziomu występu. Podobnie wygląda sytuacja w „Mam Talent”. Co sezon pojawiają się te same motywy: wzruszająca historia uczestnika z małej miejscowości, niespodziewany talent osoby, która „nigdy wcześniej nie śpiewała” i oczywiście szokujące występy akrobatyczne. W reality show, takich jak „Love Island” czy „Hotel Paradise”, schemat jest równie powtarzalny. Każdy sezon to identyczna mieszanka: umięśnieni mężczyźni, influencerki w bikini, kilka ustawionych dramatów i przewidywalne konflikty. Brakuje spontaniczności i autentyczności – wszystko wydaje się podporządkowane pod wcześniej napisany scenariusz.
Czy polskie programy rozrywkowe mogą jeszcze ewoluować? Być może, ale wymagałoby to odwagi producentów. Powtarzalne formaty, przerysowane reakcje i sztucznie kreowane emocje dominują na rynku. Niektórzy widzowie oczekują czegoś więcej (a przynajmniej wypada mieć taką nadzieję) – autentycznych postaci, prawdziwej rywalizacji i show, które potrafi naprawdę zaskoczyć. Na razie jednak telewizja pozostaje zakładnikiem własnych schematów. „Taniec z gwiazdami” i inne programy wciąż przyciągają widzów, ale z każdym kolejnym sezonem coraz bardziej przypominają teatr z dobrze znanym scenariuszem. Pytanie brzmi: jak długo jeszcze publiczność będzie chciała oglądać te same historie? Może nadszedł czas, by zamiast kolejnego przewidywalnego show, postawić na nową jakość?
Oliwia MAZIOPA