Weryfikacja amerykańskiego snu

Główną rolę w filmie zagrał Adrien Brody / Źródło: Harald Krichel/wikimedia commons/Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Opowieść o architekturze, trudach emigracji i wojennej traumie. „The Brutalist” w reżyserii Brady’ego Corbeta zaskakuje rozmachem oraz odważnymi wątkami. Czy to zasłużony zdobywca Oscarów? Czy jest to „Oppenheimer” 2025 roku? Przyjrzyjmy się dziełu, które ambitnie przeprowadza nas przez trudne losy wybitnej jednostki.

Druga wojna światowa właśnie się zakończyła, ale dla László Tóth (Adrien Brody) nie oznaczało to radosnego „i żył długo i szczęśliwie”. Dla niego to początek kolejnego etapu w życiu. Węgierski architekt żydowskiego pochodzenia nie ma przyszłości w Europie. Mężczyzna decyduje się na emigrację do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie zostaje ciepło przyjęty przez swojego kuzyna. Krewny daje mu pracę oraz dach nad głową. Ponadto okazuje się, że żona Tótha żyje i wkrótce ma do niego dołączyć wraz z jego siostrzenicą. Zapowiada się na to, że László ułoży sobie życie na nowo. Niestety, ale amerykański sen szybko rozpływa się po zderzeniu z ponurą rzeczywistością, a ponowne spotkanie małżonków jest wciąż oddalane w czasie z powodu problemów z biurokracją. To wszystko jest tylko samym początkiem ponad trzygodzinnej, wielowątkowej historii pełnej ludzkich dramatów. 

„The Brutalist” jest filmem wyjątkowo ambitnym. Stawia sobie za cel zaprezentowanie się widzom jako artystyczne dzieło z rozmachem. Zaskakuje dużą liczbą wątków, lokalizacji oraz charakterystycznych postaci. W dodatku jest to produkcja bardzo odważna. Reżyser nie boi się pokazywać nagości, cierpienia oraz trudów życia powojennych imigrantów w USA. Widoczna jest tutaj mocna krytyka wizji amerykańskiego snu prezentowanego przez kulturę tamtej epoki. 

W wyniku pewnych wydarzeń architekt znajduje się w trudnej sytuacji finansowej. Zmuszony jest do spania w noclegowniach dla bezdomnych, spożywania posiłków rozdawanych najuboższym przez kościół i podjęcia się ciężkiej pracy fizycznej. Wszystko zmienia się, gdy zamożny przemysłowiec Harrison Lee Van Buren (Guy Pearce) zleca mu zaprojektowanie i wybudowanie imponującego swoim rozmiarem centrum kulturalno-religijnego dla lokalnej społeczności. Przez resztę filmu budowa obiektu oraz relacja pomiędzy architektem a zleceniodawcą stanowią kluczowy element fabuły. Można nawet powiedzieć, że jest to jej fundament i szkielet. Guy Pearce bezbłędnie wcielił się w rolę doskonalone napisanego milionera, który wielokrotnie zaskakuje. Niemal do samego końca trudno widzowi jednoznacznie ocenić tego bohatera. Mówiąc o grze aktorskiej, nie sposób pominąć też świetnej pracy ze strony wcielającego się w tytułowego brutalistę Adriena Brody’ego. Słusznie otrzymał on Oscara w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy. 

Architektura brutalistyczna rozpowszechniła się w USA po II Wojnie Światowej. Źródło: Reed Probus / flickr.com/ https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/

Nie bez znaczenia w „The Brutalist” pozostaje też muzyka, którą docenili krytycy. Utwory skomponowane przez Daniela Blumberga doskonalone wpasowują się w montaż oraz przedstawioną w filmie scenografię. Pod względem audiowizualnym jest to po prostu piękny film. 

„The Brutalist” czasami był porównywany do głośnego „Oppenheimera” z 2023 roku. Rozumiem skąd to porównanie, ale niekoniecznie się z nim zgadzam. Owszem, obie produkcje są wielokrotnie nagradzanymi dramatami historycznymi o ponad trzygodzinnym czasie trwania. Jednakże „The Brutalist” jest filmem o wiele wolniejszym i mniej nastawionym na masowego odbiorcę. W dodatku sam László Tóth nie jest postacią historyczną, a jedynie jest inspirowany doświadczeniami kilku rzeczywistych ludzi. Nie należy od tej produkcji oczekiwać bycia drugim „Oppenheimerem”, ale zdecydowanie jest ona równie godna polecenia. 

Warto jeszcze zauważyć obecny niemal bez przerwy wątek przezwyciężania traumy. László próbuje zrobić to nie tylko poprzez pracę architekta, ale też poza nią. Podejmuje po drodze wybory niekoniecznie słuszne, często autodestrukcyjne. To właśnie z tego powodu, poza rozczarowaniem z życia w USA, wynika większość wstrząsających scen. Dodatkowo reżyser poświęca czas ekranowy na ukazanie cierpienia także u Erzsébet, żony głównego bohatera oraz jego siostrzenicy Zsófii. 

Nawet w najlepszych filmach znajdą się elementy godne krytyki lub budzące kontrowersje. Nie inaczej jest w przypadku „The Brutalist”, któremu jak najbardziej można zarzucić kilka kwestii. Pierwsza na myśl przychodzi długość. Ponad trzygodzinny seans z pewnością nie jest dla każdego, chociaż warto jednak zauważyć, że mniej więcej w połowie znajduje się wbudowana w produkcję 15-minutowa przerwa.  Z pewnością jest to bardzo dobre rozwiązanie. 

O wiele poważniejszą kontrowersją jest natomiast wykorzystanie AI przy produkcji filmu. Twórcy sami się do tego przyznają, podkreślając jednak, że została ona użyta wyłącznie w montażu dialogów w języku węgierskim. Celem było poprawienie akcentów i wymowy. Reżyser dementuje plotki o wykorzystaniu sztucznej inteligencji do stworzenia budynków czy grafik. Moim zdaniem jest to akceptowalne wykorzystanie nowych technologii. Etyczne użycie wynalazku, od którego już nie uciekniemy we współczesnym kinie. 

„The Brutalist” to wyjątkowa produkcja, której sprawnie udało się połączyć wątki związane z II wojną światową, realiami powojennej emigracji oraz architektury. Film wydaje się momentami dziełem nieco za długim, może trochę przytłaczającym liczbą przedstawianych wydarzeń, ale nadrabia za sprawą barwnych postaci oraz własnego piękna audiowizualnego. Robi wrażenie, tym bardziej że twórcy osiągnęli to wszystko w budżecie wynoszącym zaledwie dziesięć milionów dolarów. 

Jakub SARNOWSKI